Z Michałem poznałam się dziesięć lat temu. Byłam wtedy taka szczęśliwa, chodziłam jak na skrzydłach. Potem był ślub, pojawiło się nasze dziecko. Opieka i euforia całkowicie mnie wypełniały. Minął rok. Potem drugi. W końcu wyprowadziliśmy się od teściowej, której wiecznie przeszkadzałam – jakkolwiek się starałam, nigdy nie potrafiłam jej zadowolić. Myślałam, iż teraz wszystko będzie lepiej, ale właśnie wtedy skończył się nasz mały raj. Michał jakby się zmienił nie do poznania. Ciągle był w delegacjach, w domu go prawie nie było.
Z czasem zauważyłam, iż potajemnie z kimś pisze. Niechętnie ze mną o tym rozmawiał. Aż któregoś dnia zajrzałam do jego telefonu – i wszystko stało się jasne. Michał miał inną kobietę. Pamiętam, jak wtedy tłumaczył się, kluczył, obiecywał, iż to nic nie znaczy. Teściowa błagała, żebym nie składała pozwu o rozwód. Mówiła, iż dla dobra dziecka trzeba mu wybaczyć, iż w małżeństwie różnie bywa. Więc wybaczyłam – dla dobra naszej córki. Ale wewnętrznie już wiedziałam, iż przestałam go kochać. Stał się dla mnie obcy.
Ale nic dobrego z tego nie wyszło. Były kolejne zdrady, a Michał zachowywał się tak, jakby miał pewność, iż i tak mu wszystko wybaczę. Walczyłam o swój spokój, ale czekałam tylko na jego kolejne wyjazdy. Marzyłam, żeby w końcu został u tej innej i nie wracał. Nienawidziłam momentów, gdy był w domu. Męczyła mnie jego obecność, choćby patrzenie na niego było ciężarem.
Minęło pięć lat – pięć lat zmarnowanych na kogoś, kto już dawno nie był mi bliski. Aż pewnej zimowej nocy Michał kazał mi wyjść z dzieckiem z domu. Zabrał pieniądze, karty. Była noc, śnieg, a ja pieszo szłam z córką na drugi koniec miasta do brata, bo choćby na taksówkę nie miałam grosza. Do brata było mi głupio dzwonić. Rano Michał przybiegł, zdziwiony, gdzie się podziewam. Przepraszał, przyniósł złote kolczyki, kwiaty – i znowu mu wybaczyłam. Rodzice przekonali mnie, żebym przeprowadziła się do niego za granicę, skoro już tam pracuje. Pojechałam. Obiecywał, iż teraz wszystko będzie dobrze. Że się zmieni, iż bardzo mnie kocha i chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
No i się “zmienił”. Zostawił mnie z dzieckiem w obcym kraju. Bez pracy, bez środków do życia, bez jednej złotówki w kieszeni. Pewnego dnia wyszedł do pracy i nie wrócił. Potem napisał tylko, iż nie chce już mnie więcej widzieć. Że ma nas dość.
Nie wiem, co robić. Jak dalej żyć. Co byłoby słuszne. Czego on adekwatnie ode mnie chciał? Zawsze miał ugotowane, posprzątane, ubrania wyprane i wyprasowane. Z kolegami wychodził, gdzie tylko chciał – nigdy mu niczego nie zabraniałam. A ja przez te wszystkie lata tak się zmęczyłam. Marzę o ciszy i spokoju. Chcę kochać i być kochana. Gdzie jest to światłe uczucie, gdzie są prawdziwe relacje? Dlaczego ludzie nie potrafią docenić tego, co mają?
Nie mogę uwierzyć, iż nigdy nie zaznam kobiecego szczęścia. A tak bardzo marzę o zwykłym, spokojnym, rodzinnym życiu.