Chłopiec ulitował się nad staruszką i oddał jej cały swój chleb. To, co zaproponowała w zamian, przyprawiło go o dreszcze

newsempire24.com 2 tygodni temu

Słoneczne światło, przesączające się przez półprzezroczyste zasłony, delikatnie spływało na fotografię w srebrnej ramce zdjęcie, na którym zamarł uśmiech kobiety, której życie przecięto zbyt wcześnie. Wojciech siedział w fotelu, nieruchomy jak posąg, i w milczeniu wpatrywał się w twarz Ireny. Jego oczy już nie płakały, ale wewnątrz wszystko się kurczyło, jakby serce ściskały niewidzialne dłonie. Łzy dawno wyschły, pozostawiając po sobie gorycz, jak słony posmak na wargach po długim płaczu.
Irenko Tylko trzydzieści cztery lata Całe życie przed tobą Żyć by i żyć myśli, niczym kule, przeszywały jego świadomość. Dziewięć dni. Dziewięć dni minęło, odkąd stał nad świeżą mogiłą, czując, jak ziemia usuwa się mu spod nóg. Dziewięć dni, odkąd ostatni raz słyszał jej głos, widział jej profil, czuł jej zapach lekki, z nutą wanilii i czegoś nieziemskiego.
Wojciech był starszy od żony o osiem lat. W swoich czterdziestu dwóch uważał się za dojrzałego, zrównoważonego, odpowiedzialnego mężczyznę. Irenę postrzegał jako kruche stworzenie, potrzebujące opieki jak kwiat, który zwiędnie bez troskliwej ręki. Wierzył, iż była delikatna, nieprzystosowana do okrucieństw świata. Ale się mylił. Mylił się od samego początku. Pod jej subtelną urodą i melodyjnym głosem krył się bystry, przebiegły, wyrachowany umysł. Irena potrafiła manipulować, oszukiwać, znikać, gdy było to dla niej wygodne. Żyła według własnych zasad, nie myśląc o konsekwencjach.
Ich historia zaczęła się dziesięć lat temu w noc, gdy los zetknął ich w hałaśliwym tłumie na przyjęciu u wspólnych znajomych. Wojciech był już wtedy uznanym przedsiębiorcą. Jego firma się rozrastała, dochody rosły, a perspektywy otwierały się jak mapa nieznanego świata. Stał w centrum uwagi, ale jego wzrok nagle przykuła samotna postać przy oknie.
Ciemnowłosa dziewczyna w obcisłej czarnej sukni siedziała w kącie, jakby zeszła z okładki modnego magazynu. Jej oczy głębokie niczym ciemne jezioro patrzyły w dal, a w dłoniach trzymała kieliszek z rubinowym winem. Irena. W tamtej chwili wydała mu się nie tylko piękna była zagadką, wyzwaniem, magnesem, którego nie sposób było zignorować.
Poczekał, aż jej kieliszek będzie pusty, i z nowo nalany w dłoni podszedł, niczym bohater romantycznej opowieści.
Mogę dotrzymać towarzystwa? zapytał z lekkim uśmiechem.
A nie boi się pan, iż odmówię? odparła, patrząc na niego ze złotnikiem w oczach.
Boję się przyznał szczerze. Ale ryzyko jest warte zachodu.
Ich rozmowa płynęła jak muzyka lekko, bez wysiłku. Mówili o książkach, podróżach, gwiazdach. Irena była inteligentna, błyskotliwa, z poczuciem humoru, które ciąło jak brzytwa. Wojciech był oczarowany. Czuł, jak serce bije mu szybciej, jakby po raz pierwszy od dawna przypomniało sobie, iż potrafi kochać.
Później dowiedział się, iż Irena znalazła się tam zupełnie przypadkiem. Pracowała w kwiaciarni, skąd goście przyjęcia kupowali róże i lilie. Podsłuchawszy rozmowę, postanowiła zajrzeć tylko zobaczyć, jak żyją inni. Ale Irena nigdy nie robiła nic bez powodu. Nie przyszła z ciekawości, ale po szansę. I tę szansę chwyciła.
Wówczas Wojciech był żonaty. Miał syna z tamtego małżeństwa, ale relacje z żoną dawno zamieniły się w chłodną rutynę. Tylko syn, Jurek, trzymał ich razem. ale gdy pojawiła się Irena, wszystko się zmieniło. Była jak huragan piękny, niszczycielski, nieunikniony.
Pół roku później Wojciech złożył pozew o rozwód. Rok później ożenił się z Ireną.
Jednak rodzinna sielanka okazała się iluzją. Irena, choćby jako żona i matka, nie zmieniła się. Wciąż chodziła do drogich salonów, wydawała pieniądze na designerskie torebki, spotykała się z przyjaciółkami w modnych klubach. Syna, Krzysia, prawie nie zauważała. Przeszkadza mówiła. Muszę oddychać!
W końcu Krzysia zabrała babcia matka Wojciecha, starsza, ale pełna troski i miłości kobieta. Wychowywała wnuka jak własne dziecko, nie narzekając, nie żądając wdzięczności.
A potem stało się nieszczęście.
Pewnego zwykłego poniedziałkowego ranka Wojciech odebrał telefon. Głos lekarza był suchy jak papier:
Pańska żona miała wypadek. Jest w reanimacji. Proszę przyjechać.
Rzucił wszystko i pognał do szpitala. Ale było już za późno. Irena nie żyła. Nie doczekała go. Nie pożegnała się.
Śmierć przyszła nagle, zostawiając po sobie pustkę, której nie da się wypełnić.
Wojciech pochował żonę. I pochował część siebie.
Kilka dni później zabrał Krzysia z powrotem. Babcia miała już ponad siedemdziesiąt lat. Była zmęczona. Serce ją bolało, plecy, dusza. Wojciech nie mógł pozwolić, by dźwigała ten ciężar.
Wynajął guwernantkę Grażynę. Młodą, skromną, z ciepłymi oczami i łagodnym głosem. Przyszła z plecakiem i marzeniem, by zacząć nowe życie.
A gdzie pani mieszka? spytał Wojciech.
Na razie u koleżanki odparła. Ale znajdę swoje miejsce.
Spojrzał na nią i nagle poczuł, jak coś się w nim poruszyło nie namiętność, nie zauroczenie, ale coś ciepłego, niemal rodzinnego.
Zostań u nas zaproponował. Miejsca wystarczy.
I została.
Grażyna okazała się nie tylko nianią. Stała się częścią ich życia. Gotowała z miłością, uczyła Krzysia czytać, śpiewać, rysować. Chodziła z nim do parku, lepiła bałwany, czytała bajki na dobranoc. Wojciech podnosił jej pensję, ale ona prosiła o mniej dla niej ważne było poczucie, iż jest potrzebna.
Pierwsze dni po śmierci Ireny ojciec i syn spędzili razem. Całe dnie grali w gry, śmiali się, jedli pizzę i oglądali kreskówki. Krzyś był szczęśliwy.
Ale pewnej soboty, w parku, chłopiec zauważył starszą kobietę na ławce. Siedziała sama, ze spuszczoną głową, drżąc z zimna.
Tato

Idź do oryginalnego materiału