Cicha kobieta powiedziała głośno
Władysław Kazimierz! Ile można wytrzymać?! Drugi raz w tym tygodniu zalewasz mi mieszkanie! krzyczała sąsiadka z dołu, wymachując mokrą ścierką przed nosem Elżbiety Nowak.
Już się przeprosiłem! Kaloryfer mi przecieka, hydraulika wezwałem! bronił się mąż, stojąc w drzwiach w samej koszulce i bokserkach.
Przeprosił! A co ja mam zrobić z sufitem? Właśnie nowe tapety przykleiłam! Wy tam w ogóle niczym się nie interesujecie?
Elżbieta starała za plecami męża, zaciskając pięści. Sąsiadka Bożena Kowalska miała rację, ale Władysław, jak zwykle, nie chciał słuchać. Kaloryfer faktycznie przeciekał od miesiąca, a on ciągle odkładał naprawę.
No co się pani drze jak na targowisku! nie wytrzymał Władysław. Naprawię, mówiłem przecież!
Kiedy naprawisz? Jak mi całe mieszkanie zaleje? Bożena Kowalska była wściekła, jej siwe włosy rozczochrały się, a policzki płonęły.
Elżbieta delikatnie dotknęła ramienia męża.
Władku, może jutro rano znajdę hydraulika? Znam jednego dobrego fachowca szepnęła.
Zostaw mnie! Sam się tym zajmę! odburknął mąż, choćby się nie odwracając.
Bożena spojrzała na Elżbietę ze współczuciem. Znały się od ośmiu lat, od kiedy Nowakowie wprowadzili się do tego bloku, ale przez cały ten czas sąsiadka nigdy nie słyszała, żeby Elżbieta podniosła głos. Zawsze cicha, zawsze uległa, zawsze przepraszająca za męża.
Dobrze już, Elżbieto, wiem, iż to nie twoja wina. Ale zróbcie coś w końcu! Bożena odwróciła się i poszła w stronę klatki schodowej.
Władysław trzasnął drzwiami i poszedł do kuchni, gdzie na kuchence stał barszcz. Elżbieta podążyła za nim, jak zawsze w milczeniu.
Czego się tak mierzisz? burknął mąż, siadając przy stole. Nalej barszczu.
Elżbieta sięgnęła po chochlę, ale jej ręce drżały. Krople czerwonego barszczu spadły na czysty obrus, który rano prasowała.
Niezdara! warknął Władysław. Nie potrafisz normalnie nalać?
Przepraszam szepnęła Elżbieta i gwałtownie wytrzeła plamę serwetką.
Przy obiedzie mąż opowiadał o pracy, narzekał na szefa, na kolegów, na wszystkich po kolei. Elżbieta kiwała głową, czasem wtrącając: Tak, oczywiście albo Masz rację. Tak było zawsze, przez dwadzieścia trzy lata ich małżeństwa.
Po obiedzie Władysław położył się na kanapie oglądać mecz, a Elżbieta poszła zmywać naczynia. Przez kuchenne okno widziała, jak sąsiadka wiesza pranie na balkonie. Bożena zauważyła jej wzrok i pomachała ręką. Elżbieta nieśmiało odpowiedziała tym samym.
Wieczorem, gdy mąż zasnął przed telewizorem, Elżbieta cicho ubrała się i zeszła do sąsiadki. Bożena otworzyła drzwi w szlafroku, z kubkiem herbaty w ręku.
Elżbieto! Wejdź, wejdź! Herbaty napijesz się?
Dziękuję, nie trzeba. Jestem tylko na chwilę. Chciałam zobaczyć, jak tam u was z sufitem.
W łazience rzeczywiście było źle. Na suficie rozlewała się duża żółta plama, a w rogu tapeta już zaczynała odchodzić.
Ojej! westchnęła Elżbieta. Bożeno, wybaczcie nam, proszę! Jutro sama zn











