Całe życie mnie poniżano, a teraz oczekują, iż zadbam o chorą matkę.

newsempire24.com 9 godzin temu

Całe życie byłam poniżana, a teraz żądają, żebym opiekowała się chorą matką.

Nazywam się Jadwiga i byłam ostatnim, niechcianym dzieckiem w licznej rodzinie. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze czwórkę dzieci — dwóch braci i dwie siostry. Mama często przypominała mi, iż mnie nie planowali. „Musiałam urodzić, było za późno na usunięcie” — mawiała, a te słowa paliły mnie jak rozżarzony żelazny pręt. Od dziecka czułam się obca, niepotrzebna, jak pomyłka, którą trzeba znosić. Ten ból towarzyszył mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.

Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Lublinem. Rodzice dumą napawali się tylko starszymi synami, Rafałem i Tomaszem. Byli ich chlubą: prymusi w szkole, dyplomy z wyróżnieniem na uniwersytecie, prestiżowe stanowiska w warszawskich korporacjach. Obaj dawno się ożenili, a ich dzieci uczą się w elitarnych szkołach w stolicy. Prawie ich nie znałam — gdy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Halina i Krystyna, też były ulubienicami mamy. Dobrze wyszły za mąż, jedna choćby została znaną piosenkarką. Mają duże domy, drogie samochody, dzieci w prywatnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed wszystkimi, a mnie nazywała nieudacznikiem.

Siostry mnie nienawidziły. W dzieciństwie musiały się mną opiekować, ale nie przepuszczały żadnej okazji, by mnie upokorzyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” — rzucały ze śmiechem. Gdy do domu przychodzili goście, mama wyciągała albumy ze zdjęciami starszych dzieci, opowiadała o ich sukcesach, a na mój temat mówiła: „Jadzia? Ona niczego nie osiągnęła, ledwo się uczy”. Starałam się, ale nikt nie zauważał moich wysiłków. Po szkole skończyłam kurs krawiecki, zdobyłam dyplom i dostałam pracę w małym zakładzie. Lubiłam szyć, znajdowałam w tym euforia i zarabiałam całkiem nieźle. Ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, a potem wynajęłam mieszkanie, żeby nie słuchać ich wymówek.

Po kilku latach poznałam Artura. Stał się moim wybawieniem. Wzięliśmy ślub, urodziła się nam córeczka, Ania. Po raz pierwszy byłam szczęśliwa. Ale los zadał mi cios: Artur i Ania zginęli w wypadku samochodowym. Moje serce rozpadło się na kawałki. Zostałam sama, w pustce, gdzie nie było miejsca na nadzieję. Rodzina mnie nie wsparła. Ani telefonu, ani słowa współczucia — jakbym ja i mój ból w ogóle nie istnieli. Jedynym oparciem byli koledzy z pracy. Przez dziesięć lat żyłam, zatopiona w pracy, starając się nie myśleć o dniu, gdy straciłam wszystko.

Ostatnio w moim życiu pojawił się mężczyzna, Marek. Okazuje mi zainteresowanie, ale nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek — rany przeszłości są zbyt głębokie. I właśnie wtedy, gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle sobie o mnie przypomniała. Ojciec zmarł kilka lat temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opieki, ale starsze dzieci, takie zajęte i spełnione, nie chcą na to czasu tracić. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „I tak nie masz nic lepszego do roboty, zajmij się matką. Przynajmniej jakiś pożytek z ciebie” — oświadczyli bracia. Siostry im wtorowały: „Jesteś do tego zobowiązana, to twój obowiązek”.

Byłam w szoku. Ci ludzie całe życie mnie upokarzali, nazywali zerem, wyśmiewali moje marzenia. Nie wsparli mnie w najcięższych chwilach, a teraz żądają, żebym rzuciła wszystko i zajęła się matką, która nigdy mnie nie kochała? Matką, która otwarcza żałowała, iż mnie urodziła, która chwaliła wszystkich, tylko nie mnie? Odmówiłam. „Radźcie sobie sami” — odpowiedziałam, a w moim głosie zabrzmiał stalowy ton. Posypały się groźby: bracia krzyczeli, iż wydziedziczą mnie, siostry zapowiadały, iż zrobią ze mnie pośmiewisko. Ale już mnie to nie obchodzi. Ich słowa nie mogą mnie zranić — znosiłam je zbyt długo.

Boli mnie serce, ale nie z powodu ich gróźb, tylko dlatego, iż nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli we mnie tylko ciężar, a teraz — darmową opiekunkę. Nie wrócę do ich świata, gdzie deptali mnie po głowie. Niech mama otrzyma pomoc od tych, z których była taka dumna — od swoich „wspaniałych” dzieci. A ja będę żyć dla siebie, dla swojej przyszłości. Marek namawia mnie, żebym spróbowała zacząć od nowa, i może się zgodzę. Ale jedno wiem na pewno: nie pozwolę już rodzinie mnie łamać. Stracili mnie na zawsze, i to ich wybór, nie mój.

Idź do oryginalnego materiału