Dziś znowu dostałem telefon od babci. Jak zwykle, o trzeciej nad ranem. Nazywam się Krzysztof Kowalski, mam 38 lat, jestem żonaty. Moi rodzice mieszkają w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie zimy są długie i mroźne, a drogi między domami wydają się nie mieć końca, zwłaszcza gdy pędzisz przez zaspy w nocy.
Moja babcia, Stanisława, ma 86 lat i uparcie mieszka sama w starym drewnianym domu na obrzeżach miasta. Mama wielokrotnie proponowała, żeby zamieszkała z nią, ale babcia stanowczo odmawia. Mówi, iż jej dom to jej twierdza i nigdy go nie opuści. Jednak od jakiegoś czasu jej samotność stała się nie do zniesienia, i znalazła sposób, żeby trzymać nas w nieustannym napięciu.
Zaczęła dzwonić niemal codziennie, jęcząc, iż jest jej „bardzo źle”. Głos ma drżący, skarży się, iż „serce ją bie” albo iż „nogi nie chodzą”. Ja z mamą rzucamy wszystko i pędzimy do niej, z sercem w gardle. A kiedy docieramy, widzimy to samo: babcia jakby odmłodzona, krząta się po domu, proponuje herbatę z konfiturami i choćby żartuje. My stoimy oszołomieni, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
Już nie dajemy rady tej gry. Każdy taki telefon to jak porażenie prądem, ale nie możemy go zignorować. A co, jeżeli tym razem naprawdę coś się dzieje? Co, jeżeli nie przyjedziemy, a stanie się jej krzywda? Te myśli gryzą nas bezlitości.
Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam, jak przybiegliśmy do babci o czwartej rano, w zamieć, ledwo ubrani. Ja w podkoszulce, mama w starym płaszczu narzuconym na piżamę. Myśleliśmy, iż zastaniemy ją na łożu śmierci, a ona wita nas uśmiechem i mówi, iż „tylko ciśnienie skoczyło”. Po pół godzinie już wyciągała słoik pomarańczowej konfitury i nakrywała do stołu. Byliśmy w szoku, ale wtedy uznaliśmy to za przypadek.
Próbowaliśmy zrozumieć, o co chodzi. Namawialiśmy babcię na badania, ale machała ręką, mówiąc, iż „ci lekarze tylko kasę biorą”. W końcu sprowadziliśmy lekarza do domu. Po badaniu stwierdził, iż jak na swój wiek, babcia jest w świetnej formie. „Potrzebuje więcej towarzystwa” – powiedział, patrząc na nas. „Przychodźcie częściej, a telefony ustaną.” Ale jakże się mylił!
Staramy się, naprawdę. Ja mieszkam godzinę drogi od niej, mama trochę bliżej, ale po pracy, w korkach i zmęczeniu, codzienne odwiedziny są niemożliwe. W weekendy się zmieniamy – albo ja przywożę zakupy i pijemy herbatę, albo mama pomaga w sprzątaniu. Na święta zawsze jesteśmy razem, z prezentami i kwiatami. Ale babci wciąż mało pomocy – chce naszej uwagi, naszych nerwów, naszego czasu.
Mama nieraz proponowała, żeby się przeprowadziła. Ofiarowała najlepszy pokój, opiekę, ciepło. Babcia tylko się obraża. „Nie chce być wam ciężarem” – mówi, a potem znów dzwoni w środku nocy. „Wolę umrzeć w swoim domu.” Te słowa bolą jak nóż, ale co możemy zrobić?
ProsiOna wie, iż przyjedziemy, bo strach przed tym, iż któregoś razu będzie za późno, jest silniejszy niż nasze zmęczenie.