Dzisiejszego ranka w naszym małym domu na obrzeżach Poznania panowała ta cisza, którą tak uwielbiał Stanisław. Miękkie światło sączyło się przez firanki, z kuchenki dochodził zapach świeżo parzonej kawy, a on wreszcie miał chwilę, by usiąść z książką. ale dziś spokój zakłócały dziwne odgłosy – niezdarne szuranie, chlupotanie i stłumione „ożeż!”, jakby ktoś podpatrzył to słowo u dorosłych.
Stanisław wyjrzał do przedpokoju i zamarł. Stał tam jego wnuk, Kacper.
Mały, z rozczochraną czupryną, w piżamie w rakiety kosmiczne, z poważną miną próbował maszerować po korytarzu… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które Kacper nazywał „taty”. Choć taty, Tomasza, nie było od dawna – wyjechał w półroczną delegację, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.
— Kacper, co robisz? — zapytał cicho Stanisław, bojąc się spłoszyć tę kruche chwilę.
Chłopiec nie odwrócił się, skupiony na swoich stopach.
— Chcę spróbować być dorosłym — odparł, stawiając ostrożny krok. Jeden but zsunął mu się, Kacper zirytowany prychnął i poprawił go.
Stanisław usiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się z czułości. Wiedział: teraz nie wolno mu się wtrącać. Czasem dzieci muszą przymierzyć coś nie swojego, by zrozumieć siebie.
— Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? — zapytał po chwili, starając się nie zakłócać koncentracji wnuka.
Kacper skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.
— No, ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Stanisław mimowolnie się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie włożył ojcowskie buty – ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mu się, iż gdy je założy, od razu stanie się silniejszy, większy, niemal niezniszczalny. ale po kilku krokach zrozumiał, jakie były niewygodne – palce luźno latały, pięta się ślizgała, każdy krok był walką.
— Wiesz — zaczął Stanisław — w tych butach twój tata poszedł do swojej pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Kacper zastygł, wpatrując się w buty. Jego oczy, tak poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował wyczytać w tych sfatygowanych skórzanych „gigantach” ślady ojcowskiego życia.
— I tak chcę w nich przejść — uparł się. — Żebym też mógł zacząć.
— Tylko na chwilę — łagodnie odparł Stanisław. — Potem wracaj do swoich kapci. Dorośniesz jeszcze.
Kacper skinął głową i, chwiejąc się, zrobił kilka kroków. Jego twarz była naprężona, każdy krok – jak małe wyzwanie. W ruchach widać było determinację, jakby szedł nie po korytarzu, a po niewidzialnym moście do przyszłości.
Stanisław patrzył na wnuka i czuł, jak w piersi rozlewa się ciepłe, głębokie uczucie. Być dorosłym to nie kwestia butów, garnituru ani wiedzy o wszystkim. To o wstawaniu rano, choćby gdy całe wnętrze krzyczy, by zostać w łóżku. O tym, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O tym, by chronić tych, których kocha się, choć serce ściska strach.
Ale zaczyna się od tego – od małego chłopca, który wkłada wielkie ojcowskie buty i stawia pierwszy, niezdarny krok w świat, który jeszcze jest dla niego za duży.