Babcia dokonała innego wyboru

twojacena.pl 3 tygodni temu

Stałem dzisiaj przy oknie i patrzyłem, jak na podwórku bawi się obce dziecko. Dziewczynka z warkoczykami przypomniała mi wnuczkę Zosię, której nie widziałem od pół roku. A przecież mogłem widywać ją codziennie.

„Staszek, co taki smutny?” – sąsiadka Krysia podeszła z kubkiem herbaty w dłoni. „Znowu myślisz o wnuczce?”

„Tak, różne myśli przychodzą do głowy” – westchnąłem. „Patrzę na te dzieci i myślę, iż mógłbym teraz spacerować z Zosią, czytać jej bajki.”

„No cóż, sam wybrałeś. Teraz musisz z tym żyć.”

Krysia miała rację. Wybór rzeczywiście był. I ja go dokonałem. Tylko konsekwencje okazały się zupełnie inne, niż się spodziewałem.

Wszystko zaczęło się, gdy moja żona zachorowała. Poważnie. Lekarze od razu powiedzieli – potrzebna stała opieka. Rzuciłem pracę, stałem się jej opiekunem. Półtora roku nie odstępowałem Haliny na krok. Karmiłem ją łyżeczką, przewracałem, myłem, czytałem na głos gazety.

W tym czasie syn Marek przyjeżdżał może trzy razy. Zawsze praca, sprawy, brak czasu. Za to młodszy, Bartek, pojawiał się regularnie. Pomagał z lekami, robił zakupy, podrzucał trochę złotówek. Jego żona, Agata, też była dobra – przynosiła bigos, czasem coś uprała.

„Tato, może umieścimy mamę w hospicjum?” – zaproponował Marek podczas kolejnej krótkiej wizyty. „Tam się nią zajmą, a ty odpoczniesz.”

„Jak to w hospicjum?” – oburzyłem się. „Beze mnie przepadnie. Czterdzieści lat razem, a teraz mam ją porzucić?”

„Nie porzucić, tylko zapewnić profesjonalną opiekę.”

„Profesjonalna opieka to jest w domu, z rodziną.”

Marek wzruszał ramionami i odjeżdżał. A Bartek przez cały czas pomagał. choćby przywoził żonę z córeczką, żeby babcia widziała wnuczkę.

Gdy Halina odeszła, zostałem zupełnie sam. Mieszkanie wydało mi się ogromne i puste. Każdy kąt przypominał o żonie, każdy przedmiot wywoływał ból.

„Tato, przeprowadź się do nas” – zaproponował Bartek po pogrzebie. „Po co ci tu samemu?”

„No nie wiem” – odpowiedziałem niepewnie. „Przywykłem.”

„Tato, u nas mało miejsca” – wtrącił się Marek. „Bartek ma większe mieszkanie, im łatwiej.”

„Miejsce się znajdzie” – stanowczo powiedział Bartek. „Najważniejsze, żeby tata nie był sam.”

Patrzyłem na synów i myślałem. Marek zarabiał dobrze, miał trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Bartek żył skromniej, w dwupokojowym na obrzeżach, z mniejszą pensją. Ale serce miał dobre, to pewne.

„Pomyślę” – powiedziałem wtedy.

Myślałem długo. Marek przyjeżdżał rzadko, ale zawsze przywoził drogie wędliny, jakieś importowane leki. Mówił, jak dobrze mi będzie w jego dzielnicy – dobra przychodnia niedaleko, sklepy, park do spacerów.

„Tato, jestem przecież starszym synem” – mówił. „Zgodnie z tradycją rodzice powinni mieszkać ze starszym.”

A Bartek po prostu przychodził i pomagał. Raz żyrandol wyczyścił, raz zakupy zrobił, a czasem tylko przysiadał, rozmawiał. Agata piekła pierogi, Zosia rysowała obrazki.

„Dziadziusiu, kiedy się do nas wprowadzisz?” – pytała wnuczka, obejmując mnie za szyję. „Pokażę ci mój pokój. Mam tam domek dla lalek, będziemy się razem bawić.”

„Niedługo, kochanie, niedługo” – odpowiadałem, ale wciąż nie mogłem się zdecydować.

Decyzja przyszła niespodziewanie. Marek przyjechał pewnego dnia nie sam, ale z żoną Beatą. Usiedliśmy w kuchni, a Beata zaczęła opowiadać, jak wspaniale nam będzie razem mieszkać.

„Stanisławie, rozumie pan, iż Marek może zapewnić panu lepszą opiekę” – mówiła, nienaturalnie się uśmiechając. „Będzie pan miał swój pokój, dobre jedzenie. A u Bartka co? Wciskać się we trójkę do dwupokojowego?”

„Nie wciskamy się” – zaprotestowałem. „U nich jest bardzo przytulnie.”

„No proszę pana. Ludzie mili, nie przeczę. Ale możliwości różne. Proszę spojrzeć” – Beata wyjęła z torebki kartkę – „już znalazłam panu kardiologa. Prywatnie, najlepszy w mieście. Marek go opłaci.”

Wziąłem kartkę, na której widniało nazwisko lekarza i telefon.

„A Bartek ze swoją pensją takiego lekarza nie udźwignie” – ciągnęła Beata. „To przecież tysiąc złotych za wizytę.”

„Tyle?” – zdziwiłem się.

„Oczywiście. Dobre leczenie nie jest tanie. I proszę pomyśleć o przyszłości. Co jeżeli coś się stanie? Marek zawsze pomoże, ma środki.”

Marek siedział cicho, tylko od czasu do czasu przytakując żonie.

„A poza tym” – dodała Beata – „my nie jesteśmy obcymi ludźmi. Rozumiem, iż z Agatą pan się dobrze dogaduje, ale… Skąd pan wie, czy oni się nie pokłócą? Rozwód się zdarzy, i co wtedy? A my z Markiem dwadzieścia lat razem, trwała rodzina.”

Po ich wyjściu długo siedziałem w kuchni, patrząc na kartkę z telefonem lekarza. Tysiąc złotych za wizytę. Moja emerytura to tysiąc czterysta. Więc dobry lekarz kosztowałby prawie cały mój miesięczny dochód.

A Beata miała rację. Marek mógł sobie na to pozwolić. Miał małą firmę, dobre auto, mieszkanie w centrum. Bartek pracował w fabryce, zarabiał grosze. Gdybym zachorował poważnie, jak on by mi pomógł?

Wieczorem przyszedł Bartek z Agatą i Zosią.

„No i co, tato, podjąłeś decyzję?” – zapytał, sadzając córeczkę na kanapie. „Kiedy się do nas wprowadzasz?”

„Bartek, pomyślałem sobie…” – zawahałem się.

„O czym, tato?”

„Może lepiej, żebym zamieszkał z Markiem?”

Zapadła cisza. Bartek powoli się wyprostował, Agata zaczerwieniła się. Zosia patrzyła na dorosłych, nie rozumiejąc.

„Rozumiem” – cicho powiedział Bartek. „A dlaczego, jeżeli mogę spytać?”

Czułem się winny, ale słowa już padły.

„No… on ma lepsze warunki. Większe mieszkanie, dobra dzielnica.”

„Aha. Warunki” – powtórzył Bartek. „A toBartek odwrócił się i wyszedł, zabierając ze sobą rodzinę, a ja zostałem sam z ciężarem swojego wyboru, który teraz wydawał się największą pomyłką mojego życia.

Idź do oryginalnego materiału