Biedaczka

twojacena.pl 1 tydzień temu

**UBOGA**

Jagoda rosła jak chwast przy drodze — bez opieki, bez ciepła, bez uwagi. Nigdy nie zaznała czułości ani troski, choćby zwykłego „jesteś mi potrzebna”. Nosiła cudze ubrania, często tak zniszczone, iż przez dziury widać było jej chude kolana. Buty zawsze chlapały — raz nabrały wody, a innym razem odklejała się podeszwa. Żeby nie zawracać sobie głowy włosami, matka ścinała córce „na jeżyka”. Mimo to kosmyki sterczały na wszystkie strony, jakby krzyczały o chaosie w jej życiu.

Do przedszkola Jagoda nigdy nie chodziła. Może i chciałaby — tam, gdzie są dzieci, zabawki, ciepło… Ale rodzice mieli ważniejsze sprawy: gdzie zdobyć nową butelkę. Ojciec z matką pili, kłócili się, bili. Kiedy znikali w poszukiwaniu alkoholu, dziewczynka chowała się — w piwnicach, na klatkach schodowych. Wcześnie zrozumiała: im mniej cię widać, tym większa szansa, iż wyjdziesz cało. A jeżeli nie zdążyła uciec — później ukrywała siniaki.

Siedząc pod blokiem, sąsiedzi szeptali między sobą o Wandzie — matce Jagody, która kiedyś była normalna, a teraz związała się z kryminalistą i stoczyła na dno. Najbardziej żałowali jednak samej dziewczynki. Współczuli — ale co mogli zrobić? Jedni podrzucali jedzenie, inni przynosili starą bluzę, ale jeżeli rzecz była w miarę dobra, matka natychmiast ją sprzedawała, a pieniądze przepijała. Tak chodziła Jagoda — obdarta, bosonoga, głodna.

Do szkoły poszła późno. I nagle okazało się, iż tam jest jej dobrze. Nauka przychodziła łatwo. Starannie kreśliła litery, zgłaszała się, pochłaniała każdą książkę, która wpadła jej w ręce. W bibliotece siedziała aż do zamknięcia, przewracając strony jak relikwie. Nauczyciele dziwili się: skąd w tej zaniedbanej, cichej dziewczynce tyle światła?

Ale koledzy z klasy jej nie przyjęli. Nie rozumieli. Nie żałowali. Bali się. Zniszczone ubrania, nastroszone włosy, milczenie — wszystko to czyniło ją obcą. Nie bawiła się, nie śmiała, nie rozumiała żartów. A przede wszystkim — była córką pijaków. Dzieci przedrzeźniały pijaną Wandę i nazywały Jagodę „ubogą”. I to przylgnęło. Najpierw szeptem, potem głośno. Po kilku latach nikt już nie pamiętał jej prawdziwego imienia.

Nauczyciele widzieli niesprawiedliwość, ale milczeli. Jedni — ze strachu przed utratą „dobrych” rodziców uczniów. Drudzy — z bezsilności. Trzeci — bo przywykli. A Jagoda chowała się dalej.

Jej azylem był stary park za szkołą, nad zarośniętym stawem. Tam, pod starym dębem, spędzała wieczory, a czasem choćby nocowała, gdy w domu było szczególnie groźnie. Towarzyszyły jej bezdomne koty i psy. Dzieliła się z nimi jedzeniem, przytulała, rozmawiała. Tam, pod szum liści, mogła oddychać.

Ojciec umarł, gdy miała czternaście lat. Zamarzł w zaspie, pijany. Na pogrzebie były tylko Wanda i Jagoda. Matka szlochała, biła się w piersi, wyła, a córka stała nieruchomo. Żadnych łez, żadnych słów. Tylko cicha ulga i wstyd z jej powodu.

Po śmierci ojca matka całkiem się rozpadła. Ataki, krzyki, dni, o których nic nie pamiętała. Często nie poznawała Jagody. Wtedy dziewczynka zaczęła dorabiać — myła klatki schodowe, nosiła wodę, sprzątała. Sąsiedzi rzucali jej grosze. Za te pieniądze kupowała książki medyczne — wierzyła, iż kiedyś wyleczy matkę.

Tymczasem w szkole zrobiło się jeszcze gorzej. Ktoś się dowiedział, iż Jagoda pracuje jako sprzątaczka — i zaczęły się nowe drwiny. Najbardziej dokuczała Kinga — szkolna gwiazda, córka zamożnych rodziców.

— Słuchaj, uboga! Znów idziesz grzebać w śmieciach? — krzyczała za nią, gdy Jagoda spieszyła się po lekcjach.

Jagoda milczała. Uczyła się nie słyszeć. Ale za każdym razem ból osadzał się w niej jak ciężki kamień.

— Dlaczego oni tak robią? — szepnęła do kundla, który ocierał się o jej nogi. — Co im zrobiłam? Czy to sprawiedliwe?..

A potem pojawił się on. Wojtek Nowak. Nowy uczeń. Przystojny, wysoki, ciemnowłosy. Przyjechał z rodzicami z Poznania. Sportowiec, inteligentny, cichy. Wszystkie dziewczyny zakochały się w nim od pierwszego wejrzenia. Jagoda też. Ale to ukrywała. Za każdym razem, gdy przechodził obok, serce podskakiwało, a policzki płonęły. Modliła się, by nikt tego nie zauważył.

Kinga od razu uznała, iż Wojtek należy do niej. Eleganckie sukienki, makijaż, perfumy, zadbane paznokcie — ruszyła do ataku. Nikt nie śmiał z nią rywalizować. Jagoda choćby o tym nie myślała — nie miała nadziei.

Pewnego dnia, spóźniona na lekcje przez atak matki, Jagoda wpadła do klasy i upuściła książkę medyczną. Kinga podniosła ją.

— Co my tu mamy? „Psychiatria”? Oszalałaś, uboga? Jak twoja matka?

I Jagoda nie wytrzymała. Zatkała usta, by nie krzyknąć, i wybiegła z klasy. Potrąciła Wojtka, który właśnie wchodził. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem — nie zrozumiał.

Dziewczyna dobiegła do parku. Do dębu. Padła na śnieg. Płakała.

Właśnie wtedy zobaczyła psa, który wyszedł na lód. Jak pękł. Jak zwierzak wpadł do wody.

Rzuciła się na ratunek. Rozebrała się. Pełzła po lodzie. Złapała psa za kark — i sama się zanurzyła. Lodowata woda sparaliżowała, odebrała oddech. Pies miotał się obok. Jagoda próbowała płynąć. Tracila siły. Nagle — czyjeś ręce. Mocne dłonie wyciągnęły ją i psa na brzeg.

Na śniegu stał Wojtek.

— Chodź. Moja mama jest lekarzem. Zamarzłaś. Mieszkamy niedaleko — mówił, ściągając mokrą kurtkę i otulając ją.

Jagoda kiwała głową, ledwie rozumiejąc słowa.

Następnego dnia przyszli do szkoły razem.

— Serio?! — wrzasnęła Kinga. — Ona jest uboga!

Wojtek spokojnie odpowiedział:

— Ubogie może być tylko serce. A twoje — jest najbardziej ubogie, jakie widziałem.

Kinga cofnęła się. W klasie zapadłaI wtedy Jagoda uśmiechnęła się po raz pierwszy od wielu lat.

Idź do oryginalnego materiału