Babcia z nieoczekiwanym uściskiem

newsempire24.com 1 tydzień temu

W kuchni unosił się zapach kotletów, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe — córki Julii wróciły do domu. Były u babci i powinny być szczęśliwe. Zamiast euforii na ich twarzach malowała się uraza.

— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały chórem Ola i Zosia.

Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ręcznik.

— Dlaczego tak myślicie?

Dziewczynki wymieniły spojrzenia, po czym jedna z nich zaczęła opowiadać z powściągliwością. Babcia pozwalała Krzysiowi i Asi — dzieciom cioci — biegać, skakać i jeść, na co miały ochotę. Im zaś zabraniała hałasować, jeść cukierków, czekoladek. Tamtych odprowadzała choćby na przystanek, a im po prostu zatrzasnęła drzwi przed nosem.

Julia zastygła. Wiedziała, iż jej teściowa, Halina Kazimierzowa, nie była najczulszą kobietą, ale nie sądziła, iż sprawy zaszły tak daleko.

Ich relacje zawsze były neutralne: ani bliskie, ani wrogie. Wszystko się zmieniło, gdy siostra męża, Bożena, urodziła dzieci. Wtedy babcia oszalała z miłości. Godzinami opowiadała wszystkim, jakie to mądre dzieci, jak podobne do matki.

Gdy Julia i jej mąż, Krzysztof, doczekali się bliźniaczek, Halina Kazimierzowa tylko wzruszyła ramionami:

— Od razu dwoje? No, no… Z dwójką sobie nie poradzę.

— I nie prosimy — odciął się Krzysztof.

— Lepiej byście Bożenie pomogli… Ona ma przecież pogodki…

— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Julia.

— Brat powinien pomagać siostrze — rzuciła teściowa lodowatym tonem.

Wtedy Julia zrozumiała, iż nie ma co liczyć na wsparcie. Na szczęście jej własna matka była blisko, jeździła przez całe miasto, pomagała, jak mogła.

Halina Kazimierzowa zaś wciąż zachwycała się Krzysiem i Asią, przy każdej okazji podkreślając: „Oto jakie wnuki mam od córki!”

A o dzieciach syna… jeżeli już zapytała, machała ręką: „Jakoś tam sobie radzą…”

Z czasem zauważyli to choćby znajomi. Gdy pewnego dnia Halina Kazimierzowa w gniewie rzuciła: „A kto wie, czy to moje wnuczki, choć na syna zapisane…” — słowa te dotarły do Krzysztofa. Wpadł w szał. Przyjechał do matki, żądając wyjaśnień. Ta się tłumaczyła, ale gwałtownie się poddała.

Za każdym razem, gdy odwiedzali teściową, wracali z kamieniem na sercu. Nieustanne pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pytania, babci źle — ciśnienie. I od razu porównanie do „idealnych” wnuków.

Gdy Krzysio i Asia wyjeżdżali, babcia żegnała ich osobiście, wręczała prezenty, a Olę i Zosię wysłała przez pustkowie, gdzie wałęsały się psy. Sześciolatki. Same. Bez ostrzeżenia. To była ostatnia kropla.

Krzysztof zadzwonił do matki.

— Mamo, źle się czujesz?

— Skąd taki pomysł?

— Więc po co wysłałaś dzieci same? Tam pustkowie, psy!

— Trzeba uczyć samodzielności od małego.

— One mają sześć lat! Dzieci Bożeny same nigdzie nie chodzą!

— A ty co, mnie oskarżasz?! To wszystko twoja żona…

I rzuciła słuchawkę.

Minęły lata. Dziewczynki podrosły, już w szóstej klasie. Halina Kazimierzowa zachorowała. Przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:

— Niech Ola i Zosia przyjadą, posprzątają. Co to za dzieci, iż babci nie pomagają.

— A ty przypomnij sobie, dlaczego one do ciebie nie jeżdżą — spokojnie odparł Krzysztof. — Masz swoje ukochane wnuki — do nich się zwróć.

Wściekła Halina Kazimierzowa wykręciła numer do Julii:

— Jesteś zobowiązana! Ja jestem ich babcią!

— A ty od dawna ich tak nie nazywasz. Masz córkę i „właściwe” wnuki. Na nich licz.

Asia odmówiła: „Dużo lekcji, babciu”. Krzysio oświadczył: „Ja nie sprzątaczka”. Halina Kazimierzowa została sama, w ciszy. Tylko teraz zrozumiała, iż miłości nie można dzielić. Ale było już za późno.

Idź do oryginalnego materiału