**Dziennik Katarzyny Nowak**
— Serio to mówisz? — Głos Pawła zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z próby powstrzymania słów, których mógłby później żałować. Siedział na brzegu kanapy, wpatrzony w pudełko sushi, którego ani on, ani Kasia choćby nie tknęli. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Chociaż nazwę mógłbyś zapamiętać, skoro zamierzasz mi to wypominać — odparła Kasia, choćby nie odrywając wzroku od telefonu. W feedzie Instagrama jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurychu. Wszyscy w garniturach, ale piją szampana. Jak zawsze.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i świeżo umytej łazienki — Kasia odruchowo przetarła płytki przed przyjściem Pawła. Choć wiedziała, iż to nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Paweł zerwał się i zaczął chodzić po kuchni. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderką. Myślisz, iż ludzie będą cię więcej szanować, jak będziesz się wozić tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. A jeszcze będę mogła parkować nie gdzieś pod lasem, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest pokazówka, Paweł. To wygoda, bezpieczeństwo i — proszę bardzo! — moje pieniądze.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — Paweł wypowiedział to z naciskiem, jakby powtarzał wyuczoną formułkę.
— Niestety, słuch mam jeszcze w normie — Kasia w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego auta, bo to wywołuje „niezdrowe emocje w męskim towarzystwie”. Cytat, nawiasem mówiąc.
— Po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest zasuszonej daty, Paweł. I ty idziesz w jego ślady, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Paweł otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał radziecki telewizor — dźwięk działa, obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną o tym porozmawiać? Jesteśmy rodziną. Mógłbym…
— Co? Zasugerować KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle zrezygnować i kupić ci „dziadkową” skodę?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— Dzięki za zaufanie.
Kasia westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na stołek z pękniętą nogą — niby jeszcze trzyma, ale siadać już ryzykownie.
— Paweł, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na czyjeś zdanie, oczekiwania, kaprysy?
— Nie zarabiam tyle, co ty, jeżeli o to chodzi.
— Nie o pieniądze, tylko o wewnętrzną wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, iż moi rodzice są tacy. Wiedziałaś, na co się piszesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie zaczną szanować. Albo ty.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy żurek z budki przy metrze. Paweł znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Kasia gorzko się uśmiechnęła. — Wybacz, nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem samodzielną osobą, tak przy okazji.
Odwrócił się. I w tej chwili, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt pewnie, jak na kuriera. Zbyt cicho, jak na sąsiadkę.
— To mama — westchnął Paweł, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” się tu znalazła? Czy teraz ma trackera na moje auto? — Kasia uniosła brew i wstała, poprawiając bluzkę.
— Po prostu… bądź milsza, dobrze?
— Już jestem jak żel pod prysznic. A tobie czas nauczyć się, żeby nie być gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Stanisławowa weszła z siatką z Biedronki, z miną osoby, która przychodzi nie w gości, a na inspekcję.
— No, dzień dobry, gołąbki. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez konserwantów, przyda wam się trochę witamin. — Rzuciła okiem na Kasię, przesuwając wzrokiem po jej obcasach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal idziesz?
— Zawsze taka jestem. Nie mogę sobie pozwolić wyglądać jak emerytka na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Kasia.
— O kim ty teraz mówisz? — Anna Stanisławowa zmarszczyła brwi.
— O abstrakcyjny wzór, niech pani nie bierze do siebie. Chyba iż pasuje…
— Pawle, ty jej na to pozwalasz? — Szwagierka odwróciła się do syna, ignorując Kasię jak biurową drukarkę w weekend.
— On nie jest moim nadzorcą. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Kasia przeszła obok, zabierając sushi z kuchni. — Chce pani herbaty? Czy od razu przejdziemy do tematu mojego „nieodpowiedniego” samochodu?
— Widzę, iż sama wszystko rozumiesz, brawo. — Anna Stanisławowa uśmiechnęła się słodko. — Nam i Stanisławowi taki samochód byłby bardziej potrzebny. Dojeżdżamy na działkę, odwiedzamy rodzinę. A tobie po co? Dla pokazówki?
— Tak. I dla zemsty. Na pani. — Kasia wypowiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg informujący, iż wyrostek już przebił jelito.
Zapadła cisza. choćby Paweł chyba zrozumiał, iż stało się coś poważnego. Kasia odłożyła sushi.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to jest normalne.
— Co jest „to”? — spytała teściowa.
— Wszystko. To, iż pani wpada jak na dyżur. Że Paweł milczy jak pomnik własnego dzieciństwa. Że mówi mi się, jak mam żyć, wyglądać, wydawać swoje pieniądze. Kończę z tym.
Zdjęła buty, jakby zrzucała zbroję, i poszła do sypialni. Paweł został z otwartymi ustami, a Anna Stanisławowa zwróciła się do niego z miną, w której już zaczynała buzować złość.
— Ona mnie obraża przy tobie, a ty stoisz jak słup soli! Tak się nie da żyć!
— IKasia zamknęła drzwi sypialni, wzięła głęboki oddech i w końcu poczuła, jak ciężar lat kompromisów powoli opada z jej ramion.