Babcia o Obcych Ramionach

polregion.pl 11 godzin temu

W kuchni unosił się zapach kotletów, gdy otworzyły się drzwi wejściowe – córki Julii wróciły do domu. Były u babci i powinny być szczęśliwe. Zamiast euforii na ich twarzach malowała się jednak uraza.

— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały chórem Ola i Zosia.

Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ścierkę.

— Dlaczego tak myślicie?

Dziewczynki spojrzały po sobie, a jedna z nich zaczęła opowiadać niepewnym głosem. Babcia pozwalała Krzysiowi i Asi — dzieciom cioci — biegać, skakać i jeść, co tylko chcieli. Im zaś zabraniała hałasować, cukierków, czekolady. Ich kuzyni dostawali choćby odprowadzenie na przystanek, podczas gdy one musiały same wyjść, a drzwi za nimi po prostu się zatrzasnęły.

Julia zastygła. Wiedziała, iż jej teściowa, Barbara Nowak, nie była najczulszą kobietą, ale nie spodziewała się, iż sprawy zaszły tak daleko.

Ich relacje zawsze były neutralne: ani bliskie, ani wrogie. Wszystko zmieniło się, gdy siostra męża, Ewa, urodziła dzieci. Wtedy babcia dosłownie oślepła z miłości. Godzinami opowiadała wszystkim, jakie to mądre, jak podobne do matki.

Gdy Julia i jej mąż, Marek, doczekali się bliźniaczek, Barbara tylko wzruszyła ramionami:

— Od razu dwie? No, no… Z dwójką sobie nie poradzę.

— I nie prosimy — odciął się Marek.

— Lepiej byś Ewie pomógł… Ona ma maluchy w podobnym wieku…

— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Julia.

— Brat ma obowiązek pomagać siostrze — rzuciła teściowa lodowatym tonem.

Wtedy Julia zrozumiała, iż nie ma co liczyć na wsparcie. Na szczęście jej mama była blisko, jeździła przez całe miasto, pomagała, jak mogła.

Barbara zaś wciąż zachwycała się Krzysiem i Asią, przy każdej okazji podkreślając: „Oto moje wnuki od córki!”

A o dzieciach syna… jeżeli już pytała, to tylko machała ręką: „Powoli, powoli…”

Z czasem zauważyli to choćby znajomi. Gdy pewnego dnia Barbara w gniewie rzuciła: „A skąd wiadomo, czy to na pewno moje wnuczki, choć niby na syna zapisane…” — te słowa dotarły do Marka. Wpadł w furię. Przyjechał do matki, żądając wyjaśnień. Tamta się tłumaczyła, ale gwałtownie wróciła do starych nawyków.

Za każdym razem, gdy Julia z mężem odwiedzali Barbarę, wracali z ciężkim uczuciem. Ciągłe pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pytania, babci źle — ciśnienie. I od razu porównania do tych „idealnych” wnuków.

Gdy Krzysio i Asia wyjeżdżali, babcia odprowadzała ich osobiście, wręczała prezenty. Olę i Zosię wysłała przez pustkowie, gdzie wałęsały się psy. Sześciolatki. Same. Bez ostrzeżenia. To była ostatnia kropla.

Marek zadzwonił do matki.

— Mamo, źle się czujesz?

— Skąd taki pomysł?

— To po co wysłałaś dzieci same? Tam pustkowie, psy!

— Trzeba uczyć samodzielności od małego.

— Mają sześć lat! Dzieci Ewy nigdy same nie chodzą!

— A ty co, mnie oskarżasz?! To wszystko wina twojej żony…

I rzuciła słuchawkę.

Minęły lata. Dziewczynki dorosły, były już w szóstej klasie. Barbara zachorowała. Przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:

— Niech Ola i Zosia przyjadą, posprzątają. Co to za dzieci, iż babci nie pomagają.

— A ty przypomnij sobie, dlaczego do ciebie nie jeżdżą — spokojnie odparł Marek. — Masz ulubione wnuki — do nich się zwracaj.

Wściekła Barbara wykręciła numer Julii:

— Masz obowiązek! Jestem ich babcią!

— A dawno już nas tak nie nazywałaś. Masz córkę i „właściwe” wnuki. Na nich licz.

Asia odmówiła: „Dużo lekcji, babciu”. Krzysio oświadczył: „Nie jestem sprzątaczką”. Barbara została sama, w ciszy. Dopiero teraz zrozumiała, iż miłości nie da się dzielić. Ale było już za późno.

Idź do oryginalnego materiału