Dzisiejszego poranka w naszym domku na obrzeżach Białegostoku panowała cisza, którą zawsze ceniłem. Miękkie światło sączyło się przez firankę, a z kuchni dobiegał zapach świeżo parzonej kawy. Marcin wreszcie miał chwilę, by usiąść z książką. ale spokój zakłócały dziwne dźwięki – niezdarne szuranie, chlupot i stłumione „kurcze” wypowiedziane dziecięcym głosem, jakby ktoś podpatrzył to słowo u dorosłych.
Wyjrzałem do przedpokoju i zamarłem. Stał tam mój wnuk, Kacper.
Niski, z rozczochraną czupryną, w piżamie z nadrukiem dinozaurów, z poważną miną próbował przejść korytarzem… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które nazywał „taty”. Choć taty – Kamila – nie było już od dawna. Wyjechał w delegację na pół roku, zostawiając nas w niepewności.
– Kacper, co robisz? – spytałem cicho, bojąc się przerwać tę kruche chwile.
Chłopiec nie odwrócił się, wpatrzony w swoje stopy.
– Chcę spróbować być dorosłym – odparł, stawiając ostrożny krok. Jeden but zsunął się, a Kacper zirytowany sapnął i poprawił go.
Przysiadłem na ławce pod ścianą, czując, jak serce ściska się z czułości. Wiedziałem: teraz nie wolno się wtrącać. Czasem dzieci muszą przymierzyć coś nie swojego, by zrozumieć siebie.
– Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? – spytałem po chwili, starając się nie zakłócać jego skupienia.
Kacper skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.
– No, ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniałem sobie, jak sam jako dziecko włożyłem ojcowskie buty – ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mi się, iż gdy je założę, od razu stanę się silniejszy, większy, prawie niezniszczalny. Ale po kilku krokach zrozumiałem, jakie to niewygodne: palce luźno chlupotały, pięty się ślizgały, każdy krok był walką.
– Wiesz co – zacząłem – w tych butach twój tata poszedł do pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Kacper zastygł, wpatrując się w buty. Jego oczy, poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował dostrzec w tych znoszonych „kolosach” ślady ojcowskiego losu.
– I tak chcę w nich przejść – uparcie oznajmił. – Żeby też zacząć.
– Tylko nie na długo – odparłem łagodnie. – Potem wróć do swoich kapci. Jeszcze zdążysz zostać dorosłym.
Kacper skinął głową i, chwiejąc się, zrobił kilka kroków. Na jego twarzy malował się wysiłek, każdy krok był jak małe bohaterstwo. W jego ruchach widać było determinację, jakby szedł nie korytarzem, ale niewidzialnym mostem w przyszłość.
Patrzyłem na wnuka i czułem, jak w piersi rozlewa się ciepłe, głębokie uczucie. Bycie dorosłym to nie kwestia butów, garnituru ani znajomości wszystkich odpowiedzi. To o tym, by wstać rano, choć całe ciało krzyczy, by zostać w łóżku. O tym, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O tym, by chronić tych, których się kocha, choć serce ściska strach.
Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego – od małego chłopca, który wkłada ogromne ojcowskie buty i stawia pierwszy, niezdarny krok w świat, który jeszcze dla niego jest za duży.