Chłodnia to nie restauracja! Jak córka i jej „przyjaciele” doprowadzili mnie do łez

polregion.pl 1 tydzień temu

Lodówka to nie stołówka! Jak córka i jej „przyjaciele” doprowadzili mnie do łez

Mam córkę, Zosię. Żywą, dobrą, bardzo otwartą na ludzi. Zbyt otwartą. Zaprzyjaźnia się praktycznie ze wszystkimi – z kolegami z klasy, dzieciakami z sąsiedniego podwórka, gangiem z kółek zainteresowań, choćby z takimi, których ja, szczerze mówiąc, widzę pierwszy raz w życiu. Ostatnio ta cała przyjacielska zgraja jakoś osiadła u nas w domu.

Mówią, iż na dworze zimno, a przecież chcą się bawić. Zosia, jak gościnna gospodyni, wszystkich zaprasza do mieszkania, puszcza muzykę, roznosi ciasteczka, nalewa herbatę, urządza hałaśliwe spotkania. Na początku przymykałem na to oko – no co tam, dzieciaki przyszły, posiedzieli, poszli. choćby się cieszyłem – córka ma taki fajny krąg znajomych. Ale w pewnym momencie wszystko wymknęło się spod kontroli.

Ostatnio wróciłem z pracy zmęczony, głodny, marząc tylko o jednym – zjeść kolację i zwalić się na kanapę. Ale w kuchni czekała na mnie niespodzianka. Dwóch nieznanych mi chłopaków, może dziesięcioletnich, siedziało przy stole i dojadało bigos. Prosto z garnka. Mojego garnka! Przygotowanego na dwa dni – żeby nie stać przy kuchence każdego wieczoru.

Zamarłem w drzwiach. Chłopcy, nie przejmując się moją obecnością, dojedli resztki, wrzucili naczynia do zlewu i wyszli, wesoło się żegnając. A ja stałem, nie wierząc własnym oczom. Obiad, kolacja – wszystko przepadło. Dla mojej rodziny, dla żony i dziecka – nie zostało choćby okruszka.

Wszedłem do pokoju córki. Wytłumaczyłem spokojnie: częstowanie przyjaciół herbatą, cukierkami – proszę bardzo. Ale zupa, schabowy, bigos – to jedzenie dla naszej rodziny, na które wydaję ciężko zarobione pieniądze i wieczorny czas. Gotuję nie po to, żeby obce dzieci jadły z naszego garnka, gdy nas nie ma w domu.

Zosia milcząco zatrzasnęła drzwi i zamknęła się na klucz. Po kilku minutach usłyszałem zza drzwi oskarżenie w moją stronę:

— Po prostu jesteś skąpy! Rodzicie własne, a przyjaciołom choćby zjeść nie pozwolisz!

Uraziła się. Obraziła. Zamknęła w sobie. Nie wyszła choćby na kolację. Chociaż ja, zaciskając zęby, znów ugotowałem ziemniaki i usmażyłem kotlet – żeby przynajmniej ktoś zjadł porządnie.

Następnego ranka zebrałem Zosię i powiedziałem wprost: „Jedzenie na dwa dni. Wracam do domu późnym wieczorem, gotować w nocy nie będę. Skoro dorastasz, ucz się rozumieć proste rzeczy”. Córka odwróciła się i poszła do szkoły bez słowa.

Gdy wróciłem po jedenastej – żona smażyła ziemniaki. Bo jedzenia znowu nie było. Zosia znów przyprowadziła swoich znajomych. Gdy pracowaliśmy, oni opróżnili lodówkę do czysta. Ani zupy, ani kotletów, choćby kanapek nie zostało. Zostały tylko opakowania i brudne talerze.

Zosia znów zamknęła się w pokoju. Na nasze pytania nie odpowiadała. Z żoną tylko zamieniliśmy spojrzenia – oboje wiedzieliśmy, iż sytuacja wymknęła się spod kontroli. I nie chodzi o jedzenie. Tylko o to, iż dziecko nie słyszy. Nie chce słyszeć. Uznaje nas za wrogów, bo prosimy o podstawową rzecz – szacunek do domu, pracy i granic innych ludzi.

Nie jestem skąpy. Nie jesteśmy biedną rodziną, ale wszystko zarabiamy własną pracą. I nie mogę pozwolić sobie na wykarmianie cudzych dzieci. Nie potrafię tego zaakceptować. I nie chcę.

Czuję zmęczenie. Odczuwam rozpacz. Boli mnie, iż moja własna córka traktuje moją troskę jak sknerstwo. Moja mama mówi – weź pasek. Ale ja nie wierzę w siłę paska. Wierzę w moc rozmowy, w siłę wyjaśnień. Tylko co zrobić, gdy dziecko nie chce słuchać?

Może coś przeoczyłem w wychowaniu? Może byłem zbyt łagodny? A może to po prostu okres buntu i wszystko minie? Nie wiem. Jestem bezradny.

Czy ktośśMoże któregoś dnia Zosia zrozumie, iż lodówka ma swoje granice, tak jak i nasza cierpliwość.

Idź do oryginalnego materiału