Słoneczne światło, sączące się przez półprzezroczyste firanki, miękkim blaskiem kładło się na fotografii w srebrnej ramce zdjęcie, na którym zastygł uśmiech kobiety, której życie przecięła przedwczesna śmierć. Stanisław siedział w fotelu, nieruchomy jak posąg, i w milczeniu wpatrywał się w twarz Agnieszki. Jego oczy już nie płakały, ale w środku wszystko się kurczyło, jakby serce ściskały niewidzialne dłonie. Łzy dawno wyschły, pozostawiając po sobie gorycz, jak słony posmak na ustach po długim płaczu.
Ach, Agnieszko Tylko trzydzieści cztery lata Całe życie przed tobą Żyć by, żyć myśli te, niczym kule, przeszywały jego świadomość. Dziewięć dni. Dziewięć dni, odkąd stał nad świeżym grobem, czując, jak ziemia pod nogami się zapada. Dziewięć dni, odkąd ostatni raz słyszał jej głos, widział jej profil, czuł jej zapach delikatny, z nutą wanilii i czegoś nieziemskiego.
Stanisław był starszy od żony o osiem lat. W swoich czterdziestu dwóch uważał się za dojrzałego, opanowanego, odpowiedzialnego człowieka. Postrzegał Agnieszkę jako kruche stworzenie, potrzebujące opieki, jak kwiat, który zwiędnie bez troski. Wierzył, iż była delikatna, nieprzystosowana do okrucieństw świata. Ale się mylił. Błądził od samego początku. Za jej subtelną urodą i melodyjnym głosem krył się bystry, sprytny, wyrachowany umysł. Agnieszka umiała manipulować, oszukiwać, znikać, gdy było to dla niej wygodne. Żyła według własnych zasad, nie myśląc o konsekwencjach.
Ich historia zaczęła się dziesięć lat wcześniej w tę noc, gdy los zetknął ich w gwarnej, rozświetlonej tłumie na przyjęciu u wspólnych znajomych. Stanisław był wtedy już uznanym przedsiębiorcą. Jego firma rosła, dochody pięły się w górę, a perspektywy otwierały się niczym mapa nieznanego świata. Był w centrum uwagi, ale wzrok nagle przykuła samotna postać przy oknie.
Ciemnowłosa dziewczyna w obcisłej czarnej sukience siedziała w kącie, jakby zeszła z okładki modnego czasopisma. Jej oczy głębokie jak ciemne jezioro wpatrywały się w dal, a w dłoniach trzymała kieliszek z rubinowym winem. Agnieszka. W tamtej chwili wydała mu się nie tylko piękna była zagadką, wyzwaniem, magnesem, którego nie sposób było zignorować.
Poczekał, aż jej kieliszek opustoszeje, i z nowym napojem w dłoni podszedł, niczym bohater romantycznej opowieści.
Czy mogę dotrzymać ci towarzystwa? zapytał z lekkim uśmiechem.
A nie boisz się, iż ci odmówię? odparła, patrząc na niego z przebiegłym błyskiem w oku.
Boję się przyznał szczerze. Ale ryzyko jest tego warte.
Ich rozmowa popłynęła jak muzyka lekko, bez wysiłku. Mówili o książkach, podróżach, gwiazdach. Agnieszka była inteligentna, błyskotliwa, z poczuciem humoru ostrym jak brzytwa. Stanisław był oczarowany. Czuł, jak serce bije szybciej, jakby po raz pierwszy od dawna przypomniało sobie, iż umie kochać.
Później dowiedział się, iż Agnieszka znalazła się tam zupełnie przypadkiem. Pracowała w kwiaciarni, gdzie goście przyjęcia kupowali róże i lilie. Podsłuchawszy rozmowę, postanowiła zajrzeć tylko popatrzeć, jak żyją inni. ale Agnieszka nigdy nie robiła nic bez powodu. Nie przyszła z ciekawości, ale dla szansy. I szansę tę wykorzystała.
Wtedy Stanisław był żonaty. Miał syna z pierwszego małżeństwa, ale relacje z żoną dawno stały się chłodną rutyną. Jedynie syn, Tomek, trzymał ich razem. ale gdy pojawiła się Agnieszka, wszystko się zmieniło. Była jak huragan piękny, niszczycielski, nieunikniony.
Po pół roku Stanisław wniósł o rozwód. Po roku ożenił się z Agnieszką.
Lecz rodzinna sielanka okazała się złudzeniem. Agnieszka, zostawszy żoną i matką, nie zmieniła się. Wciąż chodziła do drogich salonów, wydawała pieniądze na designerskie torebki, spotykała się z przyjaciółkami w modnych klubach. Dzieckiem, Krzysiem, niemal się nie interesowała. Przeszkadza mawiała. Muszę oddychać!
W końcu Krzysia zabrała babcia matka Stanisława, starsza, ale pełna troski i miłości kobieta. Wychowywała wnuka jak własnego, nie narzekając, nie żądając wdzięczności.
A potem zdarzyła się tragedia.
Pewnego poranka, zwykłego poniedziałku, Stanisław otrzymał telefon. Głos lekarza brzmiał sucho jak papier:
Pańska żona miała wypadek. Jest w reanimacji. Proszę przyjechać.
Rzucił wszystko i pognał do szpitala. ale było już za późno. Agnieszka nie żyła. Nie doczekała go. Nie pożegnała się.
Śmierć przyszła nagle, zostawiając po sobie pustkę, której nie dało się wypełnić.
Stanisław pochował żonę. Pochował też część siebie.
Kilka dni później zabrał Krzysia do domu. Babcia miała już ponad siedemdziesiąt lat. Była zmęczona. Dokuczało jej serce, plecy, dusza. Stanisław nie mógł pozwolić, by dźwigała ten ciężar.
Zatrudnił opiekunkę Olę. Młodą, skromną, z ciepłymi oczami i miękkim głosem. Przyszła z plecakiem i marzeniem, by zacząć nowe życie.
A gdzie pani mieszka? zapytał Stanisław.
Na razie u koleżanki odparła. Ale znajdę swoje miejsce.
Spojrzał na nią i nagle poczuł, jak coś w nim drgnęło nie namiętność, nie zauroczenie, ale coś ciepłego, niemal rodzinnego.
Zostań z nami zaproponował. Mamy miejsce.
I została.
Ola okazała się nie tylko niańką. Stała się częścią ich życia. Gotowała z miłością, uczyła Krzysia czytać, śpiewać, rysować. Chodziła z nim do parku, lepiła bałwany, czytała bajki na dobranoc. Stanisław podnosił jej pensję, ale ona prosiła o mniej dla niej ważne było poczucie, iż jest potrzebna.
Pierwsze dni po śmierci Agnieszki ojciec i syn spędzili razem. Całe dnie grali w gry, śmiali się, jedli pizzę i oglądali bajki. Krzyś był szczęśliwy.
Lecz pewnej soboty w parku chłopiec zauważył starszą kobietę na ławce. Siedziała sama, ze spuszczoną głową, drżąc z zim