Zaostrza się kryzys dyplomatyczny w relacjach Pekinu i Tokio, po wypowiedzi nowej premier Japonii Sanae Takaichi. Ewentualną inwazję Chin na Tajwan uznała ona za bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa Japonii. Choć tak myśli większość japońskich elit politycznych, to poruszanie tego tematu w sferze publicznej uznawane jest za tabu. Chin są bowiem jednocześnie zagrożeniem i ważnym partnerem handlowym Tokio.
Formułowanie jednoznacznych opinii na newralgiczne dla Chin tematy przez najważniejszego japońskiego politykę ma swoją cenę. I Chiny właśnie zaczęły wystawiać Japończykom rachunek za odwagę (lub nieroztropność) premier Takaichi.
Makoto pakuje walizki
Japończyk Makoto zaczął pakowanie walizek w poniedziałek. Na razie zostaje w Pekinie, ale do rodziców w Yokohamie wysyła żonę z dwójką dzieci. W stolicy Chin pracuje w jednej z międzynarodowych korporacji. Znamy się od lat. Nie chce podawać ani jej nazwy, ani używać swojego prawdziwego imienia.
– Planowaliśmy dłuższy pobyt w Japonii w okresie chińskiego nowego roku. Dzieci są w klasach początkowych, a do ferii zimowych tutaj pozostał miesiąc. Podjęliśmy decyzję, iż wyjadą szybciej. Sytuacja eskaluje bardzo szybko, a ja nie chcę ich narażać na jakiekolwiek nieprzyjemne sytuacje – mówi Interii. W Chinach ponownie narastają antyjapońskie nastroje.
Patriotycznym obowiązkiem w Chinach jest nie jeść niczego co japońskie. Drogie japońskie restauracje świecą pustkami
Wielka polityka zagląda nie po raz pierwszy zagląda w oczy dziesiątkom tysięcy Japończyków, którzy pracują na terytorium Chin.
Relacje Chin i Japonii w ostatnich dziesięcioleciach nigdy nie były łatwe. To pokłosie zaszłości historycznych, sojuszy na arenie międzynarodowej i odmiennego postrzegania wielu podstawowych kwestii.
– Sam pamiętasz, co działo się w 2012. Ja nie czuję póki co żadnego zagrożenia, ale moja żona bardzo to przeżywa. Chcę jej i sobie oszczędzić zmartwień – dodaje Makoto.
O tym, co było w 2012, za chwilę. I właśnie przed podobnym scenariuszem dziś ostrzegają władze Japonii.
Unikać tłumów i rozmów z Chińczykami
Japonia wydała we wtorek bezprecedensowe zalecenia swoim obywatelom przebywającym w Chinach.
Szef gabinetu premier Takaichi, Minoru Kihara polecił zachowanie nadzwyczajnych środków ostrożności i unikanie zatłoczonych miejsc.
Japończycy w Chinach mają powstrzymać się od wychodzenia z domu w pojedynkę, uważać podczas podróży z dziećmi. Zaapelowano też o szanowanie lokalnych chińskich zwyczajów. Zalecono choćby powściągliwość w rozmowach z Chińczykami, aby nie dolewać oliwy do ognia antyjapońskich nastrojów.
Logo Toyoty zaklejane chińskimi flagami
Żeby zrozumieć, jak silne są antyjapońskie nastroje, wróćmy do 2012 roku.
Japoński rząd odkupił wówczas z rąk prywatnych wystające na kilka metrów nad powierzchnię wody skały. Te znajdują się na Morzu Wschodniochińskim. Choć są kontrolowane przez Japonię, to Chiny też uznaję je za swoją własność. Mowa o wyspach Senkaku, w Chinach nazywanych Diaoyu.
Zakup wysp – w Pekinie – uznano za zamach na integralność terytorialną Chin. To wystarczyło, aby rozpalić cały czas tlący się płomień antyjapońskich nastrojów w Chinach.
Ulicami chińskich metropolii suną wielotysięczne, antyjapońskie demonstracje. Patriotycznym obowiązkiem jest nie jeść niczego co japońskie. Drogie japońskie restauracje świecą pustkami.
W obawie przed wandalizmem sieć popularnych w Chinach japońskich sklepów UNIQLO swoje wielkie loga zasłania brezentem. Ci, którzy mieli „nieszczęście” kupić popularne wtedy japońskie auta, logo Toyoty zaklejają chińskimi flagami. To znak na ewentualne zamieszki, iż właściciel samochodu jest patriotą. Choć do poważnych incydentów nie dochodzi, to na ulicach – za przyzwoleniem władz – palone są japońskie flagi.
Antyjapońskie nastroje podsyca propaganda. Część protestów zasilana jest obowiązkowym udziałem pracowników fabryk.
Mocno utrudniona została praca polskiej ambasady w Pekinie, bo – na jej nieszczęście – siedziba przedstawicielstwa dyplomatycznego Japonii znajduje się naprzeciwko.
Wielu Japończyków pracujących w Chinach nie wytrzymuje presji. Pośród nich był Japończyk Keigo, który pracował jako florysta dla sieci pięciogwiazdkowych hoteli w Pekinie.
– To był straszny czas. Czuć było napięcie i coraz większą niechęć chińskich pracowników, wokół których musiałem coraz bardziej chodzić na palcach, aby w czasie zamieszek niczym ich nie urazić – mówi Interii.
Keigo wyjechał wtedy z Chin i poprzysiągł sobie nigdy tam nie wracać. Dziś prowadzi jedną z kwiaciarni w Los Angeles.
Premier Takaichi nie owija w bawełnę
Pierwsza kobieta na stanowisku szefa japońskiego rządu to „żelazna dama” tamtejszej polityki. I tak jak jej brytyjski pierwowzór nie owija w bawełnę. Uznana przez Chiny za kontrowersyjną wypowiedź Sanae Takaichi padła dokładnie 7 listopada, podczas jej pierwszego wystąpienia na jednej z komisji parlamentarnych.
Do nagrania z jej posiedzenia dotarła dr Paulina Rogoziecka, analityczka Ośrodka Spraw Azjatyckich Uniwersytetu Łódzkiego.
– Z nagrania wynika, iż było to pytanie hipotetyczne, co będzie, jeżeli dojdzie do blokady Tajwanu. Padła obszerna odpowiedź, w której japońskie media uwypukliły możliwość podjęcia przez Japonię zbrojnej reakcji – mówi Interii.
Kwestia Tajwanu, który Chiny uznają za swoje terytorium, jest dla chińskich władz jednym z najbardziej delikatnych tematów. Szczególnie jeżeli podejmują go Japonia – agresor z czasów II wojny światowej. Zdaniem ekspertów eskalacja napięć jest nietypowa, a Chiny – wykorzystały sytuację.
Wpadka czy prezent dla chińskich władz?
Wypowiedź Takaichi, która kilkanaście dni przed wypowiedzią o Tajwanie, na marginesie szczytu APEC w Korei Południowej spotkała się z Xi Jinpingiem, można rozpatrywać w kategoriach „prezentu” dla chińskich władz.
W cesarstwie Xi Jinpinga spoiwem społeczeństwa jest wzmacnianie poczucia godności narodowej Chińczyków. Szczególnie tych z biedniejszych warstw. Nic tak nie jednoczy jak możliwość wystąpienia przeciwko odwiecznemu wrogowi, kojarzącemu się z okresem poniżania chińskiego narodu.
– Ta sytuacja może zostać wykorzystana przez Chiny na użytek wewnętrzny – mówi Interii prof. Dominik Mierzejewski, szef Ośrodka Spraw Azjatyckich Uniwersytetu Łódzkiego.
– Przypomnijmy sobie, co się działo w 1999 roku po przypadkowym zbombardowaniu chińskiej ambasady w Belgradzie. Ówczesna władza wykorzystała to do podsycenia antyamerykańskich wystąpień. Tamta kampania była stymulowana przez partię – dodaje.
Cena jednego zdania – pół miliona odwołanych podróży
Chińczycy dorzucają premier Takaichi własny rachunek. Z dystrybucji kinowej w Chinach wycofywane są japońskie filmy. Biura podróży odwołują podróże Chińczyków do Japonii.
To japońską gospodarkę zaboli, ponieważ anulowano pół miliona podróży. Chińczycy to jedna czwarta wszystkich zagranicznych turystów, których japońska gospodarka potrzebuje, jak mało kiedy wcześniej.
Choć słowa Takaichi będą kosztowały Japończyków miliony, a może miliardy jenów, to może ona na nich zbić także polityczny kapitał. Japonia po kapitulacji w II wojnie światowej jako jeden z agresorów została pozbawiona możliwości posiadania sił zbrojnych – ma jednak siły służące do samoobrony.
Rosnące zagrożenie ze strony Chin – obecna sytuacja doskonale to odzwierciedla – skłania do rewizji pacyfistycznej japońskiej konstytucji. Ba, choćby „świętej” zasady zakazu produkcji, używania i obecności na terytorium Japonii broni jądrowej.
Premier Takaichi nie wykluczyła, iż w nowej strategii bezpieczeństwa kraju może tej reguły zabraknąć.
To będzie jak otwarcie kolejnej puszki Pandory o jądrowej skali rażenia w relacjach międzynarodowych.
Z Dżakarty dla Interii Tomasz Sajewicz
„Gość Wydarzeń”. Duszczyk o aukcji w Neuss: Niedopuszczalne, to jeden wielki skandalPolsat NewsPolsat News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas




