Wojciech Kowalski zawsze był oczkiem w głowie rodziny Kowalskich. Od małego był dumą swoich zamożnych rodziców, prominentnych postaci w lokalnej społeczności. Uczęszczał do najlepszych szkół, błyszczał w sporcie, aż w końcu przejął kwitnące imperium nieruchomości swojego ojca. Jego życie wydawało się idealne pieniądze, wpływy i podziw wszystkich dookoła. Był tylko jeden problem: jego matka, Zofia Kowalska.
Zofia, niegdyś pełna życia i ciepła kobieta, pięć lat temu uległa wypadkowi samochodowemu, który pozostawił ją sparaliżowaną. Z silnej, niezależnej matriarchini stała się kimś, kto wymagał ciągłej opieki. Wojciech, zawsze kierujący się ambicją, nie miał dla tego cierpliwości. Od lat musiał dostosowywać swoje życie do jej potrzeb, a z czasem w jego sercu narastała gorycz. Męczyły go ciągłe przypomnienia o słabości matki, a najbardziej nienawidził tego, jak go ograniczała. Jego ojciec zmarł rok temu, zostawiając mu rodzinny majątek, ale stan Zofii ciążył mu jak kamień u szyi.
Pewnego popołudnia, gdy Wojciech i jego matka siedzieli na tarasie ich okazałej rezydencji z widokiem na klify nad morzem, w jego głowie zaczął kiełkować pewien plan. Słyszał odgłos fal rozbijających się o skały poniżej i po raz pierwszy od lat poczuł nutkę wolności. Gdyby tylko jego matki nie było w obrazie, mógłby wreszcie żyć tak, jak chciał żadnych wizyt w szpitalu, żadnych wyrzutów sumienia, żadnych obowiązków.
Myśli Wojciecha gwałtownie przybrały mroczny obrót. Mógłby to wyglądać jak nieszczęśliwy wypadek. Znał te klify jak własną kieszeń wiele osób już stamtąd spadło, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Wystarczyłoby tylko lekko popchnąć i wszystko byłoby poza nim.
U jego stóp spokojnie leżał wierny pies, Burek, stary golden retriever, zupełnie nieświadomy planów swojego pana. Wojciech spojrzał na matkę, która wpatrywała się w morze, nie przeczuwając niebezpieczeństwa. Nie wiedziała, iż osoba, której ufała najbardziej na świecie, zaraz ją zdradzi.
Szybkim ruchem stanął za jej plecami, chwytając ją za ramiona. Mamo, jesteś już na to za stara mruknął pod nosem. Jednym zdecydowanym ruchem pchnął ją w przepaść.
Jej krzyk gwałtownie ucichł, gdy zniknęła z pola widzenia, spadając w kierunku ostrych skał. Wojciech stał jak wryty, z sercem w gardle. Udało mu się. W końcu uwolnił się od brzemienia matki.
Ale gdy odwrócił się, by odejść, coś ścisnęło go za serce. To był Burek, który zerwał się na łapy i nerwowo krążył przy krawędzi. Pies patrzył szeroko otwartymi oczami i zaczął głośno szczekać, jakby wyczuwał, iż stało się coś złego.
Wojciechowi zamarło serce na moment, a ciężar jego czynu nagle stał się odczuwalny. Ale gwałtownie otrząsnął się z tego. Po wszystkim szepnął do siebie i odszedł, ignorując rozpaczliwe szczekanie psa.
Życie Wojciecha nie zmieniło się od razu. Policja przyjechała kilka godzin po zdarzeniu, ale uznali śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Zofia od lat miała problemy z porusz
















