Chłopiec został wyrzucony z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi… A tam czekał nieoczekiwany zwrot akcji.

polregion.pl 4 godzin temu

Dziecko zostało wyrzucone z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi a czekał go nieoczekiwany zwrot akcji.
Z okien domów rozświetlały się ciepłe lampki girland, choinki odbijały się w ich blasku, a w tle słychać było nuty świątecznych melodii. Poza tymi murami panował jednak biały, przytłumiony cisza. Grube płatki śniegu spadały nieustannie, jakby niewidzialna ręka nieprzerwanie wylewała je z nieba. Cisza była tak gęsta, iż zdawała się święta, niczym w świątyni. Nie było kroków, nie zabrzmiały głosy. Jedynie szum wiatru przy kominach i delikatny szept płatków, które po opadnięciu na ziemię tworzyły jakby zasłonę zapomnianych losów nad miastem.
Kolya Sušanov stał na progu wejścia. Wciąż nie mógł uwierzyć, iż to wszystko dzieje się naprawdę. Brzmiało to jak okrutny, bezsensowny koszmar. Mroźny wiatr przechodził przez ubrania, mokrze nasiąkając skarpetki; lodowate podmuchy ścinały twarz. Jego plecak, porzucony w zasypie, przypominał o brutalnej rzeczywistości.
Znikaj z mojego życia! Nie chcę cię już więcej widzieć! ryknął ojciec, głosem chrzczonym goryczą i nienawiścią. Tuż po tym drzwi zatrzasnęły się przed nim.
Został wyrzucony. W samą noc świąteczną. Bez rzeczy, bez pożegnania, bez szansy powrotu.
A matka? Stała przy ścianie, ręce skrzyżowane, nie wypowiadając ani słowa. Nie powstrzymała męża. Nie powiedziała: To nasz syn. Zmarszczyła ramiona, bezradna, przygryzając wargę, by nie popłynęły łzy. Po prostu milczała.
Kolya zsunął się powoli po schodach, czując, jak śnieg wdziera się w buty i drąży skórę lodowymi igłami. Nie miał pojęcia, dokąd iść. W środku ogarnął go głęboki próżnia, jakby serce zatonęło pod żebrami.
Dość, Kolya. Nie jesteś nikomu potrzebny. choćby nie im. Zwłaszcza im.
Nie płakał. Oczy pozostały suche, ale ostry ból w klatce piersiowej przypominał, iż wciąż żyje. Było już za późno na łzy. Wszystko się stało. Nie było odwrotu.
Zaczął iść. Bez celu. Przez burzę, pod latarniami oświetlającymi puste ulice. Za oknami ludzie się śmiali, pili herbatę, rozpakowywali prezenty. On był sam, pośród przyjęcia, w którym nie znalazł miejsca.
Nie pamiętał, ile godzin wędrował. Ulice stapiały się w jedną niekończącą się drogę. Strażnik gonił go od wejścia do budynku; przechodnie ustępowali, widząc jego spojrzenie. Był obcym, niepotrzebnym, niepożądanym.
Tak zaczęło się jego lato pierwsze lato samotności, lato przetrwania. W pierwszym tygodniu spał tam, gdzie mógł: na ławkach, w metrze, przy przystankach autobusowych. Każdy go odpychał: sprzedawcy, strażnicy, rozentuzjazmowane przechodnie. Nie widział w ich oczach współczucia, a jedynie irytację. Chłopak w podartej kurtce, czerwonych oczach, zaniedbany żywy dowód tego, czego sami się bali.
Jedzenie znajdował z resztek w koszach na śmieci; pewnego dnia ukradł kanapkę z kiosku, gdy sprzedawca odchodził. To był jego pierwszy raz, nie z zemsty, a z głodu. Z obawy przed śmiercią.
Z wieczora szukał schronienia w opuszczonym piwnicznym lokalu starego pięciokondygnacyjnego budynku na obrzeżach. Tam panował zapach pleśni, śladów kota i stęchłych zapachów. Ale było ciepło: z pobliskiej miejskiej instalacji grzewczej wydobywała się para, wystarczająca, by przetrwać noc. Ta piwnica stała się jego domem. Rozkładał gazety na podłodze, zbierał kartonowe pudła i okrywał się śmieciowymi szmatami. Czasem siadał tam i płakał w milczeniu. Łzy nie przychodziły, a jedynie silne skurcze w klatce piersiowej, ból zgniatający go od środka.
Pewnego dnia natknął się na starego człowieka z laską i długą brodą. Ten przyjrzał się mu i rzekł:
Żyję? No, to już lepsze. Myślałem, iż to koty znowu wypuszczają torby.
Starzec zostawił puszkę konserwy i kawałek chleba. Nic więcej. Kolya nie podziękował, po prostu zjadł głodny, rękoma.
Od tego dnia starszy pan pojawiał się od czasu do czasu, przynosząc jedzenie. Nie zadawał pytań. Jedynie raz wyszeptał:
Miałem czternaście lat, kiedy zmarła matka, a ojciec powiesił się. Idź dalej, chłopcze. Ludzie są gówniarzami, ale ty nie jesteś.
Te słowa wryły się w pamięć Kolyi. Powtarzał je sobie, gdy brakowało mu sił.
Pewnego poranka nie mógł wstać. Zemdleł z nudności, dreszczy, całe ciało drżało. Gorączka pulsowała w skroniach, a nogi poddawały się pod ciężarem…
Dziecko zostało wyrzucone z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi a czekał go nieoczekiwany zwrot akcji.

Idź do oryginalnego materiału