Byłam poniżana całe życie, a teraz oczekują, iż zaopiekuję się chorą matką

polregion.pl 23 godzin temu

Całe życie mnie upokarzano, a teraz żądają, żebym opiekowała się chorą matką.

Nazywam się Zofia Kowalska i byłam ostatnim, niechcianym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze czworo dzieci — dwóch braci i dwie siostry. Mama zawsze przypominała mi, iż nie planowali mnie mieć. „Musiałam urodzić, było za późno na przerwanie” — mówiła, a te słowa paliły jak rozżarzony węgiel. Od dzieciństwa czułam się obcy, jakby była we mnie jakaś pomyłka, którą wszyscy muszą znosić. Ten ból towarzyszył mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.

Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Krakowem. Rodzice chwalili się tylko starszymi synami, Andrzejem i Tomaszem. Byli ich dumą: celujący w szkole, z wyróżnieniem skończyli studia, pracowali na prestiżowych stanowiskach w Warszawie. Obaj od dawna żonaci, ich dzieci uczą się w prywatnych szkołach. Ledwie ich znałam — kiedy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Agnieszka i Małgorzata, też były oczkiem w głowie mamy. Wyszły za mąż za dobrze sytuowanych mężczyzn, jedna choćby śpiewa w gwiazdorskiej kapeli. Mają duże domy, drogie samochody, dzieci w elitarnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed wszystkimi, a mnie nazywała niedorajdą.

Siostry mnie nienawidziły. W dzieciństwie musiały się mną opiekować, ale nigdy nie przepuściły okazji, żeby upokorzyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” — śmiały się, patrząc na mnie z góry. Kiedy przychodzili goście, mama wyciągała albumy ze zdjęciami starszego rodzeństwa, opowiadała o ich sukcesach, a o mnie mówiła tylko: „Zosia? Ta się do niczego nie nadajeła, ledwo skończyła szkołę”. Starałam się, ale nikt tego nie widział. Po szkole nauczyłam się krawiectwa, zdobyłam dyplom i zaczęłam pracować w małej pracowni krawieckiej. Lubiłam szyć, to dawało mi euforia i zarabiałam całkiem nieźle. Ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, później wynajęłam małe mieszkanie, żeby tylko nie słuchać ich wyrzutów.

Po latach poznałam Marcina. Stał się moim ratunkiem. Wzięliśmy ślub, urodziła się nam córeczka, Ania. Po raz pierwszy byłam naprawdę szczęśliwa. Ale los zadał mi cios — Marcin i Ania zginęli w wypadku samochodowym. Moje serce pękło. Zostałam sama, w pustce, gdzie nie było miejsca na nadzieję. Rodzina mnie nie wsparła. Ani telefonu, ani słowa współczucia — jakby moje cierpienie w ogóle ich nie dotyczyło. Jedyną podporą byli koledzy z pracowni. Dziesięć lat żyłam pochłonięta pracą, starając się nie wracać myślami do dnia, gdy straciłam wszystko.

Ostatnio pojawił się w moim życiu Krzysztof. Okazuje mi zainteresowanie, ale nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek — stare rany wciąż zbyt głębokie. I właśnie wtedy, gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle o mnie przypomniała. Tata zmarł kilka lat temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opieki, ale ci „wspaniali” i „zajęci” starsi bracia i siostry nie chcą się nią zająć. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „Przecież i tak nie masz nic ważnego do roboty, zajmij się matką. Niech będzie z ciebie jakiś pożytek” — powiedzieli bracia. Siostry dodawały: „Musisz, to twój obowiązek”.

Byłam w szoku. Ci ludzie całe życie mnie upokarzali, nazywali zerem, wyśmiewali moje marzenia. Nie wsparli mnie, gdy byłam w najciemniejszym miejscu, a teraz żądają, żebym rzuciła wszystko i zajęła się matką, która nigdy mnie nie kochała? Tą, która żałowała, iż w ogóle mnie urodziła, która chwaliła wszystkich poza mną? Odmówiłam. „Radźcie sobie sami” — odpowiedziałam twardo. Wtedy zaczęły się groźby: bracia krzyczeli, iż wydziedziczą mnie, siostry obiecywały, iż upokorzą przed całym miastem. Ale mnie to już nie obchodzi. Ich słowa nie radzą mnie tak jak kiedyś — zbyt długo znosiłam ich pogardę.

Boli mnie serce, ale nie przez ich groźby. Boli, bo nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli we mnie tylko ciężar, a teraz chcą darmowej opiekunki. Nie wrócę do świata, w którym deptali mnie na każdym kroku. Niech mama dostaje pomoc od tych, z których była taka dumna — od swoich „idealnych” dzieci. Ja chcę żyć dla siebie, dla własnej przyszłości. Krzysztof namawia mnie, żebym spróbowała zacząć od nowa, i może się zgodzę. Ale jedno wiem na pewno: nie pozwolę już rodzinie mnie łamać. Stracili mnie na zawsze, i to ich wybór, a nie mój.

Idź do oryginalnego materiału