Cena jednej tajemnicy: jak prawie stracić żonę.

twojacena.pl 4 dni temu

Cena jednej skrytki: jak Witek prawie stracił żonę

Rita wyszła na podwórko rozwiesić upraną bieliznę. Dzień był piękny, słońce grzało jak latem, wszystko schnęło w mgnieniu oka. Rozejrzała się przez płot, jak to miała w zwyczaju, i zobaczyła Witka, sąsiada, który nerwowo biegał po swoim podwórku, zaglądając pod gankiem, do szopy, pod ławką.

— Witek, coś zgubił? Wczorajszy rozum? — zażartowała z uśmiechem.

Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, machnął ręką i zniknął w domu. Rita wzruszyła ramionami i już miała wrócić, gdy nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do środka wpadła zapłakana Taida — żona Witka.

— Taidziu, co się stało?! — Rita podbiegła zaniepokojona.

— Jak on mógł? — powtarzała sąsiadka, nie mogąc powstrzymać łez. — Jak mógł choćby pomyśleć coś takiego?!

Rita bezradnie gładziła przyjaciółkę po ramieniu, choć nic nie rozumiała. Przecież ci dwoje zawsze żyli w zgodzie — żadnych awantur, żadnych pretensji, tylko kwitnące rabatki i zapach domowego ciasta wypełniający okno.

Taida z Witkiem mieszkali w domu pod Kaliszem. Ich dom wyglądał jak z pocztówki — latem tonął w kwiatach, zimą miał odśnieżone ścieżki. Córka była już zamężna, a syn Wojtek kończył technikum. Witek pracował jako inżynier, Taida — jako krawcowa w lokalnej fabryce. Sąsiedzi — Rita i Andrzej — przyjaźnili się z nimi od lat, razem świętując i pomagając sobie nawzajem.

Witek miał jedną dziwactwo — uwielbiał chować pieniądze. Ukrywał je w różnych miejscach: w szopie, pod grządką, choćby pod deską w altance. Nie dlatego, iż coś przed żoną ukrywał, ale tak było mu spokojniej. A potem zapominał, gdzie schował, i zaczynał gorączkowe poszukiwania.

Taida o tym wiedziała. Kiedyś, dawno temu, denerwowała się, ale w końcu machnęła ręką — nie da się go przecież przestawić. Nigdy nie ruszała jego pieniędzy, choćby jeżeli przypadkiem je znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.

Tego ranka Rita znów zobaczyła Witka, jak biegał po podwórku w poszukiwaniu kolejnej „skrytki”. Zaśmiała się:

— Znowu zgubiłeś swoje grosze, ciamajdo?

Ale nie minęło pół godziny, gdy do jej domu wpadła Taida, z czerwonymi od płaczu oczami. Rita posadziła ją przy stole, nalała herbaty, podała ciastka.

— Wyobraź sobie — wyszeptała Taida — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś i zabrałaś!”. To Witek! Ten sam, który zawsze mówił: „Ty jesteś dla mnie świętością”. A teraz nazwał mnie złodziejką? Nigdy choćby nie dotknęłam jego schowków, choć nie raz na nie trafiłam!

Rita aż przejęła się tym wyznaniem. Po Witku nie spodziewała się czegoś takiego. Taida była cicha, opiekuńcza, złotego serca. Obrazić ją — to jak splunąć na ołtarz.

— Taidziu, nie przejmuj się. On sobie przypomni, znajdzie swoje „skarby” i będzie błagał o przebaczenie.

— Ale ja nie chcę! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech żyje sam ze swoimi pieniędzmi!

Tymczasem Witek biegał po osiedlu, szukając nie tylko gotówki, ale i żony. Wstąpił do sklepu, gdzie pracowała Tamara, przyjaciółka Taidy.

— Tamaro, Taida tu nie była?

— Nie, nie widziałam. Zgubiłeś gospodynię? Wróci. Nie jest z tych, co uciekają.

Witek wracał do domu, ale po drodze natknął się na syna. Wojtek szedł z Wandą, swoją dziewczyną. W rękach trzymała bujny bukiet czerwonych róż.

— Wanda, urodziny? — zapytał Witek, przypomniawszy sobie, iż syn prosił niedawno o pieniądze na prezent.

— Tak, dziewiętnastka! A wieczorem idziemy z kolegami na kawę — odpowiedziała radośnie.

Witek uśmiechnął się, ale w środku coś go ścisnęło. Przecież nie dał synowi pieniędzy — był tego pewien. Skąd więc kwiaty?

Zadzwonił do Wojtka:

— Synu, skąd wziąłeś na prezent?

— Tato, wczoraj znalazłem na werandzie — pod pudełkiem. Szukałem plecaka, a tam koperta. Wiedziałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci potem powiedzieć…

Witek zamilkł. Z ulgi i wstydu ścisnął telefon:

— Dobrze, synku… Tylko nie zawiedź Wandy.

Teraz najważniejsze było znaleźć Taidę. I przeprosić.

Zajrzał do sąsiadów. Andrzej naprawiał furtkę, zobaczył Witka i roześmiał się:

— No narozrabiałeś, bracie. Taida jest u nas, Rita ją pociesza. Że też mogłeś nazwać żonę złodziejką. Masz szczęście, iż jeszcze nie spakowała walizek.

— Wiem… — mruknął Witek. — Idę ją przeprosić. A przy okazji — skrytka poszła u Wojtka na kwiaty dla dziewczyny.

— Chłopak ma rozum! — zawołała Rita z ganku. — A ty teraz myśl, czym Taidę udobruchasz!

Witek wpadł do domu, zebrał wszystkie swoje „tajne” koperty, wsiadł do samochodu i pojechał. Po godzinie wrócił z małą czarną torebką.

Podszedł do Taidy:

— Wybacz, głupi jestem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wracaj, proszę.

Taida spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już zmiękło.

— Nie wrócę… — powiedziała uparcie, ale bez łez.

— A to masz. Pamiętasz, jak w jubilerze patrzyłaś na tę łańcuszek z wisiorkiem? Widziałem, iż ci się podobał.

Podał pudełeczko. Taida drżącymi rękami otworzyła je — w środku był delikatny złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie jej znaku zodiaku.

— Och, Witek… — szepnęła. I nie mogąc się powstrzymać, założyła go.

— No to już inna sprawa! — klasnęła w dachę Rita. — Za takie prezenty można wybaczyć każdą skrytkę!

Śmiali się długo. Rita nakryła stół na podwórku, a historia o „zgubionych” pieniądzach jeszcze długo opowiadana była na wszystkich sąsiedzkich spotkaniach.

A Witek? Od tamtej pory przestaA od tamtej pory Witek trzymał wszystkie oszczędności w jednym miejscu – w wielkim słoiku na parapecie, żeby Taida zawsze wiedziała, gdzie szukać.

Idź do oryginalnego materiału