Zawsze budziła się przed dzwonkiem budzika, jakby miała wbudowany wewnętrzny zegar. Wstawała, myła się i przygotowywała śniadanie. Gdy mąż wchodził do kuchni, ogolony, pachnący wodą toaletową, na stole czekały już jajecznica lub jajka na miękko, kromki chleba z serem i wędliną, filiżanka mocnej kawy. Ona sama zadowalała się tylko kawą i kawałkami sera bez chleba.
Żyli razem trzydzieści lat. Nauczyli się siebie tak dobrze, iż prawie nie rozmawiali, zwłaszcza rano. „Do wieczora”, „Dzisiaj się spóźnię”, „Dzięki…” Z wyrazu twarzy, kroków, choćby z milczenia potrafili odczytać swoje nastroje. Po co niepotrzebne słowa?
— Dzięki — powiedział Marek, wypił kawę i wstał od stołu.
Kiedy zaczynali razem mieszkać, zawsze całował ją w policzek przed wyjściem do pracy. Teraz tego nie robił, tylko dziękował i wychodził. Pracował jako inżynier w fabryce wagonów, wyjeżdżał wcześnie, bo dojazd na drugi koniec Warszawy przez korki zajmował wieki.
Teresa posprzątała ze stołu, umyła naczynia i zabrała się do przygotowań. Pracowała jako wykładowczyni na uniwersytecie, który mieścił się dwie przystanki od domu. Zawsze chodziła tam pieszo, w każdą pogodę — choćby gdy wiało i lało. Wysoka, wysportowana, szczupła. Sukienki zakładała tylko latem. Na uniwersytet nosiła garsonki, zwykle szare w cienką kratkę, a pod marynarkę — bluzki w pastelowych kolorach.
Kiedyś ciemne włosy miała teraz siwe od siwizny. Nie farbowała ich, zaplatała w cienki warkocz i zwijała w ślimaka na karku. Bez makijażu, bez biżuterii poza ślubną obrączką.
Jako wykładowczyni musiała dużo mówić na zajęciach. W domu wolała milczeć. Męża to satysfakcjonowało. Lubił ciszę. Wielu uważało ich za idealną parę. Nie kłócili się, nie sprzeczali.
Marek był starszy o dwa lata, ale wciąż dobrze się trzymał. Teresa przywykła, iż kobiety się za nim oglądają. Kiedyś ją to drażniło, z wiekiem stała się filozoficzna. „Gdzie on pójdzie? Nikt go nie nakarmi tak jak ja” — mówiła sobie. Gotowała naprawdę bosko.
Mieli córkę, która po studiach wyszła za mąż za wojskowego i wyjechała z nim na prowincję.
Studenci trochę się jej bali. Rzadko się uśmiechała, zawsze powściągliwa, opanowana. Ale nie była złośliwa. choćby na egzaminie można się z nią było dogadać. jeżeli student szczerze przyznał, iż nie zna odpowiedzi na pytanie, ale się uczył, pomagała mu, często wyciągając na czwórkę. Ale za ściąganie bezlitośnie wyrzucała z egzaminu, a za oszustwo stawiała pałę. Byli tacy spryciarze, którzy nie uczyli się do sesji, licząc, iż męczeńską miną i błaganiem wyproszą trójkę. Ale kłamstwo u niej nie przechodziło. Wyczuwała fałsz i nie wybaczała.
Nie zaprzyjaźniała się z nikim z katedry, nie uczestniczyła w plotkach.
Pewnego dnia w stołówce usłyszała rozmowę dwóch pierwszorocznic. Siedziała do nich plecami, nie zauważyły jej.
— No i jak ci się podoba ta chemiczka? Typowa „niebieska pończocha”. Gdyby nie obrączka, myślałabym, iż to stara panna — powiedziała jedna.
— Ma męża, dość przystojnego zresztą. I córkę, już zamężną — odparła druga.
— I co on w niej znalazł, skoro taki przystojny? Skąd to wiesz?
— Mieszkamy w tej samej kamienicy. Moim zdaniem jest w porządku.
— Jasne, „w porządku”. Ubiera się jak facet. Wątpię, żeby miała biust.
Teresa dokończyła obiad, wstała i spojrzała na studentki.
— Przepraszamy — pisnęły i poczerwieniały.
„Stara panna. Niebieska pończocha. Więc tak o mnie myślą” — pomyślała. W pokoju nauczycielskim przyjrzała się w lustrze. „No tak. Co on w ogóle we mnie znalazł?” Rozległ się dzwonek i poszła na zajęcia.
W domu od razu zabrała się do gotowania kolacji. Postanowiła udusić mięso w żaroodpornych naczyniach, akurat zdąży na jego powrót. Gdy wszystko było gotowe, podeszła do okna. Marek zawsze parkował pod ich oknami. Ale dziś auta nie było. Nagle usłyszała, jak za plecami zaskoczył zamek w drzwiach.
— Nie przyjechałeś samochodem? Zepsuł się? — zapytała.
— Nie, zaparkowałem gdzie indziej.
Nie pytała dlaczego. Wróciła do kuchni, by wyjąć mięso z piekarnika. Marek wszedł za nią i usiadł przy stole.
— Teresiu, usiądź proszę.
Zdjęła już założoną na rękę rękawicę kuchenną i usiadła naprzeciw, splatając palce. Od razu zrozumiała, iż coś jest nie tak. Marek patrzył w bok, unikając jej wzroku. Od dawna mieli między sobą chłodną relację, ale teraz wydawał się obcy, zdystansowany i spięty.
— Tak w ogóle… Zakochałem się w innej kobiecie. Wychodzę — powiedział i otarł spoconą dłoń.
Teresa do bólu zacisnęła palce.
— Przepraszam. Pójdę się spakować. — Wstał i wyszedł z kuchni.
Została sama przy stole. „Idź, zatrzymaj go, porozmawiaj…” — krzyczał w niej głos. Ale nie ruszyła się. Słyszała, jak otwiera szafę, jak brzęczą puste wieszaki. Wysunął szufladę — pewnie zabiera dokumenty. Usłyszała dźwięk zapinanej walizki. Przez chwilę z pokoju nie dochodził żaden dźwięk. Potem głuche stuknięcie kółek po dywanie, głośniejsze po płytkach w przedpokoju.
Marek w nieskończoność nakładał płaszcz i wiązał buty. „Zaraz wejdzie i powie, iż się rozmyślił, iż kocha tylko ją…” — liczyła. Ale drzwi się zamknęły, zaskoczył zamek. Siedziała jeszcze, wpatrzona w jeden punkt. W końcu rozplotła ręce, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
Więc dlatego nie zaparkował pod oknami. Żeby sąsiedzi nie widzieli. A może w aucie siedziała ta druga? Teresa wstała i opłukała twarz zimną wodą. „Mięso…” — przypomniała sobie.
Pierwszym odruchem było wyrzucić je do śmieci, razem z naczyniamiOtworzyła szafę, wzięła najładniejszą sukienkę i postanowiła, iż od dzisiaj będzie żyć dla siebie, nie oglądając się już na przeszłość.