Niech myślą, iż miałam w życiu niesamowite szczęście.
Weronika nienawidziła swojego imienia, a jeszcze bardziej nazwiska – Lisowska. Dzieci, jak to dzieci, są bezlitosne dla rówieśników. Już w pierwszej klasie przyczepili jej przezwisko – Lisek.
Przeglądała się w lustrze i marzyła, żeby miała długie blond włosy jak Ania Nowakowska, smukłe nogi jak Marta Kowalska, albo chociaż bogatych rodziców jak nieładna dwójarzyna Kasia Wiśniewska, którą do szkoły odwoził kierowca w Mercedesie. „Po co mama wyszła za ojca z tak okropnym nazwiskiem? Pomyślałaby, co mnie czeka. Wyjdę tylko za kogoś z normalnym nazwiskiem, a najlepiej z zagranicznym” – marzyła.
Drażniły jej kręcone, sterczące na wszystkie strony ciemne włosy, wiecznie wymykające się spod czapki i spinek. Jasnoszare oczy na śniadej cerze wyglądały efektownie i tajemniczo. Ale choćby one nie podobały się Weronice.
Mama pracowała jako księgowa w szpitalu, a ojciec jeździł autobusem. Rodzicom wiecznie brakowało pieniędzy. Ojciec odkładał na samochód, więc zazdrośnie pilnował, żeby ani jedna złotówka nie poszła na marne. „Nie ma co się stroić, herbatę masz na stole” – mruczał, zauważywszy nową rzecz na córce. Często musiała nosić ubrania po kuzynce. Nowe dostawała rzadko i tylko wtedy, gdy tamtej nie pasowały. Jakże ją to wszystko wkurzało. Gdyby miała normalnych rodziców, nikt nie nazywałby jej Liskiem.
Tuż przed maturą odwiedziła ich jedna z sióstr ojca, ciocia Grażyna. Pracowała jako służąca w zamożnej rodzinie we Włoszech.
– Chcesz, powiem ci, jak tam się dostać? – szepnęła pewnego wieczoru, gdy spały razem w pokoju Weroniki.
– Oczywiście! – ucieszyła się Weronika.
– Cicho, bo Krzysiek nie pochwali. Masz osiemnaście lat?
– Tak, w styczniu skończyłam. – Serce Weroniki zabiło mocniej.
– To dobrze. Zezwolenia rodziców nie potrzebujesz. Zrób, jak mówię, a wszystko się ułoży. A Krzyś to od zawsze skąpy był.
Wyglądała jak prawdziwa włoska signora. Nie można było poznać, iż pracuje jako pomoc domowa. „Liczą się pieniądze, a nie to, skąd się je bierze” – mawiała.
Weronika wkręciła się w ten pomysł. Ciocia Grażyna dała jej pieniądze, mówiąc, iż odda, kiedy zarobi.
Weronika zrobiła wszystko, co doradziła ciocia. Dla pozoru, żeby rodzice się nie czepiali, zapisała się do szkoły fryzjerskiej. Ale gdy nadszedł list z Włoch, rzuciła naukę, spakowała rzeczy, zostawiła kartkę i wyjechała.
W Mediolanie odebrała ją ciocia Grażyna i zabrała do dużego, pięknego domu na przedmieściach, gdzie Weronika miała opiekować się schorowaną osiemdziesięciolatką.
– Nie zawiedź. Nie kradnij. Poręczyłam za ciebie – pouczała przestraszoną własną śmiałością uciekinierkę.
Ogromny, elegancki dom oszołomił skromną dziewczynę. Dano jej mały pokoik przy sypialni staruszki. Cieszyła się, iż nie musi wynajmować mieszkania. Za dodatkową zapłatą sprzątała dom jeszcze dwa razy w tygodniu. Prawie nie wychodziła. Jej Włochy ograniczały się do ścian willi i widoku z okna na idealnie przystrzyżony trawnik. Ale to jej nie przeszkadzało. Rok minie szybko, nie będzie przecież dozgonną opiekunką. Zarobi, nauczy się języka, coś wymyśli. Zobaczy się.
I tak jak ojciec zaczęła oszczędzać. Nie miała choćby gdzie wydawać pieniędzy. Robiła sobie zdjęcia na tluRobiła sobie zdjęcia na tle luksusowych mebli w salonie, gdy państwa nie było w domu, i wrzucała na Facebooka, by wszyscy myśleli, iż jej życie to jeden wielki włoski sen.