Chłopiec przyłożył ucho do trumny matki i powiedział coś, co wstrzymało oddech w kościele

twojacena.pl 5 godzin temu

W kościele panowała głęboka, niemal fizyczna cisza. Powietrze nasycone było kadzidłem, płaczem i bólem nie do wyrażania słowami. Ludzie siedzieli ze spuszczonymi głowami, pogrążeni we własnej żałobie. Czas zdawał się martwy.

Wtem kroki.

Ciche, boskie.

Chłopiec, lat sześciu, uniósł się z ławki. Poruszał się niepewnie, ale jego twarz była poważna, jakby nagle postarzała. Nic nie mówił. Szedł tylko przed siebie, przeciskając się między rzędami ławek, aż stanął przy samej trumnie.

Zatrzymał się, jakby czekał na pozwolenie. Potem powoli przyłożył małe ucho do piersi matki. Żadnego dźwięku. Słuchał. Jakby coś, tam za granicą milczenia, mogło odpowiedzieć.

Minęła minuta. Może dwie.

Ludzie zaczęli szeptać, ktoś łkał. Nagle podniósł głowę. Jego oczy były szeroko otwarte, zalane grozą pomieszaną z dziecinną wiarą. Obrócił się do zgromadzonych, spojrzał prosto w oczy księdzu i powiedział:

Powiedziała: «Nie pożegnałam się z tobą»

Wszyscy zamilkli. choćby świece zdawały się drżeć.

Kobieta w ostatnim rzędzie zemdlała. Ktoś upuścił modlitewnik. Ksiądz ruszył w stronę chłopca, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążył tamten dodał:

Powiedziała, iż czeka na mnie w nocy.

Zawisła martwa cisza.

Chłopca natychmiast wyprowadzono, tłumacząc, iż to tylko wyobraźnia. ale nikt tej nocy nie spał spokojnie. A nocą

Sąsiadka z dołu przysięgała, iż widziała jak na schody wstępowała postać kobiety w czarnej sukni żałobnej, a za nią chłopiec.

Od tamtej pory nikt ich już nie widział.

A trumna nad ranem była pusta.

Minęły trzy dni od pogrzebu. Dom, w którym żyli matka z synem, stał zabity deskami. Krewni zrzekli się opieki zbyt wiele przestraszyło ich tamtej nocy. Zbyt wiele było nieprawidłowego.

Chłopca nazywano Jasiek. Cichy, zamyślony dzieciak, odkąd umarł jego ojciec, rzadko mówił. Tylko z matką. Zdawali się rozumieć bez słów. Czasem, gdy zasypiała, siedział przy jej łóżku, dotykając jej ręki jak świętego obrazka.

Ona była dla niego wszystkim.

Gdy zachorowała, nikt nie sądził, iż wszystko skończy się tak szybko. W dwie tygodnie zgasła. Nie ze starości, nie przez wypadek. Jakby coś wyssało ją od środka. Lekarze mówili: serce. ale chłopiec wiedział nie tylko.

Po pogrzebie tymczasowo zamieszkał u kuzynki matki. Tej samej, która nigdy nie lubiła Bożeny i unikała Jaśka. Nocą słyszała, jak coś szepta przez sen. A któregoś dnia nagle usiadł na łóżku i oświadczył:

Stoi przy drzwiach. Tylko nie patrz, ona cię nie woła.

Ciotka księdza wezwała następnego ranka.

Lecz ksiądz, ten sam z pogrzebu, zbladł, gdy dowiedział się, kto go wzywa.

Z tym dzieckiem jest inaczej powiedział. Lepiej nie ruszać. Módlcie się. I zamykajcie okna nocą.

Czwartego dnia rozpoczęło się na dobre.

Miejscowy kościelny, stary Stanisław, przybiegł w panice do kościoła.

Trumna pusta! Jej tam nie ma! Ani ciała, ani szat jakby nigdy nie leżała!

Ksiądz sam poszedł sprawdzić. Płyta nietknięta. Zamki całe. Trumna zamknięta. Ale wewnątrz

Pusto.

Wieczorem po wsi rozeszły się szepty. Ludzie mówili, iż Bożena nie umarła, ale poszła tam, skąd można wrócić. O północy dzieci słyszały za oknami kobiecy głos. Ktoś widział w ogrodzie kobietę z długimi czarnymi włosami, szeptającą:

Gdzie mój syn?..

Ciotka w panice wyrzuciła Jaśka z domu. Po prostu postawiła go przed drzwiami kościelnego przytułku i odeszła, nie oglądając się.

Stary proboszcz, ojciec
I gdy pierwszy śnieg przykrył wiejskie dachy, w domu Aleksandry rozległ się dziecięcy śmiech, a na jej nadgarstku pojawił się ten sam krąg ze skrzydłami, przygotowując ją na powrót krwi, która zawsze wraca, gdy księżyc jest najciemniejszy.

Idź do oryginalnego materiału