Był mroźny wieczór, gdy zauważyłem ich — kobietę i małą dziewczynkę, siedzących na kawałku kartonu przed starym sklepem spożywczym w centrum Wrocławia.
Kobieta wyglądała na wyczerpaną, jej ręce mocno ściskały dziecko, jakby chroniąc je przed przejmującym wiatrem. Dziewczynka, może pięcioletnia, tuliła do piersi wytartego pluszowego króliczka z jednym okiem. Przed nimi stała plastikowa kubek, w której samotnie leżało kilka groszy.
Właśnie kupiłem zakupy, ale coś w ich wyglądzie sprawiło, iż zastygłem. Serce ścisnęło się z żalu. Po chwili wahania podszedłem.
„Dobry wieczór” — powiedziałem cicho. „Chcecie coś zjeść? Mam jedzenie w torbie.”
Kobieta podniosła wzrok, jej oczy, pełne zmęczenia, badawczo mnie obserwowały.
„Byłoby bardzo miło” — wyszeptała ledwo słyszalnie.
Wyjąłem z torby kanapkę, jabłko i sok. Kobieta przyjęła je z wdzięcznością, ale moją uwagę przykuła dziewczynka. Nie sięgała po jedzenie. Zamiast tego jej duże, interesujące oczy uważnie mnie oglądały. Potem zapytała cienkim głosikiem:
„Jesteś bogaty?”
Pytanie zaskoczyło mnie. Spojrzałem na swoje ubranie — zwykłe dżinsy, ciepły sweter, nic szczególnego.
„Nie, niezupełnie” — odparłem, zdezorientowany. „A czemu pytasz?”
Wskazała moją torbę z zakupami.
„Kupiłeś to wszystko i choćby się nie zastanawiałeś.”
Zamarłem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jej słowa, tak proste i szczere, przeszyły mnie. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ciągnęła dalej:
„Mama mówi, iż zawsze musimy myśleć, zanim coś kupimy. jeżeli weźmiemy jedzenie, może zabraknąć na tramwaj. A jeżeli pojedziemy tramwajem, to może dziś nie zjemy.”
W piersi ścisnęło mnie jak w imadle. Matka dziewczynki cicho westchnęła, gładząc ją po głowie.
„Jest za mądra” — powiedziała kobieta z gorzkim uśmiechem. „Za mądra jak na swój wiek.”
Przysiadłem, by znaleźć się na poziomie oczu dziewczynki.
„Jak masz na imię?”
„Jagoda” — odparła, lekko się uśmiechając.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
„Jagoda, lubisz mandarynki?”
Jej twarz rozpromieniła się.
„Uwielbiam!”
Wyciągnąłem z torby mandarynkę i podałem jej. Wzięła ją tak delikatnie, jakby to był skarb.
„Mama robiła herbatę z mandarynkami” — oznajmiła Jagoda z dumą. „Jak mieliśmy kuchnię.”
Przełknąłem ślinę, starając się nie pokazać, jak bardzo jej słowa mną wstrząsnęły.
„Brzmi przepysznie” — wykrztusiłem.
Matka Jagody niespokojnie się poruszyła.
„Przepraszam, nie chcę być natrętna, ale… jeżeli znasz jakiś nocleg… trudno nam znaleźć bezpieczne miejsce na noc.”
Natychmiast skinąłem głową.
„Sprawdzę.”
Wyciągnąłem telefon i zacząłem szukać. Po kilku telefonach znalazłem nocleg, gdzie były jeszcze miejsca dla rodzin.
„Dziesięć minut stąd jest schronisko” — powiedziałem. „Mają miejsce dla was i podają kolację.”
Kobieta odetchnęła z ulgą, jej ramiona opadły, jakby zdjęto z nich ciężar.
„Dziękuję. Naprawdę, ogromne dzięki.”
„Mogę was podwieźć, jeżeli chcecie.”
Zawahała się, ale w końcu skinęła głową.
„To byłoby bardzo pomocne.”
Zebrałem ich niewielkie rzeczy — podniszczony plecak i parę toreb — i ruszyliśmy w stronę mojego auta. Po drodze Jagoda żywiołowo opowiadała, co chciałaby ugotować, kiedy znów będą mia„Makaron z serem, naleśniki i maminą herbatę z mandarynkami!” – szepnęła dziewczynka, a jej słowa zawisły w mroźnym powietrzu jak zapowiedź lepszego jutra.