Bałkańscy kosmici cz. 2

adamaswtrasie.blogspot.com 1 rok temu
Kruszewo to niewielkie miasteczko położone w macedońskim interiorze, kilkanaście kilometrów od Prilepu i Bitoli. A jak w interiorze – to wiadomo: w górach.
Macedońskie góry
Co znaczyło, iż musieliśmy wjechać naszym samochodzikiem całkiem wysoko – Kruszewo to podobno najwyżej położone miasto nie tylko w Macedonii, ale i w Jugosławii (a nawet, jak głosi plotka – na całych Bałkanach). Minęliśmy Prilep i zaczęliśmy wspinać się wąską, krętą dróżką. Wprost w chmury – i nie była to poetycka przenośnia: nad szczytami Luben rozciągał się biały całun.
Nie będę ukrywał, iż w tym rejonie Macedonii byłem drugi raz – kilkanaście lat wcześniej też było pochmurnie i całkiem deszczowo, tylko miesiąc był inny, bo zamiast maja październik (a może listopad). Wtedy jesienna plucha była nawet zrozumiała, na majówkę może niekoniecznie (chyba, iż w Polsce) – i akurat AD 2023 akurat w tym rejonie trafiło nas załamanie pogody. Poza tym było słonecznie, w końcu temperatura doszła do 30 stopni. A tu plucha.
Deszczowa Bitola
Wjechaliśmy więc w prawdziwą chmurę – owszem, było magicznie – więc oznaczało to, iż także poszukiwane przez nas Makedonium może być ukryte... Niemniej licząc na to, iż w końcu niebo się przetrze.
Zdradzę szanownemu Czytelnikowi: nie przetarło się, ale i tak było warto odwiedzić to miejsce. Najpierw jednak trzeba było pokonać kręte brukowane uliczki Kruszewa. Miasteczko leżało na zboczach góry Buszawa, więc do tego było bardzo pod górkę. A jak jeszcze przyszło się z jakimś innym użytkownikiem drogi wyminąć – no to wtedy zaczynała się typowa bałkańska drogowa ekwilibrystyka. Mimo to przebiliśmy się przez miasto (mały samochód znacznie ułatwiał manewry) i trafiliśmy przed bramy cmentarza.
Uliczki Kruszewa
Czyli nie do końca tam, gdzie chcieliśmy. Na szczęście za chwilę spotkaliśmy mieszkankę Kruszewa – która od razu nakierowała nas na adekwatne ścieżki; widać była dumna z Makedonium.
I taka mała uwaga lingwistyczna: pytając o drogę na Bałkanach musimy pamiętać, że w byłej Jugosławii słowo "pravo" oznacza prosto. Nasze prawo to tutaj "desno". Tylko lewo jest levo, czyli tak samo (a nawoływanie "polako, polako" wcale nie odnosi się do obywateli Rzeczypospolitej, znaczy po prostu "powoli, powoli"; tutaj po prostu żyje się wolno – choć ludzie bywają bardziej krewcy niż na północy Europy).
Dotarliśmy w końcu na parking pod Makedonium. Spory, otoczony sklepikami z pamiątkami. Do tego stało tu kilka autokarów z młodzieżą szkolną (miejsce to prawdopodobnie jest obowiązkowym punktem szkolnych wycieczek; to istotny punkt w budowaniu macedońskiej tożsamości narodowej) – która, ku naszemu zaskoczeniu, spontanicznie tańczyła typowe ludowe bałkańskie tańce. U nas nie do pomyślenia by dzieciaki tańczyły mazurki, polki, albo chociaż poloneza. A tu proszę – tradycja ciągle żyje, nie jest li tylko cepelią (to odróżnia Dzikie Kraje od tych nowoczesnych – tych, które odcięły się od swoich korzeni i teraz pogrążających się, albo może i staczających się, w otchłań kulturowego niebytu); mówię to jako syn licencjonowanej (co za socjalistyczny absurd) Twórczyni Ludowej. W każdym razie – byliśmy na parkingu, budka z biletami była zamknięta (więc nie mogliśmy wejść do środka pomnika i zobaczyć największą mozaikę w Jugosławii), na szczęście wejście na teren parku było bezpłatne. Droga wiodła przez dziwną – bo brutalistyczną – bramę.
Wejście na teren pomnika
Potem było jeszcze dziwniej – z mgły wysunęła się konstrukcja jeszcze dziwniejsza – całkowicie nieziemska.
Dziwna konstrukcja
Nie było jednak nigdzie widać clou całego Makedonium – obiektu który przyjechaliśmy zobaczyć. Mgła była gęsta. Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. I nagle spomiędzy drzew wychyliła się brutalistyczna konstrukcja. Wyglądała niczym Gwiazda Śmierci na niebie nad Endorem. Co najmniej.
Pierwsze wyjście z mroku
Gdyby nie było mgły efekt nie byłby tak serendypny. Zdecydowanie. Z każdym krokiem budowla rosła w naszych oczach, i coraz bardziej zadziwiała. Teraz przypominała ogromnego wirusa (no, choćby koronawirusa, albo innego zarazka wywołującego grypę, względnie AIDS).
Wirus wylądował
Albo statek kosmiczny. Ba, pod rampą wejściową ukrył się choćby jakiś pozaziemski najeźdźca.
Wesoły kosmita
Nie wiem też czy w pełnym słońcu taki efekt zrobiłyby witraże wypełniające owalne okna Makedonium. Zdjęcia też nie oddają wielkości konstrukcji – naprawdę każdy fan XX-wiecznej architektury (czyli nie Autor, który zaledwie kilka budowli z zeszłego stulecia uznaje za godne uwagi) musi to zobaczyć – zdecydowanie łatwiej tu dotrzeć z Polski niż do Sydney, a chyba Makedonium jest ładniejsze od Wielkiej Otwartej Paczki Chusteczek Higienicznych tamtejszej Opery.
Spojrzenie w okno
Pozostaje jeszcze jedno (metaforycznie, oczywiście, bo to będzie cały wpis) wyjaśnienie: czym – poza budowlą z niezwykle kosmiczną bryłą architektoniczną – jest owo Makedonium, i czemu odwiedzają je macedońscy uczniowie?
No, to adekwatnie były dwa pytania.
Makedonium
Idź do oryginalnego materiału