Stałem dzisiaj przy oknie i patrzyłem, jak na podwórku bawi się obce dziecko. Dziewczynka z warkoczykami przypomniała mi wnuczkę Zosię, której nie widziałem od pół roku. A przecież mogłem widywać ją codziennie.
„Staszek, co taki smutny?” – sąsiadka Krysia podeszła z kubkiem herbaty w dłoni. „Znowu myślisz o wnuczce?”
„Tak, różne myśli przychodzą do głowy” – westchnąłem. „Patrzę na te dzieci i myślę, iż mógłbym teraz spacerować z Zosią, czytać jej bajki.”
„No cóż, sam wybrałeś. Teraz musisz z tym żyć.”
Krysia miała rację. Wybór rzeczywiście był. I ja go dokonałem. Tylko konsekwencje okazały się zupełnie inne, niż się spodziewałem.
Wszystko zaczęło się, gdy moja żona zachorowała. Poważnie. Lekarze od razu powiedzieli – potrzebna stała opieka. Rzuciłem pracę, stałem się jej opiekunem. Półtora roku nie odstępowałem Haliny na krok. Karmiłem ją łyżeczką, przewracałem, myłem, czytałem na głos gazety.
W tym czasie syn Marek przyjeżdżał może trzy razy. Zawsze praca, sprawy, brak czasu. Za to młodszy, Bartek, pojawiał się regularnie. Pomagał z lekami, robił zakupy, podrzucał trochę złotówek. Jego żona, Agata, też była dobra – przynosiła bigos, czasem coś uprała.
„Tato, może umieścimy mamę w hospicjum?” – zaproponował Marek podczas kolejnej krótkiej wizyty. „Tam się nią zajmą, a ty odpoczniesz.”
„Jak to w hospicjum?” – oburzyłem się. „Beze mnie przepadnie. Czterdzieści lat razem, a teraz mam ją porzucić?”
„Nie porzucić, tylko zapewnić profesjonalną opiekę.”
„Profesjonalna opieka to jest w domu, z rodziną.”
Marek wzruszał ramionami i odjeżdżał. A Bartek przez cały czas pomagał. choćby przywoził żonę z córeczką, żeby babcia widziała wnuczkę.
Gdy Halina odeszła, zostałem zupełnie sam. Mieszkanie wydało mi się ogromne i puste. Każdy kąt przypominał o żonie, każdy przedmiot wywoływał ból.
„Tato, przeprowadź się do nas” – zaproponował Bartek po pogrzebie. „Po co ci tu samemu?”
„No nie wiem” – odpowiedziałem niepewnie. „Przywykłem.”
„Tato, u nas mało miejsca” – wtrącił się Marek. „Bartek ma większe mieszkanie, im łatwiej.”
„Miejsce się znajdzie” – stanowczo powiedział Bartek. „Najważniejsze, żeby tata nie był sam.”
Patrzyłem na synów i myślałem. Marek zarabiał dobrze, miał trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Bartek żył skromniej, w dwupokojowym na obrzeżach, z mniejszą pensją. Ale serce miał dobre, to pewne.
„Pomyślę” – powiedziałem wtedy.
Myślałem długo. Marek przyjeżdżał rzadko, ale zawsze przywoził drogie wędliny, jakieś importowane leki. Mówił, jak dobrze mi będzie w jego dzielnicy – dobra przychodnia niedaleko, sklepy, park do spacerów.
„Tato, jestem przecież starszym synem” – mówił. „Zgodnie z tradycją rodzice powinni mieszkać ze starszym.”
A Bartek po prostu przychodził i pomagał. Raz żyrandol wyczyścił, raz zakupy zrobił, a czasem tylko przysiadał, rozmawiał. Agata piekła pierogi, Zosia rysowała obrazki.
„Dziadziusiu, kiedy się do nas wprowadzisz?” – pytała wnuczka, obejmując mnie za szyję. „Pokażę ci mój pokój. Mam tam domek dla lalek, będziemy się razem bawić.”
„Niedługo, kochanie, niedługo” – odpowiadałem, ale wciąż nie mogłem się zdecydować.
Decyzja przyszła niespodziewanie. Marek przyjechał pewnego dnia nie sam, ale z żoną Beatą. Usiedliśmy w kuchni, a Beata zaczęła opowiadać, jak wspaniale nam będzie razem mieszkać.
„Stanisławie, rozumie pan, iż Marek może zapewnić panu lepszą opiekę” – mówiła, nienaturalnie się uśmiechając. „Będzie pan miał swój pokój, dobre jedzenie. A u Bartka co? Wciskać się we trójkę do dwupokojowego?”
„Nie wciskamy się” – zaprotestowałem. „U nich jest bardzo przytulnie.”
„No proszę pana. Ludzie mili, nie przeczę. Ale możliwości różne. Proszę spojrzeć” – Beata wyjęła z torebki kartkę – „już znalazłam panu kardiologa. Prywatnie, najlepszy w mieście. Marek go opłaci.”
Wziąłem kartkę, na której widniało nazwisko lekarza i telefon.
„A Bartek ze swoją pensją takiego lekarza nie udźwignie” – ciągnęła Beata. „To przecież tysiąc złotych za wizytę.”
„Tyle?” – zdziwiłem się.
„Oczywiście. Dobre leczenie nie jest tanie. I proszę pomyśleć o przyszłości. Co jeżeli coś się stanie? Marek zawsze pomoże, ma środki.”
Marek siedział cicho, tylko od czasu do czasu przytakując żonie.
„A poza tym” – dodała Beata – „my nie jesteśmy obcymi ludźmi. Rozumiem, iż z Agatą pan się dobrze dogaduje, ale… Skąd pan wie, czy oni się nie pokłócą? Rozwód się zdarzy, i co wtedy? A my z Markiem dwadzieścia lat razem, trwała rodzina.”
Po ich wyjściu długo siedziałem w kuchni, patrząc na kartkę z telefonem lekarza. Tysiąc złotych za wizytę. Moja emerytura to tysiąc czterysta. Więc dobry lekarz kosztowałby prawie cały mój miesięczny dochód.
A Beata miała rację. Marek mógł sobie na to pozwolić. Miał małą firmę, dobre auto, mieszkanie w centrum. Bartek pracował w fabryce, zarabiał grosze. Gdybym zachorował poważnie, jak on by mi pomógł?
Wieczorem przyszedł Bartek z Agatą i Zosią.
„No i co, tato, podjąłeś decyzję?” – zapytał, sadzając córeczkę na kanapie. „Kiedy się do nas wprowadzasz?”
„Bartek, pomyślałem sobie…” – zawahałem się.
„O czym, tato?”
„Może lepiej, żebym zamieszkał z Markiem?”
Zapadła cisza. Bartek powoli się wyprostował, Agata zaczerwieniła się. Zosia patrzyła na dorosłych, nie rozumiejąc.
„Rozumiem” – cicho powiedział Bartek. „A dlaczego, jeżeli mogę spytać?”
Czułem się winny, ale słowa już padły.
„No… on ma lepsze warunki. Większe mieszkanie, dobra dzielnica.”
„Aha. Warunki” – powtórzył Bartek. „A toBartek odwrócił się i wyszedł, zabierając ze sobą rodzinę, a ja zostałem sam z ciężarem swojego wyboru, który teraz wydawał się największą pomyłką mojego życia.