Babciu, chyba powinieneś trafić do innego działu uśmiechnęli się młodzi pracownicy, spoglądając na nową koleżankę. Nie wiedzieli jeszcze, iż właśnie przejęłam tę firmę.
Do kogo to mówisz? rzucił chłopak za ladą, nie odrywając wzroku od telefona.
Jego modna fryzura i markowa bluza krzyczały o własnej ważności i całkowitej obojętności na otoczenie.
Ja, Zofia Andrzejewska, poprawiłam prostą, ale solidną torbę na ramieniu. Ubrałam się celowo tak, by nie przyciągać uwagi: skromna bluzka, spódnica nieco poniżej kolana, wygodne buty bez obcasów.
Poprzedni dyrektor, Grzegorz siwy i zmęczony intrygami mężczyzna, z którym finalizowałam zakup uśmiechnął się, gdy przedstawiłam mu mój plan.
Koń trojański, Zosiu powiedział z szacunkiem. Złapią przynętę, nie dostrzegając haczyka. Nie rozgryzą nas, dopóki nie będzie za późno.
Jestem nową pracownicą. Do działu dokumentacji odezwałam się spokojnym, cichym głosem, świadomie pozbawionym władczych tonów.
Chłopak w końcu podniósł na mnie wzrok. Przejrzał mnie od stóp do głów od podeszwy zużytych butów po starannie ułożone siwe włosy i w jego oczach przebiła się nieprzywiązana, otwarta szyderka. Nie próbował jej ukrywać.
Ach, tak. Mówili, iż będą rezerwy. Dostali przepustkę przy ochronie?
Tak, proszę.
Leniwie skierował palec w stronę bramki, jakby wskazywał drogę zagubionej kompasowi.
Twoje miejsce pracy jest tam, na końcu sali. Poradzisz sobie.
Skinęłam głową. Poradzę powtórzyłam w myślach, idąc w stronę szumiącego jak ulotu open space.
Rozgrywałam już czterdzieści lat swojego życia. Rozgrywałam prawie bankrutujący biznes męża po jego nagłej śmierci, zamieniając go w dochodowe przedsiębiorstwo.
Rozgrywałam skomplikowane inwestycje, które później pomnożyły mój kapitał. Rozgrywałam, jak w sześćdziesiąt pięciu nie zwariować z samotności w pustym, wielkim domu.
Zakup tej kwitnącej, choć w głębi zgniłej firmy informatycznej, był najciekawszym rozgrywaniem ostatnich miesięcy.
Mój biurko znalazło się na samym końcu, przy drzwiach do archiwum. Stare, zarysowane i z skrzypiącym krzesłem, wyglądało jak wyspa przeszłości w oceanie lśniących technologii.
Rozkminiasz? rozległ się słodkawy głos nad uchem. Przed mną stała Jadwiga, szefowa działu marketingu, w idealnie wyprasowanym garniturze w kolorze kości słoniowej.
Od niej unosił się zapach drogich perfum i sukcesu.
Staram się uśmiechnęłam się delikatnie.
Musisz przejrzeć umowy z projektu Altar za ubiegły rok. Są w archiwum. Nie sądzę, by to było trudne w jej głosie brzmiała pobłażliwość, jakby wydawała polecenie osobie o ograniczonych możliwościach.
Jadwiga spojrzała na mnie jak na niezwykłe znalezisko archeologiczne. Gdy odszedła, dźwięcąc obcasami, usłyszaś za plecami cichy chichot:
Nasz HR chyba zwariował. Niedługo dinozaury zaczną tu pracować.
Zignorowałam dźwięk. Musiałam rozejrzeć się.
Poszłam do działu developmentu, zatrzymując się przy szklanej sali konferencyjnej, gdzie kilku młodych programistów gorąco dyskutowało.
Pani, czego szuka? zwrócił się do mnie wysoki chłopak, wychodząc z pod stołem.
Stanisław, główny programista. Przyszła gwiazda firmy tak było napisane w jego charakterystyce. Charakterystyce, którą najpewniej sam sobie napisał.
Tak, szukam archiwum odpowiedziałam.
Stanisław uśmiechnął się i odwrócił do kolegów, którzy z zainteresowaniem obserwowali scenę niczym darmowy spektakl.
Babciu, chyba naprawdę powinnaś trafić do innego działu. Archiwum to tam machnął ręką w stronę mojego biurka. My tu zajmujemy się prawdziwą robotą, taką, której nie śniłaś.
Tłum za nim cicho podszedł. W mojej piersi wzrósł chłodny, spokojny gniew.
Patrzyłam na ich samozadowolone twarze, na drogi zegarek na ręce Stanisława. Wszystko to kupowane z moich pieniędzy.
Dziękuję odparłam równomiernie. Teraz dokładnie wiem, dokąd iść.
Archwum okazało się małym, dusznym pomieszczeniem bez okien. Zaczęłam pracę. Folder Altar znalazłam szybko.
Metodycznie przeglądałam papiery. Umowy, aneksy, protokoły. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się idealne. Ale mój doświadczony wzrok łapał drobne nieścisłości. Kwoty w protokołach dla podwykonawcy CyberSystemy były zaokrąglone do pełnych tysięcy złotych oznaka lenistwa albo próby ukrycia.
Opis wykonanych usług był rozmyty: usługi konsultingowe, wsparcie analityczne, optymalizacja procesów. Klasyczne schematy wypływania środków, znane mi już z lat dziewięćdziesiątych.
Po kilku godzinach drzwi skrzypnęły. W korytarzu pojawiła się dziewczyna z przerażonym spojrzeniem.
Dzień dobry. Jestem Lena z księgowości. Jadwiga powiedziała, iż pan tutaj Pewnie trudno bez dostępu do bazy elektronicznej? Mogę pomóc.
W jej głosie nie było ani kropli wyniosłości.
Dziękuję, Leno. Byłoby bardzo miło z twojej strony.
Nie ma sprawy. Po prostu nie wszyscy od urodzenia mają tablet w ręku zaśmiała się Lena, rumieniąc się.
Gdy Lena tłumaczyła interfejs programu, pomyślałam, iż choćby w bagnie znajdzie się czyste źródło.
Zanim Lena zdążyła odejść, drzwi otworzyły się ponownie, wchodząc Stanisław.
Potrzebuję umowy z CyberSystemy. Natychmiast.
Mówił, jakby wydawał rozkaz podwładnym.
Dzień dobry odpowiedziałam spokojnie. Właśnie przeglądam te dokumenty. Dajcie mi chwilę.
Chwilę? Nie mam czasu. Mam telefon za pięć minut. Dlaczego to wciąż nie jest zdigitalizowane? Co tu w ogóle robicie?
Jego pyszność była jego słabym punktem. Był przekonany, iż nikt, a zwłaszcza ja, nie odważy się sprawdzić jego pracy.
Pracuję tu dopiero pierwszy dzień odparłam. I staram się naprawić to, co nie zostało zrobione przed moim przyjściem.
Mam to gdzieś! podszedł do biurka i bezceremonialnie wyciągnął potrzebny folder. Z wami, starzy, zawsze jedno kłopoty.
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie patrzyłam widziałam już wystarczająco.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do swojego prywatnego prawnika.
Arkadiuszu, dzień dobry. Sprawdź proszę jedną firmę. CyberSystemy. Mam wrażenie, iż ich właściciele są ciekawi.
Następnego ranka telefon zadzwonił.
Zosiu, miałeś rację. CyberSystemy to fikcyjna struktura. Zarejestrowana na obywatela o nazwisku Piotr. To, nawiasem mówiąc, brat twojego głównego programisty, Stanisława. Typowy schemat.
Dziękuję, Arkadiuszu. Nie chciałam wiedzieć więcej.
Kulminacja nastąpiła po obiedzie. Zebrano wszystkich pracowników na cotygodniowe zebranie. Jadwiga promieniała, opowiadając o kolejnych sukcesach.
Ojej, chyba zapomniałam wydrukować raport konwersji. Zosiu jej głos, wzmocniony mikrofonem, niósł zimną drwinę proszę przynieść, folder Q4 z archiwum. Tylko nie zgubcie się w środku.
Sala wypełniła się przytłumionym śmiechem. Wstałam spokojnie. Punkt nieodwracalny już minął. Wróciłam po kilka minut. Stanisław stał przy Jadwidze i szepcząco rozmawiali.
Oto nasza zbawczyni! wykrzyknął Stanisław z udawaną ciepłością. Musimy pracować szybciej. Czas to pieniądze. Zwłaszcza nasze pieniądze.
Słowo nasze stało się ostatnią kroplą.
Wyprostowałam się. Zgarbienie zniknęło. Spojrzenie stało się lodowate i nieugięte.
Masz rację, Stanisławu. Czas naprawdę jest pieniędzmi. Szczególnie tymi, które wypłynęły przez CyberSystemy. Nie wydaje ci się, iż ten projekt jest dla ciebie korzystniejszy niż dla firmy?
Twarz Stanisława zmarszczyła się, uśmieć zniknęło.
Nie nie rozumiem, o co chodzi
Naprawdę? W takim razie wyjaśnij wszystkim, kim jest obywatel Piotr?
W sali zapanowała ciężka cisza. Jadwiga próbowała się wtrącić.
Przepraszam, jaki ma to związek pracownica z finansami firmy?
Zosiu nie spojrzała na nią. Powoli obeszła stół i stanęła na czele zebrania.
Mam bezpośredni związek. Pozwólcie, iż się przedstawię. Zofia Andrzejewska Woronowa. Nowy właściciel tej firmy.
Gdyby w pokoju wybuchła granat, efekt byłby mniej dramatyczny.
Stanisławie kontynuowała lodowatym tonem jesteś zwolniony. Moi prawnicy skontaktują się z tobą i twoim krewnym. Radzę, byś nie opuszczał miasta.
Stanisław usiadł, jakby wypuszczono z niego powietrze.
Ty, Jadwigo, również zwolę. Za nieprofesjonalizm i tworzenie toksycznej atmosfery.
Jadwiga wybuchła.
Jak śmiesz!
Mam do tego pełne prawo odparłam krótko. Masz godzinę na zebranie rzeczy. Ochrona cię odprowadzi.
To dotyczy także wszystkich, którzy uważają wiek za wymówkę do lekceważenia. Młody z recepcji i dwaj z działu developmentu na wyjście.
W pomieszczeniu zapanował szok.
W nadchodzących dniach firma przejdzie pełny audyt.
Moje spojrzenie zatrzymało się na twarzy Leny, stojącej w najdalszym kącie sali.
Leno, proszę podejdź.
Dziewczyna, drżąc, podeszła do biurka.
W dwa dni pracy stałaś się jedyną, która wykazała nie tylko profesjonalizm, ale i prostą ludzką dobroć.
Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chcę, abyś dołączyła do mojego zespołu. Po jutro omówimy twoje nowe stanowisko i szkolenie.
Lena otworzyła usta, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
Poradzisz sobie zapewniłam ją pewnie. A teraz wszyscy, oprócz zwolnionych do pracy. Dzień roboczy trwa.
Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając za sobą zrujnowany blask wyższości.
Nie czułam triumfu. Tylko chłodną satysfakcję jak po dobrze wykonanej roboty. Bo aby zbudować solidny dom, najpierw trzeba oczyścić plac budowy z gnicia.
I od tego właśnie właśnie zaczęłam swoją ogólną rewizję.