Jesli mieszka sie gdzies wystarczajaco dlugo, ze zna sie okolice, nawiazalo sie kontakt z innymi mieszkancami i lokalna kultura, jest sie zaangazowanym w spolecznosc i widzi sie siebie pozostajacego w tym miejscu na dluzsza mete, to mysle, ze jestem miejscowa. Lokalnosc dla mnie oznacza relacje z miejscem, zmianami jakie tutaj zachodza, a idea „bycia miejscowym” staje sie dla mnie coraz wazniejsza. Nie to, ze pragne towarzystwa ludzi mieszkajacych w poblizu, wrecze przeciwnie marza mi sie samotne wyprawy po miescie i okolicach, aby przypadkowo trafic na cos interesujacego. Tak jak np. dzisiaj, wiem od kilku tygodni, ze nasza biblioteka przenosi sie w lutym do nowego budynku, ale nie bardzo kojarzylam gdzie. Wracajac z banku pojechalam do centrum handlowego nad stawem, gdzie dosyc dawno nie bylam na spacerze, chociaz odwiedzalam kilka razy mieszczacy sie tam ciucholand. Dzisiaj postanowilam przemierzyc parking, poszlam nad staw i oniemialam – wzamian dawnego centrum po przeciwnej stronie stawu jest nowe osiedle, a obok duzy budynek przyszlej biblioteki.
dla porownia – pierwsza kolumna zdjec z lat 2015-2020, druga z dzisiaj (mostek zachowany)
Skoro w dzielnicy tyle zmian to naszlo mnie na nowy projekt – odwiedzanie lokalnych bibliotek zanim nie znikna.
W USA jest 123.000 publicznych bibliotek, w naszej Karolinie 741, w naszym hrabstwie 39, a w miescie 17. Moim zalozeniem jest odwiedzenie tych 17-mu w miescie. Bylo wiecej, ale kilka zamknieto; bywalam w kilku oddzialach poprzez ostatnie lata, ale regularnie odwiedzam tylko ta w naszej dzielnicy dzieki systemowi zamawiania ksiazek z kazdej biblioteki hrabstwa, a odbioru w tej najblizszej. Nie mam zamiaru siebie stresowac i wyznaczac czasowego ograniczenia na odwiedzenie wszystkich, zaliczenie jednej na tydzien wydaje sie logistycznie rozsadnym planem, bo miasto niby prowincjonalne jest obszarowo rozlegle.