Cena jednej tajemnicy: jak on prawie stracił żonę

twojacena.pl 9 godzin temu

Cena jednej skrytki: jak Witold prawie stracił żonę

Renata wyszła na podwórko, by rozwiesić upraną bieliznę. Dzień był słoneczny, letnie cieplutko otulało wszystko, a pranie schnęło w mgnieniu oka. Mimowolnie spojrzała przez płot na sąsiednią posesję. Tam, biegając nerwowo od kąta do kąta, czegoś szukał Witold. Widać było, jak zagląda pod schody, grzebie w szopie, przeszukuje przestrzeń pod ławką.

— Witold, coś zgubiłeś? Może wczorajszy rozum? — zażartowała Renata z uśmiechem.

Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, tylko machnął ręką i zniknął w domu. Renata wzruszyła ramionami i już miała zawrócić, gdy nagle drzwi gwałtownie się otwarły, a do środka wpadła zapłakana Jadwiga — jego żona.

— Jadziu, co się stało?! — Renata podbiegła zaniepokojona.

— Jak on śmiał? — powtarzała sąsiadka, nie mogąc powstrzymać łez. — Jak mógł pomyśleć coś takiego?!

Renata niepewnie pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu, nie rozumiejąc sytuacji. Przecież u tych dwojga zawsze panowała sielanka — żadnych awantur, żadnych pretensji, tylko kwitnące rabatki i zapach świeżego ciasta z kuchni.

Witold z Jadwigą mieszkali w domku na przedmieściach Poznania. Ich posesja wyglądała jak z pocztówki: latem tonęła w kwiatach, zimą zaś ścieżki były zawsze starannie odgarnięte. Córka była już zamężna, a syn Krzysiek kończył technikum. Witold pracował jako inżynier, Jadwiga była krawcową w lokalnej fabryce. Sąsiedzi — Renata i Jarek — przyjaźnili się z nimi od lat, świętując razem i pomagając sobie wzajemnie.

Witold miał jednak jedną dziwną cechę — uwielbiał robić skrytki. Chował pieniądze w różnych miejscach: w szopie, pod rabatą, choćby pod deską w altanie. Nie dlatego, iż coś ukrywał — po prostu czuł się bezpieczniej. Potem jednak zapominał, gdzie je schował, i zaczynał gorączkowe poszukiwania.

Jadwiga o tym wiedziała. Kiedyś, w młodości, się denerwowała, ale z czasem machnęła ręką — nie da się go przecież przestawić. Nigdy nie brała tych pieniędzy, choćby jeżeli przypadkiem je znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.

Tego ranka Renata znów zobaczyła Witolda, jak biega po podwórku w poszukiwaniu kolejnej „skarbonki”. Roześmiała się:

— Znowu zgubiłeś skrytkę, gapo?

Ale nie minęło pół godziny, gdy do jej domu wpadła Jadwiga, z czerwonymi oczami i łzami na policzkach. Renata posadziła sąsiadkę, nalała herbatę, postawiła ciasteczka.

— Wyobraź sobie — wyjąkała Jadwiga — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś, zabrałaś i milczysz!” To Witold! Ten sam, który zawsze mówił: „Ty jesteś dla mnie świętość”. A teraz jestem złodziejką?! Nigdy choćby nie dotknęłam jego skrytek, choć tyle razy na nie trafiałam!

Renata oniemiała. Po Witoldzie nie spodziewała się takiego zachowania. Jadwiga — cicha, troskliwa, o złotym sercu. Jej obrazić — to jak opluć święty obraz.

— Jadziu, nie przejmuj się. On sam sobie przypomni, znajdzie swoje „skarby” i będzie błagał o przebaczenie na kolanach.

— Ale ja nie chcę! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech żyje sam — ze swoimi pieniędzmi!

Tymczasem Witold biegał po osiedlu, szukając nie tylko pieniędzy, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Grażyna, przyjaciółka Jadwigi.

— Grażynka, Jadzia nie była?

— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś gospodynię? Wróci. Nie z tych ona, co uciekają.

Witold wrócił do domu, ale po drodze natknął się na syna. Krzysiek szedł z Weroniką — swoją dziewczyną. W rękach trzymała bukiet czerwonych róż.

— Weronika, urodziny, tak? — spytał Witold, przypominając sobie, iż syn prosił go niedawno o pieniądze na prezent.

— Tak, dziewiętnastka! A wieczorem idziemy z przyjaciółmi do kawiarni — odpowiedziała z euforią dziewczyna.

Witold się uśmiechnął, ale w środku coś go ścisnęło. Przecież nie dał synowi pieniędzy — był pewien. Skąd więc kwiaty?

Zadzwonił do Krzyśka:

— Synu, skąd wzięłeś kasę na prezent?

— Tato, znalazłem wczoraj na werandzie — pod pudłem. Szukałem plecaka, a tam koperta. Wiedziałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci później powiedzieć…

Witold zamilkł. Ze wstydu i ulgi ścisnął telefon.

— No dobra, synu… tylko Weroniki nie zawiedź.

Teraz najważniejsze — znaleźć Jadwigę. I przeprosić.

Zajrzał do sąsiadów. Jarek naprawiał furtkę, zobaczył Witolda i zaśmiał się:

— A toś namieszał, bracie. Jadwiga jest u nas, Renata ją uspokaja. Że też przyszło ci do głowy nazwać żonę złodziejką. Masz szczęście, iż jeszcze nie spakowała walizek.

— Wiem… — burknął zawstydzony Witold. — Już idę się kajać. A skrytka, nawiasem mówiąc, poszła Krzyśkowi na kwiaty dla dziewczyny.

— Dobry chłopak! — zawołała z ganku Renata. — A teraz się zastanów, czym Jadzię udobruchać!

Witold pomyślał chwilę, pobiegł do domu, zebrał wszystkie swoje „tajne” koperty, wsiadł do samochodu i pojechał. Po godzinie wrócił — z małą czarną torebką.

Podszedł do Jadwigi:

— Wybacz, głupi jestem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wróć, proszę.

Jadwiga spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już zmiękło.

— Nie wrócę… — powiedziała uparcie, choć już bez łez.

— Przyniosłem ci coś. Pamiętasz, w jubilerze oglądałaś tę zawieszkę? Widziałem, iż ci się podobała.

Podał jej pudełeczko. Jadwiga drgnęła, otworzyła — w środku była delikatna złota zawieszka z jej znakiem zodiaku.

— Oj, Witold… — szepnęła, nie mogąc się powstrzymać, by nie założyć prezentu.

— No, to już inna rozmowa!— No to teraz możemy wrócić do domu – szepnął Witold, biorąc żonę za rękę, a Jadwiga, choć z oporem, w końcu skinęła głową, bo przecież dom bez niej był tylko pustymi ścianami.

Idź do oryginalnego materiału