Cena sekretów: jak mąż prawie stracił żonę

newskey24.com 4 dni temu

Cena jednej skrytki: jak Witek prawie stracił żonę

Renia wyszła na podwórko rozwiesić wyprane pranie. Dzień był piękny, słońce grzało jak latem, wszystko schnęło w mgnieniu oka. Jak zwykle spojrzała przez płot — na podwórko sąsiadów. Tam, miotając się z kąta w kąt, nerwowo czegoś szukał Witek. Widać było, jak zagląda pod ganek, grzebie w szopie, sprawdza pod ławką.

— Witek, co tam zgubiłeś? Wczorajsze słońce? — zażartowała z uśmiechem Renia.

Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, machnął ręką i zniknął w domu. Renia wzruszyła ramionami i ruszyła z powrotem, ale zanim przekroczyła drzwi, te gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadła zapłakana Danka — żona Witka.

— Danko, co się stało?! — zaniepokojona skoczyła Renia.

— Jak on mógł? — powtarzała sąsiadka, nie mogąc powstrzymać łez. — Jak w ogóle mógł tak pomyśleć?!

Renia zdezorientowana głaskała przyjaciółkę po ramieniu, ale nic nie rozumiała. Zawsze między nimi była sielanka — żadnych awantur, żadnych wyrzutów, tylko kwitnące rabatki i zapach domowego ciasta z okna.

Danka z Witkiem mieszkali w domku na przedmieściach Lublina. Dom wyglądał jak z pocztówki: latem tonął w kwiatach, zimą miał starannie odgarnięte ścieżki. Córka była zamężna, syn Staś kończył technikum. Witek pracował jako inżynier, Danka była krawcową w lokalnej fabryce. Sąsiedzi — Renia i Darek — przyjaźnili się z nimi od lat, świętowali przy jednym stole, pomagali sobie nawzajem.

Witek miał jedną dziwną cechę: uwielbiał robić skrytki. Pieniądze chował w różnych miejscach: w szopie, pod rabatką, choćby pod deską w altance. Nie dlatego, iż je ukrywał — po prostu tak mu było spokojniej. A potem zapominał, gdzie je schował, i zaczynał poszukiwania.

Danka o tym wiedziała. Kiedyś, za młodu, się kłóciła, ale potem machnęła ręką — nie da się go przecież przerobić. Nigdy nie brała jego pieniędzy, choćby jeżeli przypadkiem je znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją mądrości.

Tamtego ranka Renia znów zobaczyła Witka, jak biegał po podwórku i szukał swojej kolejnej „skarbonki”. Zaśmiała się i żartobliwie zapytała:

— Znowu zgubiłeś swoją skrytkę, cymbałku?

Ale nie minęło pół godziny, gdy do jej domu wpadła Danka, z czerwonymi oczami i twarzą mokrą od łez. Posadziwszy sąsiadkę, Renia nalała herbatę, postawiła ciasteczka.

— Wyobraź sobie — wydukała między łkaniami Danka — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś, wzięłaś i milczysz!” To Witek! Ten sam, który zawsze mówił: „Dla mnie jesteś święta”. A teraz jestem złodziejką?! Przecież nigdy choćby nie dotknęłam jego skrytek, chociaż sto razy na nie trafiałam!

Renia aż krzyknęła. Po Witku tego się nie spodziewała. Danka — cicha, opiekuńcza, najłagodniejsza kobieta pod słońcem. Jej obrazić — to jak plunąć na ołtarz.

— Danko, nie przejmuj się. Sam sobie przypomni, znajdzie swoją „skrytkę” i będzie przepraszał na kolanach.

— Nie chcę jego przeprosin! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech sobie żyje z tymi swoimi pieniędzmi!

Tymczasem Witek biegał po osiedlu, szukając nie tylko pieniędzy, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Gosia, przyjaciółka Danki.

— Gosiu, Danka tu nie była?

— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś swoją panią domu? Wróci. Nie taka ona, żeby uciekać.

Witek wrócił do domu, ale po drodze natknął się na syna. Staś szedł z Wandą — swoją dziewczyną. W rękach trzymała okazały bukiet czerwonych róż.

— Wandziu, urodziny, tak? — zapytał Witek, przypominając sobie, iż syn niedawno prosił o pieniądze na prezent.

— Tak, dziewiętnaście! A wieczorem idziemy z przyjaciółmi do kawiarni — z euforią oznajmiła dziewczyna.

Witek się uśmiechnął, ale w środku coś go ukłuło. Przecież on nie dał synowi pieniędzy — był tego pewien. Skąd więc kwiaty?

Zadzwonił do Stasia:

— Synu, skąd wziąłeś pieniądze na prezent?

— Tato, wczoraj przypadkiem znalazłem na werandzie — pod pudłem. Szukałem plecaka, a tam była koperta. Zrozumiałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci powiedzieć…

Witek zamilkł. Ze wstydu i ulgi ścisnął telefon:

— No dobrze, synu… Tylko nie zawiedź Wandy.

Teraz najważniejsze — znaleźć Dankę. I przeprosić.

Zajrzał do sąsiadów. Darek naprawiał furtkę, zobaczył Witka — zaśmiał się:

— Narobiłeś, bracie. Danka jest u nas, Renia ją uspokaja. No patrz, nazwać żonę złodziejką. Masz szczęście, iż jeszcze nie spakowała walizek.

— Wiem… — mruknął zawstydzony Witek. — No dobra, idę się kajać. A ta skrytka to poszła na kwiaty dla dziewczyny Stasia.

— Dobry chłopak! — zawołała z ganku Renia. — A teraz pomyśl, czym Dankę udobruchasz!

Witek się zamyślił, pobiegł do domu, zebrał wszystkie swoje „tajne” koperty, wsiadł do samochodu i odjechał. Po godzinie wrócił — z małą czarną torebką.

Podszedł do Danki:

— Przepraszam, głupi jestem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wróć, błagam.

Danka spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już zmiękło.

— Nie wrócę… — uparła się, ale już bez łez.

— A to ci przyniosłem. Pamiętasz, w jubilerze oglądałaś łańcuszek z wisiorkiem? Widziałem, iż ci się podobał.

Podał jej pudełeczko. Danka drgnęła, otworzyła — cieniutki złoty łańcuszek i wisiorek z jej znakiem zodiaku.

— Och, Witek… — szepnęła. I nie mogąc się powstrzymać, założyła go.

— No i teraz zupełnie inna rozmowa! — klasnęła w dłonie Renia. — Za takie prezenty możnaI Witek od tamtego dnia przestał chować pieniądze w tajemniczych miejscach, bo zrozumiał, iż prawdziwy skarb miał zawsze pod swoim dachem.

Idź do oryginalnego materiału