Cicho jak w nocy

twojacena.pl 2 tygodni temu

Cicho, jak jest

Kiedy Kasia powiedziała „mam już dość tego milczenia”, nie krzyczała. Po prostu odłożyła łyżkę na stół, spojrzała w okno i wyrzuciła z siebie te słowa — spokojnie, niemal zwyczajnie. Jakby mówiła „czas wynieść śmieci” albo „zapomniałam kupić mleko”. Bez dramatu, ale tak, iż w pokoju nagle zrobiło się głucho, jakby ktoś wyłączył dźwięk.

Tomek oderwał wzrok od telefonu, ale nie od razu zrozumiał, co się stało. Słyszał jej głos, ale sens dotarł do niego z opóźnieniem, jak dźwięk po drugiej stronie wody. Popatrzył na nią, potem znowu na ekran — jakby między nimi była szyba, przez którą nic nie da się rozczytać.

— O czym ty mówisz?

— O nas. O tym, jak żyjemy. Cicho.

Nie odpowiedział. Znów wpatrzył się w ekran. Przemknęło mu przez myśl: „znowu to samo”. Choć tak naprawdę nie było „znowu”. Ona milczała długo. Bardzo długo. I on o tym wiedział, ale udawał, iż tego nie widzi. Wygodnie. Bez kłótni. Bez ciszy. Tylko teraz ta cisza stała się wieczna.

Żyli razem siedem lat. Było wszystko: wyjazdy, awantury, głupie filmy, przyjaciele, remonty. Kłócili się o bzdury, godzili nocą w kuchni, dzielili tort na pół, mówili chórem głupoty. A potem — jakby ktoś wyłączył dźwięk. Nie od razu. Stopniowo. Najpierw nie dosłuchiwali. Później — nie dopowiadali. Przestali do siebie dzwonić w ciągu dnia. Potem przestali pytać „jak tam”. W końcu po prostu żyli. Czysta kuchnia, włączony czajnik, rachunki na stole. Bez smaku. Bez przyczyny. Bez „my”.

— Nie słyszę siebie, Tomku. — Wciąż patrzyła w okno. — Jakbym tu nie była.

Chciał powiedzieć coś ważnego. Że słyszy. Że to nie tak. Że po prostu jest zmęczony, pochłonięty pracą. Że kocha, tylko zapomniał, jak to mówić. Ale słowa nie nadchodziły. Nie dlatego, iż nie kochał — tylko dlatego, iż dawno nie mówił na głos. I odzwyczaił się od słuchania siebie.

Kasia wstała, postawiła kubek w zlewie. Potem założyła kurtkę. Wzięła klucze. Wyszła. Nie zatrzymywał jej. choćby nie był pewien, czy powinien. I to było najstraszniejsze. Nie jej kroki w stronę drzwi, nie zgrzyt klucza w zamku, ale to, jak łatwo to się stało. Bez krzyku. Bez „zostań”. Zbyt łatwo, jakby nie tracili nic ważnego.

Szła ulicą, a śnieg chrupał pod butami, jak w filmie. Ludzie wokół spieszyli się, nikt na nikogo nie patrzył. Kasia zatrzymała się na światłach i po raz pierwszy od dawna poczuła, iż jest na miejscu. Nie w sensie „tam, gdzie trzeba”, ale po prostu — tu i teraz. Ani w przeszłości, ani w wyobrażeniach. To był dziwny, cichy spokój, jakby ciało wreszcie dogoniło duszę.

Tamtego wieczoru nie poszła ani do przyjaciółki, ani do matki. Po prostu włóczyła się po mieście, skręcając tam, gdzie nogi poniosą. Wstąpiła do piekarni, gdzie kiedyś siadywali z Tomkiem. Kupiła drożdżówkę z makiem. Usiadła przy oknie, nie zdejmując kurtki. Pachniało cynamonem, wanilią i czymś dawno zapomnianym. Po raz pierwszy od długiego czasu nie chciała niczego analizować, tłumaczyć, rozkładać na czynniki pierwsze. Chciała po prostu przeżyć ten wieczór. Tylko dla siebie. Bez ról. Bez obserwatorów.

Tomek napisał do niej po dwóch dniach. Bez patosu. Tylko: „Gdzie jesteś?”. Jakby przypadkiem, jakby nie z tęsknoty, ale z przyzwyczajenia. Odpowiedziała: „Żyję”. Bez kropki. Bez emocji. Tak po prostu. Nie odpisał więcej. I ona nie czekała. Nie dlatego, iż nie chciała, ale dlatego, iż po raz pierwszy w życiu poczuła: można i nie czekać.

Minęły dwa tygodnie. Potem miesiąc. Wynajęła mieszkanie na obrzeżach, z wielkimi oknami i widokiem na parking, gdzie o poranku krzyczały mewy. Zaczęła robić poranne spacery — nie dlatego, iż trzeba, ale dlatego, iż ciało domagało się ruchu. Zapisała w notesie trzy zdania dziennie. Nie o uczuciach. Tylko — co zobaczyła. Kto się uśmiechnął. Gdzie było cicho. Jakie dŚwiat wciąż dźwigał swoją zwykłą wagę, ale już bez tej jednej rzeczy, której kiedyś nie zauważyła, a której teraz zupełnie nie brakowało.

Idź do oryginalnego materiału