Małgorzatka była blondynką, o ogorzałych blond zębach. Często brudziła tożsamość przecierem pomidorowym oraz lubiła wystawiać biust za parapet, na wysokim parterze. Wszyscy o tym wiedzieli i widzieli. Najbardziej chciał widzieć Jasiu, który był w niej zabujały do upadłego, choćby na cokolwiek.
Mama córce codziennie powtarzała, iż za często brudzi bluzeczkę i jeszcze wyniknie z tego jakieś nieszczęście. A ona na to nic. Jasiu kiedyś przyszedł pod okno, by znowu popatrzeć. Zapragnął ofiarować kwiaty. To znaczy włożyć póki co w rowek, między to co wystawało i wyznać miłość.
Małgorzatka akurat wyjadała szprotki z puszki i pobrudziła miękki wąwóz pomiędzy, ale bukietu dosięgnąć nie mogła, chociaż wydłużyła kibić, w kierunku wiązki flory na dole. Jasiu w niecierpliwości nieprzyzwoitej, molestował ją nagabywaniem, iż ma bardziej wychylić siebie w przód, ku niemu.
Ona wytłumaczyła ze szprotką wystającym z ust, iż już więcej nie może, bo za ciężki ma tyłek z tyłu i ją przeważa w kierunku lampy na suficie. Po chwili dała jednak radę i wypadła. Przy okazji walnęła głową i rybą o płytkę chodnika. Jasiu aż podskoczył na podnieconych seksualnie butach, gdyż przestraszony dźwiękiem sprężystego stuknięcia, czasowo oniemiał.
Może by ją uratowano, ale wszyscy myśleli, iż to przecier pomidorowy i jakaś różowa papka, pobrudziła bluzeczkę rozwartą, która leży do wyschnięcia,w promieniach zachodzącego słońca.
Natomiast Jasiu był roztropnym i nie lubił jadła na zmarnowanie zostawiać. Zatem wyjadł spiesznie resztkę rybek z parapetu i niecałą szprotkę z ust Małgorzatki, a kwiaty trzymał w wodzie i gdy przyszedł czas, to zaniósł na grób, z którego już nic nie zwisało oraz zaśpiewał jak umiał, pożegnalną arię o sardynce i poszedł szukać innych okien, z których wystawał biust.






