Jej własny świat
Sara mieszka na Pomorzu, pracuje w oświacie, ma dwóch synów na studiach i męża Jerzego, inżyniera, budowlańca. Mają ładny dom nad jeziorem, z małym ogródkiem, niedaleko lasów.
- To mój raj na ziemi – przyznaje Sara – Mieszkaliśmy z Jerzym w mieście, ale jego i tak prawie nie ma w domu, ciągle jeździ na kontrakty, pracuje w całym kraju. Jest kierownikiem na wielkich budowach. Polska, odkąd weszła do Unii się rozbudowuje, więc na brak pracy nie może narzekać. Dzięki jego wysokim zarobkom i fachowej wiedzy, stać nas było na kupno działki w tym pięknym miejscu, budowę wymarzonego domu i dobre życie. Ja, najpierw pracowałam jako nauczycielka w szkole, gdzie chodzili nasi synowie. Miałam ich na oku, gdy była okazja dokształcałam się. Potem przenieśliśmy się na naszą wieś, chłopcy kończyli liceum, a ja złożyłam papiery na konkurs w pobliskiej placówce edukacyjnej i tam teraz pracuję. Mniejsze zarobki, ale stres też i spokojniejsza okolica.
Sara, po latach ciężkiej pracy, spełniła swoje marzenia. Tak jak sobie wyobrażała, z jej trasu rozpościera się widok na piękne jezioro. Rano pije kawę i cieszy oczy cudowną okolicą.
- Teraz jest dobrze, ale pamiętam, gdy Jerzy był na drugim końcu Polski, a ja musiałam się użerać z dwójką rozbrykanych chłopców, zmuszać ich do jedzenia, ubrania się, nauki i sprzątania po sobie – wspomina – Gdybym nie wprowadziła rygoru jak w wojsku, to nie wiem czy dałabym z tym wszystkim radę. Nie powiem, gdy Jerzy wracał na urlop, lub miał wolne, brał się w domu za gotowanie, pranie, mycie okien, czy jakieś remonty. To mężczyzna, który żadnej pracy się nie boi. Nie ma jakiś głupich kompleksów, jeżeli musi coś uprasować, albo upiec ciasto na weekend, bo ja akurat mam jakieś zebranie. Chłopaki to widzą i biorą przykład z ojca.
Dlatego w domu Sary, każdy ma swoje obowiązki i dyżury, przy przygotowywaniu obiadów, sprzątaniu, praniu albo pracy koło domu. Nie ma czegoś takiego, iż po posiłku jakiś domownik zostawi naczynia na stole i sobie pójdzie, a ona musi to sprzątać. Wymaga współpracy, dlatego dom jest czysty, a ona nie popadła w obłęd, jak niektóre jej koleżanki zawalone obowiązkami.
- Moi synowie mówią do mnie przy ludziach, szeryfie albo szefie zamiast mamo, mnie to nie przeszkadza, wiem iż mnie szanują i moją pracę też – śmieje się – Puściłam ich na studia pewna, iż nie będą chodzić brudni, czy głodni. Jestem też przekonana, iż moje przyszłe synowe będą wdzięczne, iż tak dobrze wychowałam synów, na prawdziwych facetów, a nie „mameje” z lewymi rękami.
Chłop potęgą jest i basta
Sara pochodzi z Podlasia. Mieszkała razem z rodzicami i młodszym bratem na wsi. Mieli gospodarstwo rolne. Doskonale wie co to znaczy ciężka praca w polu lub ogrodzie. Pamięta, jak sterana była jej matka.
- U mnie w domu był ścisły podział na prace męskie i kobiece – opowiada Sara – Tylko, iż jak zaczynały się roboty w polu, to moja mama, oprócz dbania o dom i gotowania, miała jeszcze na głowie uprawianie ziemi, sadzenie pomidorów, ziemniaków, plewienie, zrywanie owoców, a potem żniwa, zwożenie do stodoły siana, czasami młóckę. Jesienią były wykopki ziemniaków, rwanie jabłek i śliwek. I co tam jeszcze trzeba było, bo mieliśmy różne nasadzenia, żadnej konkretnej uprawy. Można było się zarobić na śmierć. Wieczorem tata, po obrządzeniu zwierząt, siadał wyczerpany przy stole w kuchni i czekał, aż matka mu poda sycący posiłek. Najlepiej z dwóch dań i z plackiem na deser. Nie obchodziło go, kiedy ona to zrobi. Miało być i tyle. Ona wstawała o czwartej rano i gotowała, żeby potem tylko podgrzewać. Gdy tylko mogłam chodzić i rozumiałam, co się do mnie mówi, zostałam jej pomocniczką. Brat Kazik był przy ojcu. Jak skończyli na polu i w oborze, to jak tato, siadał przy stole i czekał na obsługę. Potem szli obaj oglądać telewizję, a my z mamą sprzątałyśmy po posiłku.
Nawet w niedziele, mama Sary i ona, jeszcze przed kościołem zaczynały gotować obiad – rosół z domowego kurczaka i kluski własnej roboty, oczywiście piekły jakieś lepsze ciasto, bo to to było ulubione i obowiązkowe danie świąteczne.
- Dopiero jak mama zaczęła niedomagać na serce, ojciec odpuścił z tymi kluskami własnej roboty. Sklepowy makron okazał się całkiem dobry, tak samo jak kupne ciasta – wspomina Sara – Na szczęście, odkąd pamiętam, to w domu była pralka automatyczna, odkurzacz i mini magiel. Potem ojciec dokupił zmywarkę, bardzo się tym przechwalał na wsi, jaki to z niego postępowy mąż. Mama niestety w końcu zmarła. Serce nie dało rady. Tato gwałtownie się ożenił. Nie z miłości. Musiał mieć w domu kobietę. Zarósłby brudem, mój brat także. Ja nie widziałam siebie w tamtym miejscu, tu jest życie, jak sto lat temu.
Ojciec Sary nie sprawiał córce problemów, gdy powiedziała, iż chce się uczyć „na nauczycielkę”. Obiecał, iż ją wykształci i da pieniądze na mieszkanie w mieście. To miał być jej posag. Nie miała pretensji, iż brat Kazik zostawał na gospodarce i miał dziedziczyć wszystko. Zresztą Kazik z trudem skończył technikum mechaniczne, mimo iż miał smykałkę do naprawy wszelkich pojazdów. Nie chciało mu się czytać książek, dla niego to były głupoty.
- Z bratem byliśmy trochę z innych światów, nie mieliśmy silnych więzi, był młodszy, a kazał sobie podawać, to mnie wkurzało – przyznaje Sara - Jeszcze bardziej, iż nigdy nie raczył zanieść talerza do zlewu. Nie dla niego była „babska robota”. Oczywiście ojciec był za nim, kazał mi nie „dziamolić”, gdy protestowałam. Postanowiłam wtedy, iż w moim domu takiego braku szacunku nigdy nie będzie.
Sara specjalnie zdawała na uczelnię położoną jak najdalej od domu. Nie chciała tu nigdy wracać. Po śmierci matki domowe rządy przejęła, macocha Marzena. To była cicha i spokojna kobieta, była szczęśliwa, iż ma w końcu męża nie alkoholika. Poprzedni mąż się zapił i bywał wobec niej agresywny. Jej rodzony syn poszedł do wojska i został zawodowym żołnierzem. Ona, kobieta bez wykształcenia, zawodu i majątku, robiła wszystko, by się tylko przypodobać nowemu mężowi.
- Tak mu dogadzała tłustymi posiłkami, ciastami z kremem oraz jego ulubionymi sałatkami z majonezem, iż ojciec dostał udaru. Był wtedy sam na polu, umarł zanim otrzymał pomoc – mówi Sara. - Chciała dobrze, trudno mieć o to do niej pretensje.
Z ojca na syna
- Brat przejął gospodarstwo, Marzenę została, bo gdzie miała iść, pasowała mu też taka obsługa – opowiada Sara – Znalazł sobie dziewczynę. Jola pracowała w gminie jako urzędniczka. Brat jest postawnym mężczyzną, podoba się kobietom. gwałtownie się pobrali. Byłam na ślubie, widziałam iż się kochają. Potem już się nie spotykaliśmy, tyko kartki z życzeniami na święta i telefoniczne rozmowy.
Przez kilka lat do Sary docierały informacje o zmianach w rodzinie. Najpierw Kazik zmienił profil gospodarstwa. Zdecydował się na obsiewanie pól tyko zbożem. Skończyły się tez krówki i świnki. Zostały tylko kury na własny użytek. Kazik kupił tira i zaczął rozwijać własną firmę transportową. Sam był pierwszym kierowcą. Zdołał utrzymywać się na rynku, gwałtownie dokupił kolejne samochody.
- Cieszyłam się, iż mojemu bratu się powiodło, mimo iż uważał się za lepszego od bab – przyznaje Sara – Czasami sobie żartował, iż teraz jestem wieka pani, ale kto nie ma jakiś zgryzów w rodzinie? Było mi przykro, gdy dowiedziałam się, iż jego Jola dwa razy poroniła. Brat dzwonił i pytał czy nie mam znajomego jakiegoś dobrego specjalisty. Bardzo chcieli zostać rodzicami. Popytałam i choćby ich umówiłam, ale jak się brat dowiedział, iż on też musi być przebadany, to się obraził. Nie przyjmował do wiadomości, iż mężczyzna również może mieć jakieś wady.
Po półtora roku nieodzywania się do siostry, Kazik zatelefonował do siostry z radosną wiadomością, został ojcem. Miał upragnionego syna.
- Bardzo serdecznie mu pogratulowałam – mówi Sara – Na chrzciny nie pojechaliśmy, mimo iż miałam być chrzestną. Mój mąż akurat złamał nogę na budowie. To był paskudny, skomplikowany uraz z powikłaniami. Nasze chłopaki były jeszcze zbyt małe na takie wyprawy albo opiekę nad tatą. Więc przeprosiliśmy i przesłaliśmy prezent pocztą.
Kazik i jego żona byli urażeni, chyba nie uwierzyli, iż uraz Jerzego to nie żadna bujda. Znowu przez kilka lat były tylko oficjalne kartki z życzeniami i zdawkowe rozmowy telefoniczne, iż u nich wszystko Ok.
Rodzina sobie pomaga
- W zeszłe wakacje zadzwonił Kazik i bardzo mnie to zdziwiło – przyznaje Sara – Mój brat był w potrzebie, jego Jola wylądowała w szpitalu. Miała operację wstawienia protezy stawu kolanowego. Musiała leżeć w szpitalu. Ktoś musiał się zająć ich synem Maćkiem, bo Kazik miał do realizacji bardzo istotny transport do Hiszpanii. Nie było mowy o zastępstwie. Straciłby partnera i pieniądze. Okazało się, iż Marzena też nie da rady zając się chłopakiem, bo sama ma bardzo zaawansowana cukrzycę. Leży i przychodzi do niej ktoś z opieki społecznej. Brat prosił mnie o miesiąc opieki nad synem. Maciek miał do nas sam przyjechać pociągiem. Zgodziłam się, chciałam poznać chłopaka. Tak przecież bywa. Brat odetchnął z ulgą i pierwszy raz w życiu bardzo mi podziękował.
Gdy Sara ochłonęła po niespodziewanej rozmowie, uświadomiła sobie, iż Maciek ma już 17 lat. Zdziwiło ją, iż w tym wieku zamiast, zostać w domu, dopilnować babci Marzeny, gospodarstwa i odwiedzać chorą matkę w szpitalu, to sam potrzebuje opieki.
- Poinformowałam synów, byli po sesji letniej, a potem zaplanowany wypad z kumplami w góry, iż kuzyn zamieszka w pokoju jednego z nich – opowiada – Jerzy, był akurat na kontrakcie, zrozumiał sytuację, nie miał nic przeciwko, bo po to jest rodzina. Faktycznie.
Sara wyczekiwała na Maćka na peronie. Miała kilka jego zdjęć w telefonie, wszystkie od pasa w górę. Na żywo nie widziała go nigdy.
- Spodziewałam się przestraszonego, nastolatka – opowiada Sara – A tu mi wyszedł z wagonu prawie dwumetrowy chłop, z plecakiem i słuchawkami na uszach. Bardzo mnie zdziwiło, iż taki rozwinięty i duży chłopak, adekwatnie mężczyzna, potrzebuje niańki.
Po powitaniach, Sara zawiozła bratanka do domu, pokazała mu pokój, zaprosiła do stołu na posiłek.
- Pierwsze co mnie zaniepokoiło, to iż choćby nie umył rąk po podróży, o prysznicu nie mówię – wspomina – Gdy skończyliśmy jeść, chłopak wstał, nie podziękował i poszedł do pokoju. Jest zmęczony, pomyślałam. W dodatku w stresie, matka w szpitalu. Posprzątałam.
Na drugi dzień Sara nie budziła Maćka. Zjadła śniadanie i jak zwykle rano zaczęła coś robić w ogródku.
- Obudził się koło południa, wyszedł rozczochrany na taras i spytał gdzie śniadanie – mówi – To mu kazałam samemu się obsłużyć, zrobić kanapki z tego co jest w lodówce. Był rozczarowany. Gdy zjadł, znowu po sobie nie sprzątnął, choćby nie schował chleba ani masła. Brudny talerz i nóż zostawił na stole. To już mnie wkurzyło. A on, znowu zamknął się w pokoju, słyszałam iż gra w jakąś grę. Weszłam do łazienki chłopaków na górze, a tam chlew. Mokry ręcznik na podłodze, obok brudne skarpetki, pochlapany zlew. Niezakręcona tubka z pastą do zębów. Postanowiłam pogadać o zasadach panujących w moim domu.
Sara zrobiła obiad, spaghetti. Zawołała chłopaka do stołu. Był głodny i zjadł dużą miskę z dokładką. Gdy skończyli posiłek, postanowiła poruszyć problem.
- Powiedziałam, iż po obiedzie on sprząta i wkłada naczynia do zmywarki - relacjonuje Sara – Maciek zrobił wielkie oczy. No to dodałam, iż to samo jest z praniem. Każdy w tym domu segreguje brudne ubrania i wrzuca do kosza. A na kolację będziemy razem robić zapiekanki. Był oburzony, burknął, iż on nie umie, bo to zawsze robi to mama albo babcia. Jeszcze miał pretensje, iż nie ma nic słodkiego. To mu wyjaśniłam, iż jak zerwie maliny i pomoże przy robieniu ciasta, to upieczemy placek. Inaczej nic z tego. Obraził się oczywiście.
Mój dom, moje zasady
Chłopak zamknął się w pokoju i zaczął wydzwaniać. Sara słyszała tylko jego podniesiony głos. Długo nie minęło gdy otrzymała telefon od brata.
- Spytał mnie co ja znowu wydziwiam, iż się czepiam chłopaka - wymienia – Miał do mnie pretensje, iż nie dość, iż dziecko jest u mnie głodne, a rośnie, to jeszcze chce sobie z niego parobka zrobić! To mnie mocno zdenerwowało, próbowałam wytłumaczyć Kazikowi, iż to nie nasza pańszczyźniana wieś. W moim domu, każdy po sobie sprząta i pomaga przy posiłkach, bo nikt tu nie ma służby. Nie hoduje królewiczów. Dodałam, iż chłop jak dąb mu wyrósł, a nie potrafi choćby po sobie zostawić czystej łazienki. Brat mnie wyzwał od miastowych wariatek, powiedział, iż nie będę się wyżywała na jego dziecku. Na koniec powiedział, iż ma gdzieś taką pomoc od wyrodnej siostry i jego syn w tym obozie pracy nie zostanie. Potem mi rzucił słuchawką.
Sara nie wiedziała, co zrobić. Doszła do wniosku, iż rozmowa z tym rozpuszczonym bratankiem nie ma sensu. Tak jest nauczony. Zadzwoniła do męża, Jerzy kazał jej odpuścić, nie zawracać Wisły kijem. Odczekać, bo to ona jest dorosła. Maciek nie zszedł na kolację. Pukała aby jednak coś zjadł, to burknął, iż już śpi.
- Rano wstał, zszedł ze swoim bagażem, oznajmił iż wyjeżdża, nie chciał choćby nic zjeść - mówi Sara - Spytał tylko, czy go podrzucę na dworzec. Zaproponowałam, aby jednak został, odpowiedział, iż nie ma zamiaru być tu popychadłem. No ja też nie chciałam być popychadłem. Oczywiście zgodziłam się odwieść go na pociąg. Na koniec zrobiłam mu kilka kanapek na drogę i dałam butelkę wody mineralnej, ale jej nie chciał. Wolał kupić sobie colę. Nie protestowałam, iż to niezdrowe, niech robi co chce. Przed budynkiem PKP oczywiście się nie pożegnał, wyszedł z auta, trzasnął drzwiami i zniknął. choćby się nie obejrzał. Byłam wredną ciotką.
Sara zadzwoniła do Kazia. Brat nie odebrał od niej telefonu. Wysłała więc SMS, iż jego syn jest na dworcu i o której ma pociąg do Warszawy. Odpowiedzi też się nie doczekała. Brat obraził się chyba na dobre.
- Mamy XXI wiek i ja nie wyobrażam sobie, iż przez cały czas można tak wychowywać synów. W poczuciu, iż należy im się od kobiet obsługa. W mojej rodzinie wszyscy się szanujemy, razem pracujemy, razem odpoczywamy. Nikt nie jest gorszy albo lepszy i tak zostanie – stwierdza. - Minął rok od przyjazdu bratanka. Brat się przez cały czas nie odzywa.