Chrystus-wojownik, którego zabrano mężczyznom

blog.fabiankoziolek.pl 2 godzin temu
Czas czytania: 16 min.

Miły, grzeczny, niewadzący nikomu facet. Niemal dziewczęcy w swoim zachowaniu. Czy nie tak współczesny człowiek wyobraża sobie Chrystusa? Jako kochającego, wybaczającego i miłosiernego? Przecież Zbawiciel taki był w swoim ziemskim etapie życia, prawda?

Nie do końca.

Czy był kochający, wybaczający i miłosierny? Tak. Ale czy miły, grzeczny i potulny? Z całą pewnością nie.

Dzisiejszy Kościół skupia się na miłosierdziu w tak wielkim stopniu, iż gdzieś po drodze utracił męskość i wojowniczego ducha Chrystusa. Zamiast króla, sędziego i wojownika otrzymaliśmy łagodnego, czułego, delikatnego i niemal sentymentalnego facecika. A tutaj nie ma albo-albo. Jest jedno i drugie.

Wojownik, ale taki, który potrafi kochać. I to miłością prawdziwą.

Ujmując Chrystusowi męstwa i męskości, otrzymamy kogoś, kto będzie podobał się tylko starym babom. Miłego, grzecznego, “porządnego” wnuczka, z którego babcia może być dumna.

Ale to nie jest obraz przemawiający do męskiego serca. Serca, o którym Kościół z jakiegoś powodu zapomniał. Bo żaden mężczyzna nie chce, żeby ludzie myśleli o nim jak o “grzecznym, miłym i niegroźnym facecie”. Męska dusza tęskni za siłą, ryzykiem i przygodą.

Mężczyzna chce, żeby o nim mówiono “to jest niebezpieczny chłop, ale można na nim polegać.” A kobieta, choćby chrześcijanka, tęskni za takim mężczyzną. Bo to, iż jest katoliczką, nie sprawia, iż zaczną jej się podobać ofiary losu.

Dlatego dzisiaj pokażę ci prawdziwego Chrystusa. Boga-mężczyznę, którego siła wstrząsnęła fundamentami świata.

Dlaczego w ogóle mężczyzna?

Zacznijmy od czegoś prostego. Dlaczego wieczny Syn Boży postanowił pojawić się na świecie jako mężczyzna? Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby — jako Bóg — przyjął ciało kobiety, prawda? Wtedy może choćby mówilibyśmy o Córce Bożej.

Zatem zasadne jest postawienie pytania: dlaczego jako mężczyzna?

Zanim odpowiem, zaznaczę, iż ten fragment nie należy do oficjalnej nauki Kościoła. Jest moim luźnym przemyśleniem.

Zakładam, iż Bóg, jako stwórca wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, doskonale wie, do czego zdolne jest męskie i kobiece ciało. Zatem zdaje sobie też sprawę, iż chłopiec w okresie dojrzewania jest bombardowany testosteronem. W efekcie jego kości stają się twardsze, mięśnie silniejsze, a psychika nie tylko bardziej odporna, ale też głodna niebezpieczeństwa.

Organizm po prostu uzbraja mężczyznę w niezbędne “oprogramowanie i narzędzia” pomocne w tym, aby wyszedł z domu, ruszył w nieznane i walczył.

To samo zrobił Chrystus. A jako iż z góry znał swoją misję, wiedział, iż w jej wypełnieniu bardziej przyda mu się męskie, a nie kobiece ciało. jeżeli zaś interesuje cię teologia, wiedz, iż po swojej ofierze Jezus zachował ludzkie ciało na wieki. Jest nieśmiertelnym mężczyzną z krwi i kości.

Napiszę to jeszcze raz.

Jezus Chrystus jest nieśmiertelnym mężczyzną z krwi i kości, tylko z uświęconym ciałem.

Czy to nie pobudza do przemyśleń?

Warto tutaj dorzucić jeszcze jedną rzecz.

Jezus rozpoczął swoją misję dopiero po 30 roku życia. Wcześniej przez kilkanaście lat pracował jako cieśla — razem ze swoim ziemskim ojcem, Józefem.

I nie wyobrażaj sobie współczesnego stolarza, który siedzi w ogrzewanym warsztacie z nowoczesnym sprzętem. W tamtych czasach oznaczało to ciężką harówę. Rąbanie drzew, manualne ciosanie belek, dźwiganie ważących dziesiątki kilogramów elementów drewnianych, a także pracę w upale i kurzu bez rękawic ochronnych ani pił mechanicznych.

Jezus znał pot, zmęczenie i ból mięśni.

Widział pękającą skórę na dłoniach.

Nie był delikatnym poetą ani filozofem siedzącym w cieniu drzew i rozmyślającym o sensie życia. Wyrósł na fizycznie twardego, wytrenowanego mężczyznę, który wiedział, czym jest codzienny trud. Wyobrażając go sobie jako kogoś słabego, popełniasz ogromny błąd.

Biblia nie kłamie: Jezus jest silny, twardy i bezkompromisowy

Teraz, kierując się starym powiedzeniem: “lepszy przykład niż wykład”, przejdziemy do konkretów. Do Nowego Testamentu. Bo Biblia nie pudruje rzeczywistości i nie robi z Chrystusa chłopca z kwiatkiem w ręce. Pokazuje go takim, jakim jest naprawdę — silnym, twardym i bezkompromisowym tam, gdzie na szali leży zbawienie człowieka.

Przytoczmy zatem kilka scen z Pisma, które rozwalają na łopatki współczesne wyobrażenie o “grzecznym Jezusie”.

Bicz Boży

Zaczniemy od sceny dobrze znanej, choć rzadko pojawiającej się w jakichkolwiek dyskusjach okołokościelnych. A szkoda, bo już ona jedna wystarczy do zadania kłamu obrazowi Chrystusa jako “miłego faceta”.

Wyobraź sobie sytuację: Jezus wchodzi do świątyni — domu swojego Ojca — i co widzi? Kupców, handlarzy oraz innych ludzi robiących biznes w świętym miejscu. Czy wygłasza wtedy grzeczną przemowę? Nie.

Plecie sobie bicz ze sznurków i zaczyna działać. Wywraca stoły. Rozrzuca monety. Smaga kupców i przepędza ich razem z bydłem ze świątyni. Dosłownie robi tam porządek siłą w imię Boga Ojca.

Fragment z Ewangelii Jana mówi tak:

„A sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, wszystkich wypędził ze świątyni wraz z owcami i wołami, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał.” (J 2,15)

Zauważ, iż Jezus nie stracił wtedy kontroli nad sobą. Nie złapał gotowego bicza, który leżał gdzieś obok, tylko sam go uplótl. Innymi słowy: zrobił sobie broń. Dzisiaj powiedzielibyśmy: działał z pełną premedytacją. Jego silna i dynamiczna reakcja płynęła z miłości do Boga i Jego domu.

Chrystus nie obserwował biernie zła. Działał jak wojownik, który nie bał się ubrudzić sobie rąk, kiedy stawką było to, co święte.

Młot na hipokrytów

Jeśli ktoś myśli, iż Jezus bał się mówić prawdę w oczy, najwyraźniej nie czytał Ewangelii. Chrystus nie tylko nie unikał konfrontacji — On sam ją inicjował, kiedy stawał naprzeciw ludzi fałszywych, dwulicowych i zepsutych od środka.

Szczególnie ostro obchodził się z faryzeuszami, czyli religijną elitą tamtych czasów. Z tymi, którzy udawali świętych, a w sercu mieli pychę i pogardę dla zwykłych ludzi.

W Ewangelii Mateusza padają słowa, które musiały ich uderzyć jak młot:

„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo jesteście jak groby pobielane, które z zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz pełne są kości trupów i wszelkiego plugastwa.” (Mt 23,27)

To nie jest język miłego chłopca. To jest język Króla.

Jezus nie bał się nazywać rzeczy po imieniu, przez co dzisiaj pewnie zostałby oskarżony o mowę nienawiści. I nie robił tego z pogardy, ale z miłości. Bo wiedział, iż tylko prawda wyciąga człowieka z duchowego bagna.

Czasem, żeby ratować życie, trzeba najpierw rozwalić skorupę kłamstwa.

Miecz zamiast pokoju

Wbrew temu, co próbuje się nam dzisiaj wmówić, Jezus nie przyszedł na świat po to, żeby wszystkich pogłaskać po głowie i zapewnić, iż „wszystko jest okej”.

Sam mówił coś zupełnie odwrotnego:

„Nie sądźcie, iż przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.” (Mt 10,34)

Miecz. Nie kocyk, nie uśmiech dla wszystkich, nie tanie pocieszenie.

Miecz oznacza walkę. Rozdzielenie dobra od zła. Prawdę od kłamstwa. Życia od śmierci.

I nie chodzi o przemoc fizyczną — chodzi o duchową bitwę. O wybór, który dzieli ludzi, choćby najbliższych sobie. Bo pójście za Chrystusem zawsze coś kosztuje.

Jezus nigdy nie obiecywał taniej wiary i łatwego życia. Obiecał miecz. Bo wiedział, iż bez walki nie ma zwycięstwa.

Prawo do obrony

Teraz cię zaskoczę, bo prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś tego fragmentu Ewangelii. Ja dowiedziałem się o nim dopiero, kiedy wracałem do Kościoła Katolickiego i po raz pierwszy czytałem Nowy Testament “od deski do deski”.

Mianowicie:

Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus, wiedząc, iż zaraz Go pojmą i zaczną się ostatnie godziny Jego życia, daje uczniom bardzo nietypowe polecenie:

“Lecz teraz — mówił dalej — kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz!” (Łk 22,36)

Czy rozumiesz, co to oznacza? Jezus nie mówi im: „schowajcie się, bądźcie mili i grzeczni”. Mówi im: przygotujcie się na walkę.

Oczywiście nie chodziło o rozpoczęcie rebelii. Ale Jezus pokazuje jasno: chrześcijanin nie ma być bezbronny. Powinien być gotowy na starcie, na opór, na sytuacje, kiedy trzeba będzie bronić dobra i prawdy jak wojownik.

Zresztą uczniowie zrozumieli Go dosłownie. Odpowiedzieli: „Panie, mamy dwa miecze”, a Jezus im tylko rzucił: „Wystarczy.”

To nie był czas na wielką bitwę zbrojną — ale znak, iż w duchowej walce nikt nie może być rozbrojony.

Już widzę oczyma wyobraźni, jak progresywni chrześcijanie biegną do Jezusa i upominają go: Jezu, Jezu, jak możesz nakazywać swoim apostołom, aby kupili broń? Nie czytałeś tego, co mówił Jezus?

Pan życia i śmierci

Wielu ludzi wyobraża sobie Jezusa na krzyżu jako biedną ofiarę, która została zmiażdżona przez brutalny świat.

Ale prawda jest zupełnie inna. Jezus jasno powiedział: nikt Mu życia nie zabrał. Sam je oddał, bo tak chciał. I — co ważniejsze — miał moc je odzyskać.

Słowa z Ewangelii Jana nie pozostawiają tu żadnych wątpliwości:

„Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, ale Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać.” (J 10,17-18)

Krzyż nie jest symbolem przegranej, a Jezus nie był wtedy bezradnym człowiekiem zmuszonym do śmierci. Był Królem, który sam wybrał moment bitwy i sam zdecydował, kiedy oddać życie, a kiedy je odzyskać.

Oczywiście wiązało się to z cierpieniem, bo jego ludzkie ciało zostało skatowane ze szczególnym okrucieństwem. Ale taki był plan. Tym sposobem Chrystus zmiażdżył głowę węża, jak zostało przepowiedziane jeszcze w ogrodzie Eden:

“Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę.” (Rdz 3,14-15)

Symbolicznie oddaje to fakt, iż krzyż znajdował się na Golgocie (Górze Czaszki). Niczym kołek wbity w łeb złego.

Jeśli zatem wciąż widzisz w Jezusie tylko ofiarę, patrzysz na Niego oczami świata, a nie oczami Boga. Jakby nie było, mówimy tu o istocie, która (gdyby chciała) mogłaby jednym pstryknięciem palców zmienić swoich oprawców w pył. Zupełnie jak Thanos z Marvela.

Król na białym koniu

Idealnym zwieńczeniem tego wątku będzie powtórne przyjście Chrystusa. Bo jeżeli ktoś myśli, iż Jezus wróci na ziemię jako rozczulający chłopak, lepiej niech przeczyta Apokalipsę. Tam Chrystus pokazuje się światu nie tylko jako Baranek, ale również jako Wojownik i Król jadący na białym koniu.

Tak opisuje to św. Jan:

“Potem ujrzałem niebo otwarte: a oto — biały koń, a Ten, co na nim siedzi, zwany Wiernym i Prawdziwym, oto sprawiedliwie sądzi i walczy. Oczy Jego jak płomień ognia, a wiele diademów na Jego głowie. Ma wypisane imię, którego nikt nie zna prócz Niego. Odziany jest w szatę we krwi skąpaną, a imię Jego nazwano: Słowo Boga. A wojska, które są w niebie, towarzyszyły Mu na białych koniach — wszyscy odziani w biały, czysty bisior. A z Jego ust wychodzi ostry miecz, by nim uderzyć narody: On paść je będzie rózgą żelazną i On wyciska tłocznię wina zapalczywego gniewu Wszechmogącego Boga.” (Ap 19,11-15)

Ostry miecz, płomienne oczy, sprawiedliwość i wojna ze złem.

Taki jest Jezus, który powróci.

Nie jako ofiara, nie jako sentymentalny przyjaciel wszystkich, ale jako Król Królów i Pan Panów. Ten, który przychodzi, żeby zniszczyć kłamstwo, grzech i śmierć raz na zawsze.

I to właśnie na takiego Jezusa czeka męska dusza. Na Króla, który walczy, bo kocha.

Ale… ale… trzeba nadstawiać drugi policzek…

Teraz prawdopodobnie ktoś chciałby mnie zapytać: ale Fabian, czy Jezus nie kazał nam nadstawiać drugiego policzka? Jak to połączysz z tym, co napisałeś do tej pory?

Bardzo prosto.

Kiedy Jezus powiedział, żeby nadstawiać drugi policzek, nie chodziło Mu o to, żeby stać się popychadłem świata ani ofiarą niekończącej się przemocy.

Sprawdź, jak Syn Boży rozpoczyna tę przemowę w Ewangelii Mateusza. Przypomina wszystkim fragment prawa mojżeszowego: “oko za oko, ząb za ząb.” Oszczędzę ci szczegółowych wyjaśnień i napiszę w telegraficznym skrócie, iż w tym konkretnym momencie Jezus znosi prawo odwetu, które obowiązywało u Żydów.

Innymi słowy: zabrania szukania zemsty. Ale to nie znaczy, iż nie możesz dochodzić sprawiedliwości albo się bronić, kiedy ktoś cię atakuje.

Chodzi też o coś głębszego. O arogancję i unoszenie się dumą. W końcu mężczyzna, który zna swoją wartość, nie reaguje przemocą lub agresją na prowokacje czy obrazy. Okazując pokorę w takich sytuacjach, uniknie bezsensownych, głupich utarczek. Ponadto czasami, dzięki pokorze, może wygrać człowieka, który wcześniej go obrażał lub choćby zrobił coś złego. Nie zawsze, ale czasami jest to możliwe.

Dlatego mądry mężczyzna wie, kiedy trzeba walczyć, a kiedy odpuścić — nie z powodu tchórzostwa, tylko bezsensu danej potyczki lub chęci wygrania konkretnego człowieka dla sprawy Bożej.

Pokora wojownika nie jest zatem rezygnacją z siły. To raczej świadomość, kiedy warto jej użyć, a kiedy lepiej zwyciężyć sercem.

Jezus sam pokazał, iż nie chodziło mu o zakaz obrony. Kiedy został spoliczkowany w czasie przesłuchania przed arcykapłanem, nie nadstawił bezmyślnie drugiego policzka. Zamiast tego zapytał:

„Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego; a o ile dobrze, to dlaczego mnie bijesz?” (J 18,23)

Jak widzisz, Chrystus bronił swojej godności. Nie użył przemocy, ale wypowiedział prawdę w twarz swojemu oprawcy.

Dodatkowym dowodem na to, iż cytat z policzkiem nie oznacza zakazu obrony, jest wspomniany już wcześniej fragment z zakupem mieczy. Po co Jezus kazał apostołom je kupować? Żeby obierali nimi jabłka?

Kościół Katolicki też naucza, iż obrona własna jest moralnie dopuszczalna — choćby jeżeli wymaga użycia siły śmiertelnej.

Dlaczego? Bo miłość własna jest przykazaniem. Człowiek ma prawo chronić swoje życie, tak samo jak życie innych powierzonych jego opiece. Nie oznacza to oczywiście, iż powinieneś napastnika od razu zabijać. Ale jeżeli nie masz innego wyjścia, żeby uratować siebie lub jakąś niewinną osobę, możesz to zrobić.

Nie jest to grzech morderstwa.

Nie wierzysz? Proszę bardzo, prosto z Katechizmu Kościoła Katolickiego:

Miłość samego siebie pozostaje podstawową zasadą moralności. Jest zatem uprawnione domaganie się przestrzegania własnego prawa do życia. Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, choćby jeżeli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios. (KKK 2264)

Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby, za wspólne dobro rodziny lub państwa. Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się choćby do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności. (KKK 2265)

Teraz wszystkie wątpliwości zostały już chyba rozwiane, prawda? Jeśli zatem ktoś ci kiedyś powie, iż bycie chrześcijaninem wymaga miłego i potulnego usposobienia w każdej sytuacji, przypomnij mu, iż Jezus uczył miłości, nie bierności.

Zaś prawdziwa miłość czasem wymaga odwagi, czasem cierpliwości i pokory…

A czasem twardej obrony.

W tym miejscu chciałbym pochwalić księdza z mojej parafii, który poruszał ten temat na jednym z niedzielnych kazań. Miło mnie zaskoczył, gdy mówił, iż nadstawianie drugiego policzka nie oznacza bycia popychadłem.

Niestety takich głosów wciąż jest za mało, żeby nakarmić męskie serca.

Autentyzm zamiast pozerstwa

Zmierzamy już powoli do końca tekstu, ale zanim tam dotrzemy, zwrócę uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię.

Jezus nie był pozerem.

W ciągu swojego ziemskiego życia rozmawiał z wieloma ludźmi. Możnymi i biedakami. Zdrowymi i chorymi. Uczonymi i prostaczkami. Mężczyznami i kobietami (również pięknymi), które padały mu do stóp i nazywały go “mistrzem”.

W każdej z tych sytuacji Jezus zawsze był autentyczny.

Nie zakładał masek. Nie zmieniał tonu ani postawy, żeby komuś się przypodobać lub coś ugrać. Nie grał pod publiczkę.

Jego siła nie wynikała z pozy, z nadęcia, z udawania, iż jest kimś innym, niż jest.

Jego siła pochodziła z wnętrza.

Z doskonałej jedności z Ojcem.

Z odwagi, by mówić prawdę, choćby gdy wiedział, iż Go za to znienawidzą.

Z pokory, która nie potrzebowała zewnętrznych tytułów ani zaszczytów, żeby wiedzieć, kim naprawdę jest.

Jezus nie musiał podkreślać swojej władzy, bo ona była widoczna w Jego słowach, czynach i spojrzeniu. I dlatego ludzie albo za Nim szli, albo się Go bali.

Mężczyzna, który idzie śladami Chrystusa, nie musi zatem niczego udawać.

Prawdziwa siła nie potrzebuje teatru.

Nie myśl jednak, iż zakończę ten fragment głupawą radą: “po prostu bądź sobą”. Nic z tych rzeczy.

I nie chodzi o to, iż bycie sobą jest czymś złym. Problem leży zupełnie gdzie indziej. Mianowicie: większość ludzi tak naprawdę nie jest sobą z winy dawnych traum, ran i innych nieprzyjemności. Każda z nich potrafi doprowadzić do fragmentacji psychiki.

Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym słyszałeś, ale mózg jest w stanie odciąć fragment psychiki odpowiadający za pamięć o jakimś ciężkim przeżyciu, efektywnie pozbawiając cię części własnego JA.

To mechanizm obronny. Dlatego niektórzy ludzie nie pamiętają traumy, którą przeżyli (np. w dzieciństwie).

Co jeszcze bardziej ciekawe, ten odcięty fragment osobowości pozostaje na etapie rozwoju, na którym został odcięty. Dlatego możesz np. nosić w sobie fragment mentalności 7-latka, który został uwięziony w twoim umyśle i aktywuje się od czasu do czasu, gdy mierzysz się z sytuacją podobną do tej z przeszłości.

Czy powiedzenie takiemu człowiekowi, żeby był sobą, kiedy ewidentnie nie jest sobą, ma sens? Nie.

To oczywiście nie jest jedyny powód nie bycia sobą, ale zalicza się do ważniejszych. Dlatego najpierw, z pomocą Boga, powinieneś poskładać się w całość.

Dlaczego odebrano nam Chrystusa-Wojownika?

Prawdziwy Jezus był, jest i zawsze będzie Królem, Wojownikiem i Zwycięzcą.

Kościół nigdy tego nie zmienił w swojej nauce. Od początku głosi, iż Chrystus jest Królem Wszechświata, Sędzią żywych i umarłych, zwycięzcą śmierci, piekła i szatana.

Ale coś poszło nie tak.

Z czasem — szczególnie w ostatnich kilku wiekach — w popularnym przepowiadaniu i obrazie Jezusa zaczęło dominować coś innego: przesłodzony sentymentalizm. Zamiast potężnego Króla dostaliśmy czułego terapeutę, który przytuli cię do serca i powie, iż wszystko będzie dobrze, bez względu na to, jak żyjesz.

Zamiast Jezusa, który woła: „Weź swój krzyż i chodź za Mną!”, zaczęto nam pokazywać Jezusa, który głaszcze i rozumie wszystkie nasze wybory — choćby te złe.

Dlaczego?

Po części wynika to ze zmian kulturowych, szczególnie na przełomie XVIII-XIX wieku. Wtedy do religii zaczął wkradać się wspomniany sentymentalizm, dający priorytet emocjom, a nie wierze czy rozumowi. Potem doszedł jeszcze feminizm, który dodatkowo skaził Kościół.

Można powiedzieć, iż trafiło na podatny grunt, ponieważ Kościół od zawsze mówił o sobie w formie żeńskiej. W końcu my, jako Kościół, jesteśmy narzeczoną Chrystusa. Jednak to nie znaczy, iż wszyscy mamy zachowywać się jak kobiety. A niestety odnoszę wrażenie, iż właśnie tego dzisiejszy Kościół oczekuje (umyślnie lub nie) — zarówno od mężczyzn, jak i od kobiet.

Jak powiedział kardynał Raymond Burke:

“Niestety, radykalny ruch feministyczny silnie wpłynął na Kościół, prowadząc go do ciągłego zajmowania się kwestiami kobiet kosztem zajmowania się krytycznymi kwestiami ważnymi dla mężczyzn; znaczenie ojca, niezależnie od tego, czy jest w związku małżeńskim, czy nie; znaczenie ojca dla dzieci; znaczenie ojcostwa dla księży; najważniejszy wpływ męskiego charakteru; nacisk na szczególne dary, które Bóg daje mężczyznom dla dobra całego społeczeństwa.”

Dzieje się coś niezwykle złego z mężczyzną, który zachowuje się jak kobieta i myśli jak kobieta. Nie po to zostaliśmy stworzeni mężczyznami, żeby ulegać mentalnej kastracji. Bóg podarował ci męskość nie dlatego, żebyś ją tłumił, ale żebyś nią służył — sobie, swojej rodzinie i całemu światu.

Dzisiejsza kultura boi się męskości, bo uważa ją za niebezpieczną. I słusznie. Męskość jest niebezpieczna, bo musi taka być. Taka jest jej natura. Właśnie dzięki niej męskość ma w sobie moc do stawiania czoła złu.

Dlatego prawdziwy Jezus dla wielu jest niewygodny.

Bo prawdziwy Jezus stawia wymagania. Wzywa do walki ze sobą, ze światem, z grzechem. A to boli. To wymaga zmiany życia.

Dzisiejsza kultura nie lubi walki i nie lubi trudnych prawd. Woli miękkie słowa i łatwe pocieszenie. I ta mentalność wdarła się również do wielu kazań, katechez i podręczników religii.

Nie dlatego, iż Kościół zmienił prawdę o Chrystusie. Ale dlatego, iż ludzie bali się mówić o tej prawdzie wprost.

Bo łatwiej jest głosić Jezusa, który wszystko wybaczy i niczego nie wymaga, niż Króla, który powie ci prosto w oczy: „Idź i nie grzesz więcej” albo „Jeśli chcesz być moim uczniem, musisz stracić swoje życie.”

Tak odebrano nam Chrystusa-Wojownika. Nie przez oficjalną zmianę nauki, ale przez przesunięcie akcentów — od męstwa do miękkości, od odwagi do uległości, od walki do wygody.

Ale prawdziwy Chrystus nie daje się zamknąć w wygodnych szufladach.

I to właśnie Jego musimy dziś na nowo odkryć.

Prawdziwego Króla.

Prawdziwego Wojownika.

Prawdziwego Boga, dla którego warto żyć. I za którego warto umrzeć.

Zakończenie

Nie napisałem tego tekstu po to, żeby odrzucić miłosierdzie. Nic bardziej mylnego. Uważam zgodnie z Kościołem, iż miłosierdzie jest głównym przesłaniem nauki Chrystusa.

Jednak nie mylmy miłosierdzia z terrorem empatii, który próbują nam narzucić różne progresywne ugrupowania.

Jezus co prawda jest Barankiem Bożym, który oddał życie z miłości do swojego stworzenia. Ale jednocześnie jest Lwem Judy, który wstał z grobu, rozdarł piekło na strzępy i zasiadł na tronie.

Pozostaje łagodny i czuły dla potrzebujących, a zarazem twardy i bezkompromisowy wobec zła.

To jest prawdziwy Chrystus, który pobudza męskie serce.

Kładąc nacisk tylko i wyłącznie na miłosierny sentymentalizm, Kościół (a przynajmniej jego znaczna część) zabija męskiego ducha. Jak może potem nawoływać mężczyzn, żeby działali w świecie, kiedy najpierw kastruje ich mentalnie?

To tak, jakbym wziął lwa, ogolił mu grzywę, spiłował pazury i wybił wszystkie zęby, a następnie kazał mu radzić sobie w dziczy.

Piszę to ze szczerej miłości do Kościoła, bo sam do niego należę. Najwyższa pora, żebyśmy przywrócili mężczyznom Chrystusa, którego mogą podziwiać. I wcale nie trzeba w tym celu kłamać. Wystarczy pokazać im pełnię charakteru Zbawiciela.

Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeżeli uznaliście tekst za interesujący i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.

Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.

Dowiedz się więcej:

Wojny światopoglądowe
Blackpill, Redpill, Godpill. Część 3 — Boska Piguła Chrystusa
Wesprzyj bloga i pomóż mi pomagać innym! Kliknij przycisk i postaw mi kawę!

Zajrzyj też na:

  • Facebooka (gdzie najszybciej pojawia się info odnośnie artykułów lub ich braku)
  • Twittera (gdzie wrzucam luźniejsze i nieraz zabawne komentarze polityczno-społeczne)
Idź do oryginalnego materiału