Brak miłości w dzieciństwie odciska piętno na całe życie. Konsekwencje są przerażające

glamour.pl 8 godzin temu
Zdjęcie: fot. Getty/Oscar Sánchez Photography


Naprawdę nie trzeba wielkich dramatów, by nosić w sobie ślady zaniedbania. Czasem wystarczy dom, w którym nie było miejsca na emocje. Rodzice, którzy dawali dach nad głową, ale nie umieli dawać czułości. Dzieciństwo, w którym trzeba było być grzecznym zamiast prawdziwym. Albo, iż nikt nie zauważył naszych sukcesów. Nie świętował naszych urodzin z czułością. Że trzeba było być dzielną, a nie delikatną. Dziś te braki często wracają w relacjach: jako rozczarowanie, iż partner nie zauważył nowej fryzury. Jako żal, iż ktoś nie pamiętał o czymś ważnym albo nie zaprosił nas na spotkanie. Nie chodzi tylko o bieżący gest — chodzi o dawne przekonanie: „Nie jestem ważna”.

W dorosłości te mechanizmy mogą przybrać różne formy:

  • ciągłe porównywanie się do innych — czy jestem wystarczająca, atrakcyjna, kochana;
  • uczucie pomijania w grupie lub relacji, choćby gdy obiektywnie wszystko jest w porządku;
  • potrzeba nadmiernego tłumaczenia się lub uzasadniania własnych emocji – jakby samo czucie czegoś było czymś niewłaściwym;
  • poczucie, iż nie jesteś słyszana, choćby gdy ktoś uważnie słucha, bo echo z dzieciństwa stale szepcze coś do ucha.

Miłość jako wyzwanie, nie bezpieczeństwo

Czasem trudno uwierzyć, iż ktoś może nas kochać tak po prostu — bez warunków, bez „zasłużenia”. Zwłaszcza jeżeli w domu rodzinnym było zimno, sucho emocjonalnie, a bliskość kojarzyła się bardziej z napięciem niż z ulgą. Wtedy człowiek uczy się, iż musi cały czas kontrolować sytuację. Czasem się wycofuje, bo nie ufa. A czasem kontroluje za bardzo, bo boi się, iż znów coś się wymknie. To wszystko są sposoby, które pozwalają nam chronić siebie, ale niestety, często też odpychają bliskość, za którą tak bardzo tęsknimy.

Dlaczego bliskość czasem boli?

Może to znasz: ktoś się do ciebie zbliża, z dobrymi intencjami, z czułością… a w tobie włącza się syrena alarmowa. „Co on kombinuje?”, „Zaraz zniknie”, „To na pewno nie jest prawdziwe”. I niby wszystko gra, ale nie potrafimy się rozluźnić. Te myśli nie biorą się znikąd. To echo z dzieciństwa, kiedy trzeba było być czujną. Kiedy uczucia były niebezpieczne, a nie bezpieczne. I teraz te same mechanizmy wracają, choć już ich nie potrzebujemy. One miały nas kiedyś chronić, ale dziś, niestety, mogą też niszczyć coś, co jest dobre.

Związek nie jest terapią

To, iż ktoś nas kocha, nie znaczy, iż ma wyleczyć wszystkie nasze rany. A tak często się zdarza, iż w relacji szukamy naprawy, uzdrowienia, czegoś, czego nie dostałyśmy wcześniej. Ale prawda jest taka: to nie partner ma poukładać nam dzieciństwo. On może towarzyszyć. Może być obok, gdy wracamy do siebie. Ale nie zrobi tego za nas. I właśnie w tym tkwi siła — kiedy nie szukamy wybawcy, tylko jesteśmy gotowe na partnerstwo. Nie wybrałyśmy swojego dzieciństwa. Nie miałyśmy wpływu na to, czy byłyśmy przytulane, słyszane, widziane. Ale dziś — już jako dorosłe kobiety — mamy wpływ na to, jak o siebie zadbamy. Mamy realny wybór: czy dalej powtarzać stare schematy, czy zbudować coś nowego. Tak, to wymaga odwagi. Ale też daje ogromną wolność.

Idź do oryginalnego materiału