Chciałam tylko być szczęśliwa

twojacena.pl 1 tydzień temu

Dzisiaj znowu nie mogę zasnąć. Odwróciłam poduszkę na chłodniejszą stronę, ale to kilka pomogło. Za oknem słyszę tylko szelest opóźnionych samochodów. „Dokąd tak śpieszą? Do domu? A może uciekają przed czymś w tę ciemną noc?” – myślę, wzdychając. Ta upalna Warszawa dusi mnie jak zawsze.

Wstaję i idę w ciemnościach – znam to mieszkanie jak własną kieszeń. W kuchni patrzę przez okno. W bloku naprzeciwko świecą się dwa okna. „Czy ktoś tam czeka na swojego wędrowca, czy może płacze po stracie?” Liście zasłaniają widok, więc nie widzę nikogo w tych oknach. Nalewam sobie wody z czajnika, piję małymi łykami. Jedno światło gaśnie. Stawiam pustą szklankę na parapecie i wracam do pokoju, ale nie kładę się z powrotem do łóżka. Wolę twardą kanapę w drugim pokoju, z tą starą poduszką wypchaną Bóg wie czym. I nagle… zapadam w sen.

***

„Gorzko! Gorzko!” – krzyczą goście, trzymając kieliszki z szampanem.

Bartek wstaje i ciągnie mnie za rękę. W wysokościętych butach ślubnych jestem prawie jego wzrostu, mogę patrzeć mu prosto w oczy, a nie z dołu jak zwykle. On patrzy na mnie z zachwytem, miłością i nieukrywanym pożądaniem. Pochylam głowę, by welon zasłonił mój profil przed gośćmi.

„Raz, dwa, trzy…” – liczą pijani goście.

Mama zawsze mówiła, iż w małżeństwie to kobieta musi dbać o dom, być opoką dla męża. Więc z heroicznym zapałem budowałam nasze szczęście.

Na początku wszystko robiliśmy razem – choćby zakupy, choćby gotowanie, śmiejąc się i całując. Aż raz spaliliśmy ziemniaki, bo zbyt długo się całowaliśmy. Kochaliśmy się. Wydawało się, iż tak będzie już zawsze.

Dwa lata później urodziła się Marysia. Na początku pomagała mi mama.

„Jestem zmęczona…” – skarżyłam się, iż Bartek w ogóle nie pomaga.

„Mąż pracuje, jest zmęczony. To los kobiety – dbać o dom i dziecko” – mówiła mama. „Ty możesz się zdrzemnąć w dzień z Marysią. A jeżeli on nie wyśpi się, to jaki z niego pracownik?”

Przyzwyczaiłam się spać w drodze, choćby na ławce w parku, gdy woziłam wózek. Gdy Marysia skończyła dwa lata, oddałam ją do przedszkola i wróciłam do pracy.

„Za pięć lat pójdę na emeryturę, zabierzemy Marysię do siebie, a wy urodzicie jeszcze dziecko” – marzyła mama.

Ale wracając do pracy, nie chciałam choćby myśleć o drugim dziecku. Bartek też nie nalegał. Więc nigdy więcej nie urodziłam.

„Dlaczego mężczyźni zdradzają? Bo kochanka zawsze jest zadbana, a żona chodzi w zatłuszczonym szlafroku” – uczyła mama.

Więc starałam się, by Bartek zawsze widział mnie piękną. Wstawałam wcześnie, by nikt nie zobaczył mnie bez makijażu.

Ale to nie uratowało naszego małżeństwa. Córka wyrwała się z gniazda, a ja nagle zauważyłam, iż Bartek nosi dżinsy i bluzy zamiast garniturów. Zaczął biegać rano, choć i tak był szczupły.

„Tak teraz modnie” – mówił.

Gdy zobaczyłam ślad szminki na jego koszuli, od razu zapytałam o kochankę. Zaskoczony, bąkał coś niezdarnie, aż w końcu przyznał się i poprosił, bym go puściła.

„Czy ja cię trzymam? Idź. Tylko wiedz, iż nie przyjmę cię z powrotem.”

Sama spakowałam mu rzeczy. Ani jednej łzy. Bartek ubierał się powoli w przedpokoju, rzucając na mnie spojrzenia – czekał, iż rzucę mu się w ramiona, będę błagać.

Stałam w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami. „Nie doczekasz się” – mówił cały mój wyraz twarzy.

Odchodząc, zawyłam jak wilczyca. Życie straciło sens. Chciałam wziąć garść tabletek, ale przedtem zadzwoniłam do przyjaciółki.

„Nie waż się! On będzie się tym chwalił – iż kobiety za nim szaleją!”

Nie wzięłam tabletek. Powoli uczyłam się żyć sama. Odkryłam, iż można spać do południa, chodzić w pidżamie, nie gotować obiadów. Schudłam, wyglądałam młodziej. Zaoszczędzone pieniądze wydawałam na nowe ubrania.

A potem Marysia urodziła Jasia. I nagle miałam nowy cel. Kochałam być babcią – śpiewałam mu kołysanki, lepiłam babki z piasku.

Chciałam, by Bartek mnie zobaczył, zrozumiał, co stracił. Wyobrażałam go sobie z młodą żoną. Czy gotuje mu kaszę, czy tylko kanapki? Może on sam nosi jej kawę do łóżka?

Bolało. Więc on też jest szczęśliwy… bez mnie.

Pewnego dnia, gdy bawiłam się z Jasiem na placu zabaw, podszedł do mnie mężczyzna w moim wieku.

„Piękna pogoda, prawda? Jak dzieci ładnie się bawią. To twój wnuk? Podobny. A ta dziewczynka obok to moja wnuczka, Zosia.”

Nie potrzebował moich odpowiedzi. Po prostu chciał mówić.

„Gdy urodziły się moje dzieci, żona nie pozwalała mi się do nich zbliżać. A ja… choćby nie pamiętam, kiedy zaczęły chodzić. Dopiero wnuczka pokazała mi, co straciłem.”

Westchnął.

„Moja Elżunia odeszła. Teraz jestem wdowcem.”

Pomyślałam o Bartku. „Może i on teraz niańczy dziecko swojej młodej żony?”

Złość wezbrała we mnie. Zabrałam Jasia, mimo jego płaczu.

Następnego dnia znów go spotkałam. Tym razem to ja mówiłam o Jasiu.

Pewnego razu powiedział, iż jest mu samotnie.

„Żona nie żyje, dzieci mają swoje życie. Może czas znaleźć sobie towarzystwo?” – patrzył na mnie znacząco.

Pomyślałam: „Nie jest zły. Bez nałogów. Ja też nie jestem stara…” Ale zaraz się zbeształam. „Co ja wygaduję? Obcy człowiek, swoje nawyki, wspomnienia… Nie, nie chcę.” I od tamtej pory chodziliśmy z Jasiem na inny plac zabaw.

***

Dziś obudziłam się z bólem głowy. Nagle zadzwonił dzwonek.

„Marysia dziś wcześnie przyprowadza Jasia” – pomyślałam, idąc do drzwi.

Ale na progu stał Bartek. Ledwo go poznałam. Gdzie się podziała jego prezencja? Postarzał się. Głębokie zmarszczki, przerzedzone włosy, wyglądał jak szkielet w za dużym płaszczu.

„Paulinko… postanowiłem w„Przyszedłem, bo… tęsknię za tobą” – powiedział cicho, a ja poczułam, jak przeszłość nagle wraca, ale teraz już bez bólu, tylko z cichym zrozumieniem, iż życie potoczyło się tak, jak musiało.

Idź do oryginalnego materiału