"Bieszczadzkie morze" kryje mroczną historię. Wszystko zburzono. 3 tysiące osób musiało opuścić domy

g.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Patryk Ogorzalek / Agencja Wyborcza.pl


Jezioro Solińskie, potocznie nazywane "bieszczadzkim morzem", to jedno z najpiękniejszych miejsc na mapie Podkarpacia. Turyści tłumnie przyjeżdżają tu, by podziwiać malownicze krajobrazy i korzystać z uroków tego sztucznego zbiornika wodnego. Niewielu jednak wie, iż za jego powstaniem kryje się wielki dramat lokalnej społeczności.
Jezioro Solińskie to nie tylko turystyczna perełka, ale także świadek niezwykłych przemian, jakie zaszły w Bieszczadach na przestrzeni ostatnich dekad. Malownicza zapora i spokojna tafla wody przyciągają miłośników natury i sportów wodnych. Pod tą pozornie idylliczną scenerią kryje się jednak historia o wiele bardziej skomplikowana. Budowa jeziora i tamy wiązała się z ogromnymi zmianami społecznymi i kulturowymi, które na zawsze zmieniły oblicze tego regionu.


REKLAMA


Zobacz wideo Ulewy nadciągną nad Polskę? "Opadów może być naprawdę bardzo dużo"


Zapora Solina: miejsce, które przyciąga rzesze turystów. W tle dramat tysiąca osób
Zapora w Solinie, położona jest na wysokości około 446 metrów nad poziomem morza. To właśnie dzięki niej powstało Jezioro Solińskie. Miejsce, które każdego roku przyciąga rzesze turystów, upodobali je sobie szczególnie amatorzy aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu oraz miłośnicy sportów wodnych. Sama konstrukcja imponuje swoją wielkością. Zarówno wysokość, jak i długość tamy robią wrażenie. Widoki, które roztaczają się z jej szczytu, pozostają w pamięci na długo. Pod powierzchnią tego spokojnego zbiornika kryje się jednak historia pełna bólu. Budując zaporę, zalano kilka wsi, a blisko trzy tysiące mieszkańców musiało opuścić swoje domy. Budynki, w tym zabytkowe cerkwie i kościoły, zostały zburzone, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia i smutek dawnych mieszkańców.


Pewnego dnia każdy otrzymał zawiadomienie, iż nikomu we wsi nie wolno postawić nie tylko nowego domu, ale choćby kurnika. Było jasne: będą Solinę zalewać


- wspomina w rozmowie z portalem plus.nowiny24.pl Tadeusz Podkalicki, który był jedną z wysiedlonych osób.


Prawie 3 tysiące ludzi szykowało się do opuszczenia wiosek. Po gospodarstwach chodziła komisja szacująca majątek. Domy trzeba było rozbierać we własnym zakresie, a plac zostawić czysty. Nie wszyscy jednak mieli odwagę. No bo jak? Własne gniazdo burzyć?


- dodaje Zygmunt Podkalicki.


Nie zapomnę, jak burzyli kościół. W jednej chwili rozpętała się burza, pioruny biły, jakby nadchodziła apokalipsa. Mama stała w sieni, a i tak jej nogi poparzyło. Starsi ludzie potem mówili, iż to Bóg się rozgniewał za zamach na Jego dom


- wspomina Grażyna Bucior.


Bieszczady: Zapora wodna w Solinie. Wspomnienia wciąż żywe
Tama w Solinie powstała w latach 60. XX wieku. We wrześniu 1967 roku woda zalała opustoszałe już wsie. Rok później, 22 lipca 1968 roku, uruchomiono elektrownię wodną. Głównym celem budowy zapory było okiełznanie niebezpiecznej rzeki San, która stwarzała ryzyko powodzi, a także regulacja zasobów wodnych w regionie. Choć tama stała się symbolem nowoczesności i jednym z najważniejszych osiągnięć polskiej inżynierii, to dla lokalnej społeczności oznaczała ogromną stratę. Zalaniu uległy całe wsie, a mieszkańcy z bólem patrzyli, jak ich domy i miejsca kultu znikają pod wodą.


Stary już jestem, ale gdyby nagle wypuścili wodę z jeziora, wróciłbym. Tam była ziemia... czarna, przyjazna. Wszystko rosło dorodne, bez grama nawozu


- zarzeka się Tadeusz Podkalicki w rozmowie z dziennikarzami plus.nowiny24.pl.


Dziękujemy, iż przeczytałaś/eś nasz artykuł.Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Idź do oryginalnego materiału