Zakończenie miłości, początek sukcesu

twojacena.pl 3 godzin temu

Odchodzę, Krzysiu. I nie próbuj mnie zatrzymywać Wioletta ściskała w dłoni starą pędzel z wytartym drewnianym uchwytem, jakby to był talizman. Za jej plecami na sztalugach schnęło niedokończone płótno szkarłatny zachód słońca rozdzierany ciemnymi pociągnięciami.

Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i pędzelków? Krzysztof zaśmiał się, ale w jego głosie drżała złość. Jesteś nikim beze mnie, Wioletta. Nikim. Kto przyjmie twoje bazgroły?

Spojrzała na niego na człowieka, który kiedyś obiecywał jej gwiazdy, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz wydawała się obca, wykrzywiona pogardą. Wioletta wzięła głęboki oddech, czując, jak decyzja rozpływa się w jej żyłach, i wyszła z domu, zatrzaskując drzwi. Wiatr poruszał jej włosy, a w piersi paliło się coś nowego wolność.

***

Ranek w ich małym miasteczku pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymem z sąsiedzkich pieców. Wioletta obudziła się od śpiewu szpaków za oknem i automatycznie spojrzała na sztalugi w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na nią niemym wyrzutem, jak stary przyjaciel, którego zdradziła. Dziś Krzysztof obiecał zabrać ją na wystawę do wojewódzkiego miasta, a ona uśmiechnęła się, przypominając sobie jego słowa sprzed dwóch lat.

Masz talent, Wiolu powiedział wtedy, obejmując ją w ich maleńkim wynajętym mieszkaniu. Światło z lampki biurkowej padało na jej szkice porozrzucane po stole. Pomogę ci pokazać to światu. Będziesz błyszczeć.

Uwierzyła. Uwierzyła, dopóki jego obietnice nie zaczęły rozpływać się w wymówkach: Skończ z tym bazgraniem, Czas pomyśleć o rodzinie, Kogo obchodzą twoje obrazki?. Każde takie słowo zostawiało ślad, jak kleks na czystym płótnie, a Wioletta coraz częściej chowała pędzle do szuflady.

Dzień dobry, śpiochu Krzysztof wszedł do sypialni, już w swojej idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogą wodą po goleniu. Śniadanie gotowe, zbieraj się. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.

A wystawa? Wioletta usiadła na łóżku, poprawiając rozwichrzone jasne włosy, których nie zdążyła spiąć w koczek.

Jaka wystawa? zmarszczył brwi, zawiązując krawat. Wiolu, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont w ich domu, a ja obiecałem wpaść do biura. Może innym razem?

Ale obiecałeś jej głos zadrżał, ale zamilkła, widząc, jak jego brwi marszczą się ze złością.

Wioletta, nie zaczynaj. Mam dość twoich kaprysów rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń perfum.

Skinęła sama sobie, połykając rozczarowanie. Tak było zawsze: innym razem, później, nie teraz. Jej marzenia rozpływały się w jego planach jak akwarela pod deszczem. Wstała, narzuciła stary sweter i poszła do kuchni, gdzie na stole stygła już kawa i tosty przygotowane przez Krzysztofa. choćby jego troskliwość wydawała się teraz mechaniczna, jak obowiązek, który wypełniał bez serca.

***

Wioletta dorastała w domu, gdzie sztukę uważano za stratę czasu. Ich drewniany dom na obrzeżach miasteczka skrzypiał podłogą i pachniał wilgocią. Matka, zmęczona pracą na miejscowej fabryce odzieżowej, powtarzała: Rysunkami się nie najesz. Ojciec, wiecznie zanurzony w warsztacie z zardzewiałymi samochodami, tylko wzruszał ramionami, gdy pokazywała mu swoje szkice.

Wioletta, znowu te twoje gryzmoły? matka zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka siedziała z albumem, wycierając dłonie o wytarty fartuch. Lepiej obierz ziemniaki.

To nie gryzmoły, mamo cicho odpowiedziała Wioletta, chowając rysunek zachodu słońca, który widziała wczoraj z okna. To ja.

Matka westchnęła i wyszła, mrucząc coś o fancyjkach. Jedyną osobą, która widziała w niej iskrę, była jej szkolna nauczycielka plastyki, pani Wiesława. Starsza kobieta z siwymi lokami, zawsze w barwnych chustach, poprawiała jej ołówek z taką czułością, jakby trzymała ptaszka.

Masz dar, Wiolu mówiła, oglądając jej szkice. Nie pozwól nikomu go zgasić. Obiecujesz?

Obiecuję szepnęła Wioletta, a serce biło jej szybciej.

Ale po szkole marzenia o szkole artystycznej rozbiły się o rzeczywistość. Matka nalegała na normalny zawód, i Wioletta poszła do technikum na księgową. Tam poznała Krzysztofa urokliwego syna lokalnego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się wybawieniem od szarości miasteczka.

Będziesz moją muzą szeptał na ich pierwszej randce, całując jej dłoń przy starej fontannie w parku. Zrobię cię szczęśliwą.

Wioletta uwierzyła. Pobrali się po roku, wprowadzili do domu jego rodziców, a ona zaczęła nowe życie. Ale z każdym miesiącem Krzysztof coraz częściej przypominał jej, iż jej miejsce jest w kuchni, nie w pracowni. Jej farby pokrywały się kurzem, a sztalugi stały się tylko meblem.

***

Wiolu, gdzie jesteś? głos Krzysztofa wyrwał ją z wspomnień. Stała przy kuchni, mieszając warzywną potrawkę, a w głowie wirowały obrazy niedokończonych obrazów. Zapach cebuli i marchewki wypełniał kuchnię, mieszając się z jej zmęczeniem.

Tutaj wymusiła uśmiech, wycierając dłonie w ręcznik. Obiad prawie gotowy.

Dobrze, idę na godzinę do biura, potem wracam rzucił okiem na garnek. I, Wiolu Mama znowu pytała, kiedy będziemy mieć dzieci. Najwyższy czas, co?

Skinęła głową, ale w gardle stanął jejWioletta spojrzała na swoje obrazy wiszące w galerii, czując, jak wiatr zmian niesie ją ku nowemu rozdziałowi życia, w którym każdy pociągnięcie pędzla będzie należeć tylko do niej.

Idź do oryginalnego materiału