W małym miasteczku nad Wisłą, gdzie życie toczy się powoli, a rodzinne dramaty rozgrywają się za zamkniętymi drzwiami, moja historia z byłą żoną i nową małżonką rozrywa mi serce. Ja, Krzysztof Kowalski, myślałem, iż podjąłem słuszną decyzję, odchodząc od niekończących się kłótni, ale teraz tęsknota za przeszłością nie daje mi spokoju.
Moja była żona, Jolanta, zawsze znajdowała powód do awantury. Nie jestem święty, mam swoje wady, ale jej zrzędzenie doprowadzało mnie do szału. Oskarżała mnie o wszystko: o zmęczenie po pracy, o to, iż za mało czasu spędzam z naszym synem Bartkiem, który miał już 10 lat. Nie podobało jej się, gdy zabierałem go na mecze piłkarskie czy do wesołego miasteczka — dla mnie to była nie tylko troska o syna, ale i radość. Jolanta jednak narzekała, iż ja tylko się z nim bawię, a jej przypada rola surowego rodzica. Męczyłem się pod jej kontrolą i zarzutami.
Pewnego dnia nie wytrzymałem. Po kolejnej kłótni spakowałem rzeczy i wyszedłem. Wynająłem mieszkanie niedaleko, żeby Bartek mógł do mnie wpadać, kiedy tylko zechce. Decyzja wydawała się jedyna słuszna — nie rozumieliśmy się z Jolą, a życie razem stało się nie do zniesienia. Po trzech miesiącach ona wniosła o rozwód. Próbowałem dojść do siebie, ciesząc się ciszą, wolnością od krzyków i pretensji. To było jak oddech świeżym powietrzem po dusznym pomieszczeniu.
Minęło pół roku. Bartek mimochodem wspomniał, iż do mamy zagląda „jakiś wujek”. Zbagatelizowałem to, ale w sercu zrodził się niepokój. Uznałem, iż czas iść dalej. Spotykałem się z kobietami, ale nic poważnego z tego nie wychodziło. Chciałem stabilizacji, rodziny. Wtedy pojawiła się Kinga — młoda, piękna, bez dzieci i bez przeszłości, która ciągnie wstecz. Nie mówiła mi, co mam robić, nie urządzała scen. Pomyślałem, iż z nią będzie inaczej, łatwiej.
Wzięliśmy ślub bez wystawnych uroczystości — skoro już byłem w związku małżeńskim, nie potrzebowałem przepychu. Życie z Kingą wydawało się spokojne, myślałem choćby o dzieciach. Przyznaję, czasem chciałem udowodnić Joli, iż mogę być szczęśliwy bez niej, iż znalazłem kogoś lepszego, kto nie zamienia mojego życia w piekło.
Ale wszystko się zmieniło, gdy Jolanta zadzwoniła: Bartek na treningu dostał piłką w nos. Wpadłem do szpitala i pierwszy raz od dawna ją zobaczyłem. Wyglądała olśniewająco — taką ją pamiętałem z czasów, gdy dopiero się poznawaliśmy. Spokojnie ze mną rozmawiała, bez tych wiecznych pretensji. W samochodzie został zapach jej perfum, i nagle coś ścisnęło mnie w piersi.
Z nosem Bartka nie było tak prosto — potrzebował operacji przegrody. Zaczęliśmy z Jolą częściej się widywać, omawiając stan syna. Pewnego dnia, ze starego nawyku, wszedłem do ich mieszkania, zdjąłem buty, postawiłem czajnik. Dopiero gdy nie znalazłem swojego kubka, uświadomiłem sobie, iż to już nie mój dom. Tylko ich podwiózłKrótko potem Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w ich sprawie, zamykając rozdział, który nigdy nie powinien się zacząć.