Babcia: przyszła, pobawiła się z dzieckiem, odeszła. Ja: gotuj, sprzątaj, zabawiaj.

newsempire24.com 4 dni temu

Babcia: przyszła, pobawiła się z dzieckiem, poszła. Ja: gotuj, sprzątaj, baw.

Jestem na krawędzi. Każdy weekend zamienia się w niekończący się maraton, w którym muszę być idealną gospodynią, matką i towarzyszką rozmów. A to wszystko przez wizyty teściowej, która nazywa siebie „kochającą babcią”. Przychodzi, bawi się z wnukiem, a ja muszę gotować, sprzątać i uśmiechać się, jakbym nie miała innych obowiązków. Ta historia nie jest moja, ale jest tak bliska wielu, iż wywołuje burzę emocji. Ludzie dyskutują, spierają się, a ja rozumiem — nie każdy chce takiej „pomocy” w weekend.

Nasz syn ma tylko jedną babcię — mamę mojego męża, Halinę Kazimierzównę. To klasyczna babcia z małego miasteczka pod Łodzią. W przeszłości — aktorka lokalnego teatru, uwielbia być w centrum uwagi. Ciągle powtarza, jak bardzo kocha naszego syna, jak za nim tęskni, jak chętnie pomaga. Ale jej „pomoc” to tylko wizyty, które bardziej przypominają przedstawienie teatralne.

Halina Kazimierzówna przeszła na emeryturę wcześniej i teraz nie ma czym się zająć. Mieszka sama, jej dni wloką się powoli, a nasz dom stał się dla niej sposobem na zabicie nudy. Nie, nie przychodzi, żeby zająć się wnukiem czy dać mi odpocząć. Przychodzi „w gości”. I nie mogę odmówić jedynej babci, prawda? W końcu nie robi niczego złego. Ma prawo widywać wnuka. Za każdym razem przynosi mu zabawki, trzyma go na rękach, czasem choćby przechodzi się z wózkiem po podwórku może ze trzydzieści minut — i to cała jej „pomoc”. Sąsiedzi są zachwyceni: „Cóż za wspaniała babcia, zawsze przychodzi do wnuka!” Ale nikt nie widzi, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.

Nie chcę takich „gości” i takiej „pomocy”, choćby jeżeli jest darmowa. Teściowa pojawia się co weekend, kiedy mój mąż, Marek, jest w domu. Lubi, gdy cała rodzina jest w komplecie, żeby mogła błyszczeć. Czasem przyprowadza teścia, Zbigniewa Stanisławowicza, ale on rzadko się zgadza — ma swoje życie, swoje hobby, a z żoną śpią choćby w osobnych pokojach.

A teraz wyobraźcie sobie: jestem młodą mamą, nasz syn nie ma jeszcze roku. Jest marudny, ząbkuje, boli go brzuszek, nie śpię po nocach. Ale muszę „skorzystać” z babcinej pomocy, bo już jedzie. To znaczy — sprzątanie, gotowanie, nakrywanie do stołu i niekończące się rozmowy. Próbowałam przerzucić sprzątanie na Marka, ale tylko burczy: „Cały tydzień pracowałem, daj mi odpocząć!” I tak biegam między kuchnią, dzieckiem a teściową, która siedzi w swoim ulubionym fotelu i mizdrzy się do wnuka.

Halina Kazimierzówna przychodzi, bawi się z dzieckiem, pije herbatę, a ja kręcę się jak w ukropie. Gotuję obiad, podaję na stół, sprzątam po dziecku, które rozlało sok albo ubrudziło się przecierem. Muszę być miła, podtrzymywać rozmowę, uśmiechać się, gdy opowiada teatralne anegdoty. A potem, gdy się znudzi, po prostu wstaje i wychodzi. Czasem to trzy godziny, czasem — pół. Odchodzi z poczuciem spełnionego obowiązku, a ja padam ze zmęczenia, patrząc na stos naczyń i porozrzucane zabawki.

Rozumiem te babcie, które zabierają wnuki do siebie na weekend. To prawdziwa pomoc. A u mnie? U mnie przedstawienie, w którym jestem kucharką, sprzątaczką i animatorką. Próbowałam rozmawiać z mężem, ale tylko wzrusza ramionami: „No ale to mama, nie możemy jej nie wpuścić?” Radzą mi, żeby nie gotować, nie sprzątać, ale jak to zrobić, gdy już stoi w progu? Czuję się egoistką, jakbym była niewdzięczna i leniwa. Ale czy proszę o wiele? Chcę tylko oddychać swobodnie we własnym domu.

Ta historia to krzyk rozpaczy. Nie wiem, jak znaleźć równowagę, jak wytłumaczyć, iż taka „pomoc” tylko wykańcza. Może naprawdę chcemy za dużo? Ale za każdym razem, gdy widzę, jak teściowa wychodzi, zostawiając po sobie chaos, marzę o weekendach, w których mogłabym po prostu być mamą, a nie służącą. Dzięki, iż wysłuchaliście.

Lekcja na dziś: czasem pomoc, która nie daje wytchnienia, jest tylko dodatkowym ciężarem. Trzeba nauczyć się mówić „nie”, choćby jeżeli inni tego nie zrozumieją.

Idź do oryginalnego materiału