Buty ojca – i chłopiec, który próbował je założyć
W spokojny poranek w małym domu na obrzeżach Poznania panowała cisza, którą tak uwielbiał Marek. Miękki światło sączyło się przez firanki, z kuchni dobiegał zapach świeżo zaparzonej kawy, i wreszcie miał chwilę, by usiąść z książką. ale tego dnia spokój przerwały dziwne odgłosy – niezdarne szuranie, plusk i stłumione dziecięce „cholera”, jakby ktoś podchwycił to słowo od dorosłych.
Marek wyjrzał do przedpokoju i zastygł. Stał tam jego wnuk, Tomek.
Niewysoki, z rozczochraną czupryną, w piżamie w rakiety kosmiczne, z poważną miną próbował przejść korytarzem… w starych, skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które nazywał „taty”. Choć taty, Jacka, dawno już nie było – wyjechał na półroczny kontrakt za granicę, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.
— Tomek, co ty robisz? — cicho zapytał Marek, bojąc się spłoszyć tę kruche chwile.
Chłopiec się nie odwrócił, wpatrzony w swoje stopy.
— Chcę spróbować być dorosłym — odpowiedział, robiąc ostrożny krok. Jeden but zsunął się, Tomek niechętnie prychnął, pochylił się, poprawił.
Marek przysiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się od czułości. Wiedział: teraz nie można ingerować. Czasem trzeba pozwolić dzieciom przymierzyć coś cudzego, by zrozumiały siebie.
— Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? — zapytał po chwili, starając się nie przerywać skupienia wnuka.
Tomek skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.
— Bo ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Marek mimowolnie się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie włożył buty ojca – ciężkie, ogromne, z wytartą skórą. Wtedy wydawało mu się, iż jeżeli je założy, stanie się od razu silniejszy, wyższy, niemal niezniszczalny. ale po kilku krokach zrozumiał, jak niewygodne to było: palce luźno się trzepały, pięta ślizgała, każdy krok był walką.
— A wiesz — zaczął Marek — w tych butach twój tata poszedł do pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż to od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Tomek zastygł, patrząc na buty. Jego oczy, nad wyraz poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował dostrzec w tych zniszczonych, skórzanych „olbrzymach” ślady ojcowskiego losu.
— I tak chcę w nich przejść — uparcie powiedział. — Żeby też zacząć.
— Tylko na chwilę — łagodnie odparł Marek. — A potem wracaj do swoich kapci. Będziesz miał jeszcze czas, by stać się dorosłym.
Tomek skinął głową i, kołysząc się, zrobił kilka kroków. Na jego twarzy malował się wysiłek, każdy krok – jak małe bohaterstwo. W ruchach przebijała determinacja, jakby szedł nie przez korytarz, ale po niewidzialnym moście do przyszłości.
Marek patrzył na wnuka, a w piersi rozlewało się ciepłe, głębokie uczucie. Być dorosłym – to nie buty, nie garnitur i nie wiedza wszystkich odpowiedzi. To o tym, by wstawać rano, choćby gdy wszystko w tobie krzyczy, by zostać w łóżku. O tym, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O tym, by chronić tych, których kochasz, choćby gdy serce ściska strach.
Lecz wszystko zaczyna się właśnie od tego – od małego chłopca, który wkłada ogromne buty ojca i robi pierwszy, niezdarny krok w świat, który pozostało dla niego zbyt wielki.