„Chociaż jest piękny, większe bogactwo mogłoby mnie w nim zakochać” – myślała dziewczyna.

twojacena.pl 3 dni temu

„Jaki przystojny się zrobił. Gdyby był trochę bogatszy, pracował w prestiżowej firmie, pewnie bym się w nim zakochała” – pomyślała Alina.

„No, Marek, zostajesz za mnie. jeżeli będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Marsa, będę w kontakcie” – powiedział Krzysztof, wyciągając rękę do zastępcy i przyjaciela.

„Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle, nie powiedziałeś, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji?” – Marek uścisnął jego dłoń.

„Nie mówiłem? Do matki wracam. Dach do naprawy, płot do poprawienia. Ojciec dbał o dom, ale jak odszedł, wszystko zaczęło się sypać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.”

„Ja nigdy choćby nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę” – westchnął Marek. „Jak wrócisz, opowiesz” – krzyknął za odchodzącym Krzysztofem.

Ciesząc się, iż już jutro rano będzie daleko od hałaśliwego, zakurzonego miasta, iż przytuli matkę, wciągnie powietrze z dzieciństwa, Krzysztof jechał do domu z uśmiechem.

Dorastał w małej wsi. Matka była nauczycielką, ojciec pracował na budowie. Krzyś często pomagał mu, nauczył się czegoś o fachu. Ojciec marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale Krzysztofa ciągnęło do maszyn, komputerów, nowych technologii. Uczył się łatwo. Kiedy skończył szkołę, oznajmił, iż we wsi nie ma dla niego przyszłości – chce jechać do Warszawy, osiągnąć więcej niż bycie zwykłym budowlańcem.

„Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlańcy zawsze będą potrzebni. Głodu nie zaznasz. Chcesz, wybudujemy ci nowy dom? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać” – przekonywał ojciec.

„Za wcześnie na żonę. Najpierw muszę stanąć na nogi” – machnął ręką Krzysztof.

Ojciec irytował się, kłócił. Matka cierpliwie go wspierała.

„Nie ucinać mu skrzydeł. Niech spróbuje. Mądry chłopak, jeszcze będziemy z niego dumni” – tłumaczyła mężowi.

Rodzice dali mu trochę pieniędzy na start i wypuścili syna w świat. Krzysztof studiował i dorabiał na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, co zamierzał.

W szkole kochał się w Alinie, śmiesznej, zadziornej dziewczynie. Nie była orłem z matematyki, marzyła o salonie fryzjerskim. Każde z nich miało własne plany. Rozjechali się w różne strony, marząc, iż może kiedyś się spotkają.

Gdy Krzysztof przyjeżdżał na wakacje, okazywało się, iż Alina już wyjechała.

Mógł zapytać jej matkę o numer telefonu, adres, ale tego nie zrobił. Miłość mogła mu przeszkodzić. A jeżeli by się ożenili, pojawiłyby się dzieci, musiałby zarabiać na chleb, zamiast realizować marzenia. Nie, najpierw musiał osiągnąć sukces – założyć firmę, kupić samochód, dom. Dopiero potem…

„Uważaj, czas ucieka. Alina może na ciebie nie zaczekać” – mawiał ojciec.

„Nic straconego, jest przecież pełno innych dziewczyn” – odpowiadał Krzysztof.
Ale innych nie potrzebował.

Teraz miał wszystko. Piękny dom w dobrej dzielnicy, drogi samochód, firmę przynoszącą zyski. Mógł pomyśleć o żonie. Były kobiety, ale one chciały domu, mercedesa, pieniędzy. A on pragnął, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, w tajemnicy liczył, iż spotka Alinę. Opowiadał im o sobie skąpo i wymijająco. Żyli skromnie, oszczędnie, uczciwą pracą. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy wspominał o sukcesach, ojciec marszczył brwi, a matka nerwowo mrugała. Czy można uczciwie zarobić na mieszkanie w Warszawie, wybudować dom?

„Łamiesz prawo? Tego cię uczyliśmy? Wolałbym, żebyś został na budowie, niż miałbym się za ciebie wstydzić” – mruczał ojciec.

Dlatego Krzysztof przyjeżdżał do nich starym, skromnym autem, które pożyczał od znajomych w zamian za swoją terenówkę. Albo pociągiem. Mówił, iż pracuje jako inżynier. Ojciec kiwał z aprobatą, dumny z syna-warszawiaka.

Tym razem też nie zmienił zwyczajów, choć ojciec odszedł trzy lata temu. Zostawił terenówkę w garażu, kupił bilet na pociąg, ubrał się zwyczajnie.

Dostał miejsce na dole, górną półkę miała zająć starsza pani. Bez wahania się zamienił. Babcia dziękowała mu przez całą podróż.

Leżąc na górnej półce, patrzył przez okno. Mijały lasy, pola, rzeki. Wspominał, jak lata temu pierwszy raz jechał do Warszawy. Myśli i wspomnienia płyną łatwiej przy stukocie kół.

Wieś wydała mu się malutka i bajecznie piękna. Powietrze świeże, drzewa soczyście zielone, w przeciwieństwie do przykurzonych miejskich krzaków. W ogródkach kwitły kwiaty, ciesząc oczy.

Wszedł na podwórko rodzinnego domu. Matka go zobaczyła, aż klasnęła w dłonie, w oczach miała łzy.

„Synku, jaka radość. A ja nie spodziewałam się ciebie. Na długo?” – spojrzała badawczo.

„Dopóki mnie nie wyrzucisz” – przytulił ją.

Matka codziennie piekła ciasta, chcąc go jak najlepiej nakarmić. Jadł, a potem łaził po dachu, stawiał nowy płot, malował okiennice.

„Odpoczyń trochę, synku. Przyjechałeś na urlop, a tylko pracujesz” – martwiła się.

„Już prawie skończyłem. A ty gdzie się tak wystroiłaś?” – zapytał, widząc elegancką sukienkę i dużą torbę.

Matka nigdy nie wychodziła bez „odświętnego”.

„Do sklepu muszę” – odparła.

„Ja pojadę rowerem. Co kupić?” – zaproponował.

Matka podała mu listę zakupów.
„I tak się wybierasz?” – załamała ręce.

„No… a co?” – Krzysztof uważał, iż jak na wieś jest ubrany więcej niż przyzwoicie: znoszone dżinsy, koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi umięśnione, opalone ręce.

Buty… Tak, buty były markowe, drogie. Nic na to nie poradził – lubił wygodne, porządne obuwie. Wątpliwe, by ktKiedy po latach znów stanął przed lustrem w swoim eleganckim warszawskim apartamencie, zrozumiał, iż żaden sukces nie zastąpi prawdziwego uczucia, które przez głupią dumę odtrącił tam, w tej małej wiosce, gdzie serce zostawił na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału