**Dziennik, 15 października**
Moja przyjaciółka, Barbara Kowalska, kobieta mądra i pełna życiowej mądrości, zawsze szanowała granice rodziny swojego syna. Mieszka w małym miasteczku pod Poznaniem, ma dobrą pracę, hobby, męża, przyjaciółki – życie ma uregulowane. Jej syn, Krzysztof, ożenił się z Kingą, mają małego synka, Wojtusia. Barbara nigdy nie wtrącała się w ich sprawy, nie narzucała rad, wiedząc, iż młodzi mają swoje spojrzenie na wychowanie dziecka i prowadzenie domu. Dzwoniła do syna, by spytać, jak leci, składała życzenia świąteczne Kingi, a raz w miesiącu przychodzili do niej na niedzielny obiad. Ale po narodzinach wnuka wszystko się zmieniło, a jej serce pęka z bólu i niezrozumienia.
Kinga od początku trzymała dystans. Nie starała się zbliżyć do teściowej, a Barbara akceptowała to, nie naciskając. Szanowała ich przestrzeń, choć w głębi duszy marzyła, by stać się bliższą młodym. Gdy jednak urodził się Wojtuś, pozostawanie z boku stało się nie do zniesienia. Barbara była gotowa pomagać: posiedzieć z wnukiem, by Kinga mogła odpocząć, wziąć na siebie część domowych obowiązków. Krzysztof dużo pracował, a synowa dźwigała wszystko sama. Barbara, z elastycznym grafikiem, mogła poświęcić dzień dla Wojtusia, ale Kinga stanowczo odrzucała każdą pomoc, a jej zachowanie stawało się coraz chłodniejsze.
Tuż po wyjściu ze szpitala Kinga postawiła warunek: Barbara musi zgłaszać wizyty z wyprzedzeniem. Przyjaciółka przestrzegała tej zasady – dzwoniła kilka dni wcześniej, mówiła, iż chce wpaść, zobaczyć Wojtusia, przynieść prezenty. Ale za każdym razem coś szukało nie tak. Kinga znajdowała dziesiątki powodów, by przełożyć spotkanie: lekarz ma przyjść, koleżanka wpadnie, „dziś nie ten dzień”. Barbara, dostosowując się, godziła się na nowy termin, przekrywała plany, odwoływała spotkania. ale choćby gdy stawała w progu o umówionej porze, ledwo tolerowano ją przez pół godziny. „Idziemy na spacer”, oznajmiała Kinga, a teściowa, łykając urazę, wychodziła, nie nacieszywszy się wnukiem.
Bywało gorzej. Barbara, już gotowa do wyjścia, stała w drzwiach, gdy dzwoniła Kinga: „Wojtuś nie spał całą noc, ząbkuje, dziś nie wypali”. I przekładała wizytę nie na jutro, ale na mgliste „potem”. Barbara, powolniejąc łzy, wracała do pustego mieszkania, czując się niepotrzebna. Jej pragnienie, by trzymać wnuka, słyszeć jego śmiech, zamieniło się w pasmo upokorzeń. Opowiadała mi o tym z drżeniem w głosie, aż w końcu moja cierpliwość pękła. „Dość tego!” – powiedziałam. „Chcesz widzieć wnuka? Przyjeżdżaj, kiedy chcesz. Zadzwoń pół godziny wcześniej, powiedz, iż będziesz. Idziesz do syna i wnuka, nie do synowej. Niech ona się dostosuje!”
Barbara była zdezorientowana. Nie lubiła narzucać się, nie chciała psuć relacji z Krzysztofem. Ale jej serce krwawiło z tęsknoty. Marzyła o bliskości z Wojtusiem, by stać się dla niego kochającą babcią, a czuła się jak intruz. Kinga wzniosła mur, przez który nie sposób się przebić. Barbara nie wiedziała, co robić: czekać, aż synowa zmięknie? Postąpić tak, jak radzę, ryzykując kłótnią? A może odejść, poddając się bólowi? Bała się, iż każdy ruch zerwie kruche więzi z rodziną syna.
Ta sytuacja stała się nie do zniesienia. Każda odmowa Kingi – jak nóż w serce, każde przekładanie wizyty – przypomnienie, iż jest niechciana. Barbara, kobieta o otwartym sercu, nie zasłużyła na takie traktowanie. Chce tylko jednego – być częścią życia wnuka, ale synowa trzyma ją na dystans, narzucając swoje warunki. Widzę, jak przyjaciółka gasBarbara w końcu postanowiła, iż nie będzie dężej prosić o miłość, która zawsze powinna być dawana otwarcie i bezwarunkowo.