W cichy poranek w małym domku na obrzeżach Poznania panowała zwykła cisza, którą tak lubił Jan. Miękkie światło sączyło się przez firanki, z kuchni dobiegał zapach świeżo zaparzonej kawy, i w końcu miał tę rzadką chwilę, by usiąść z książką. Ale dziś spokój zakłócały dziwne odgłosy – niezgrabne szuranie, plusk i stłumione dziecięce „kurde”, jakby ktoś podpatrzył to słowo u dorosłych.
Jan wyjrzał do korytarza i zastygł. Stał tam jego wnuczek, Tomek.
Malutki, z rozczochraną czupryną, w piżamie z astronautami, z poważną miną próbował przejść korytarzem… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które Tomek nazywał „tatusiowymi”. Choć taty, Krzysztofa, dawno nie było – wyjechał na półroczne szkolenie, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.
– Tomek, co ty robisz? – cicho zapytał Jan, by nie spłoszyć tej kruchej chwili.
Chłopiec się nie odwrócił, wpatrzony uparcie w swoje stopy.
– Chcę spróbować być dorosłym – odparł, robiąc ostrożny krok. Jeden but zsunął się, Tomek niezadowolony prychnął, schylił się, poprawił.
Jan przysiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się od czułości. Wiedział: teraz nie wolno się wtrącać. Czasem dzieci muszą przymierzyć coś nie swojego, by zrozumieć siebie.
– Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? – zapytał po chwili, starając się nie burzyć skupienia wnuka.
Tomek skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.
– No bo ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Jan mimowolnie się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie wciągnął ojcowskie buty – ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mu się, iż jak je założy, stanie się od razu silniejszy, wyższy, prawie niezniszczalny. Ale po kilku krokach zrozumiał, jakie to niewygodne: palce latały, pięta się ślizgała, każdy krok był walką.
– A wiesz – zaczął Jan – w tych butach twój tata poszedł do swojej pierwszej pracy. Są stare, ale je trzymał. Mówił, iż od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Tomek zastygł, patrząc na buty. Jego oczy, tak poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował wyłapać w tych zniszczonych skórzanych „kolosach” ślady ojcowskiego losu.
– I tak chcę w nich przejść – uparcie powiedział. – Żebym też mógł zacząć.
– Tylko na chwilę – łagodnie odparł Jan. – A potem wracaj do swoich kapci. Jeszce zdążysz zostać dorosłym.
Tomek skinął głową i, chwiejąc się, zrobił jeszcze parę kroków. Jego twarz była napięta, każdy krok – jak mały wyczyn. W jego ruchach była determinacja, jakby szedł nie korytarzem, a niewidzialnym mostem w przyszłość.
Jan patrzył na wnuka i w piersi rozlewało mu się ciepłe, głębokie uczucie. Bycie dorosłym to nie buty, nie garnitur i nie wiedzenie odpowiedzi na wszystko. To o tym, żeby wstawać rano, choćby gdy wszystko w środku krzyczy, by zostać w łóżku. O tym, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O tym, by bronić tych, których się kocha, choćby gdy serce ściska strach.
Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego – od małego chłopca, który wkłada ogromne ojcowskie buty i robi ten pierwszy, niezdarny krok w świat, który pozostało dla niego za wielki.