Awangarda między kuchnią a łazienką. Maria Pinińska-Bereś i Jerzy Bereś

magazynszum.pl 2 miesięcy temu

Proszek IXI

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy to się zaczęło, ale na pewno w latach siedemdziesiątych. Głównie podczas wystaw Rzeźba Roku moja matka musiała się borykać z wiecznym czyszczeniem pokazywanych prac. Zawierały one miękkie elementy, białe i różowe poduchy, kołderki czy dereczki, mające podtekst erotyczny i chyba to było głównym powodem ich niszczenia – przynajmniej ona tak to widziała. Mimo iż wystaw zawsze pilnowano, sprawca niepostrzeżenie potrafił dokonać dzieła, czasem choćby kilkakrotnie na jednej wystawie. Ledwie mama z trudem wyczyściła zabrudzoną rzeźbę, czego i tak nigdy do końca nie dało się zrobić bez odmalowania, a już za kilka dni znowu pojawiał się na niej ślad. Zawsze taki sam: ślad damskiego buta ubrudzonego w kupie. Zachodziliśmy w głowę, jak ktoś z umazanym butem doszedł na piętro krakowskiego BWA (dziś Bunkier Sztuki), nie brudząc przy tym podłogi. Musiałby, a adekwatnie musiałaby, skakać na jednej nodze albo wnieść go ukradkiem, aby zanieczyścić miękkości matki. Mama prosiła panie pilnujące wystawy, aby zwróciły szczególną uwagę na to, co dzieje się wokół jej pracy, ale sytuacja wciąż się powtarzała, a ona nigdy się nie dowiedziała, kto to robił. Podejrzewała kilka kobiet, także samą dyrektorkę BWA, co by tłumaczyło bezradność pań pilnujących. Dyrektorka była silnie związana z komunistyczną władzą i jak tylko mogła, szkodziła artystom, szczególnie tym niepokornym. Jedno było pewne – sprawca nie działał spontanicznie, musiał mieć przemyślany plan i z uporem go realizował.

Maria Pinińska-Bereś, „Umywalka”, 1973, wł. Muzeum Narodowe we Wrocławiu. Nogi kobiece są wyklejone z cieniutkiej masy papierowej i dlatego cała praca jest lekka. Fot. M. Gardulski. Dzięki uprzejmości Bettiny Bereś oraz wydawnictwa
Maria Pinińska-Bereś, „Infantka. Rotunda z dzwoneczkiem, 1993–96. Fot. M. Gardulski, dzięki uprzejmości Bettiny Bereś oraz wydawnictwa
Z Warszawy mama wróciła załamana. Miała wówczas sześćdziesiąt sześć lat, jej twórczość była w pełnym rozkwicie, ale nikt nie interesował się jej pracami.

Plamy na jej pracach, choć już innego rodzaju, dawały się we znaki także i mnie. W 2011 roku w Zachęcie otwarto Trzy kobiety. Pierwotnie miała to być wystawa tylko prac mamy, która za życia nigdy nie wystawiała w tym największym salonie wystawienniczym Polski. W 2010 roku mój mąż, Jerzy Hanusek, pojechał do Warszawy z propozycją zorganizowania jej wystawy, a ówczesna dyrektorka Agnieszka Morawińska zgodziła się. Po jakimś czasie przyjechała do nas do Krakowa z powołaną przez siebie na kuratorkę Ewą Toniak i nową koncepcją wystawy – dodano mamie dwie młodsze koleżanki: Natalię LL i Ewę Partum. Maria Pinińska-Bereś za swojego życia miała w Warszawie tylko dwie wystawy indywidualne, a jak wiadomo, pokazanie się w stolicy zawsze było przepustką do sukcesu, bo tylko tam można się stać uznanym artystą. W 1973 roku u Janusza Boguckiego w Galerii Współczesnej pokazała wszystkie psychomebelki. Na zdjęciu z ekspozycji widać, iż w centrum ustawiła swą ikoniczną pracę Czy kobieta jest człowiekiem?. Po dwudziestu czterech latach na wernisażu swojej wystawy w Galerii Studio przeżyła wielkie rozczarowanie – Warszawa nie okazała zainteresowania jej sztuką. Prawie nikt nie przyszedł na otwarcie, przyjechał z Sandomierza Zbyszek Warpechowski, była Wiesława Wierzchowska i Joanna, bratowa mamy mieszkająca w stolicy. Mama wróciła załamana. Miała wówczas sześćdziesiąt sześć lat, jej twórczość była w pełnym rozkwicie, ale nikt nie interesował się jej pracami.

Mając w pamięci tę porażkę, chciałam, by w Zachęcie jej prace wyglądały jak najlepiej, dlatego postanowiłam wszystko zrobić tak, jak ona by to zrobiła. Przed każdym pokazem myła swoje prace – zawsze proszkiem Ixi, jedynym, który wtedy dobrze czyścił plamy. Wielokrotnie mi powtarzała: „Jak już mnie nie będzie, to przed wystawą musisz zawsze je wyczyścić szmatką umoczoną w papce z proszku Ixi. Mają być czyściutkie, żadnych plam”. Napisałam więc prośbę o przygotowanie szmatek, proszku Ixi i dwóch niedużych miedniczek. Spotkało się to ze zdziwieniem, ale kiedy przyjechałam, wszystko już na mnie czekało, przygotowane przez młodą galeryjną konserwatorkę. Zastanowiła mnie tylko jej dziwna mina. No nic, młode tak czasem mają – pomyślałam i zabrałam się do mycia.

Maria Pinińska-Bereś, „Płonąca żyrafa”, 1989, wł. Muzeum Narodowe w Krakowie. W tej pracy autorka nawiązuje dialog z dziełem Salvadora Dali z 1937 roku o tym samym tytule. Fot. M. Gardulski, dzięki uprzejmości Bettiny Bereś oraz wydawnictwa
Maria Pinińska-Bereś, „Księżniczka Z”, 1987, wł. Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Tworząc swoje księżniczki (jest jeszcze Księżniczka Y), komentowała ikoniczną pracę Constntina Brancusiego Księżniczkę X. Fot. M. Gardulski, dzięki uprzejmości Bettiny Bereś oraz wydawnictwa
Maria Pinińska-Bereś, „Król i Królowa”, 1986. Pracą tą, znajdującą się w kolekcji w Muzeum Śląskim w Katowicach, mama nawiązała do bardzo popularnego w czasach jej młodości rzeźbiarza, Henry’ego Moore’a. Fot. M. Gardulski, dzięki uprzejmości Bettiny Bereś oraz wydawnictwa
W pewnym momencie mama zaczęła zapisywać instrukcje, jak należy postępować z jej pracami – jak je czyścić i odpowiednio ustawiać na wystawie

Dopóki szorowałam prace należące do mnie, konserwatorka nic nie mówiła, ale gdy zajęłam się tymi wypożyczonymi z muzeów, zaczęła krzyczeć, iż to nie moje i nie wolno mi ich dotykać. Akurat te z muzeów były najbrudniejsze, miały żółte plamy, które schodziły tylko dzięki Ixi. Uparłam się, iż przywrócę dziełom mamy świetność, więc gdy konserwatorka odchodziła do innych zadań, rzucałam się do czyszczenia. Wtedy ona przybiegała z krzykiem i tak jakiś czas trwała ta zabawa. Obie byłyśmy coraz bardziej zawzięte i zdeterminowane – ja, iż wyczyszczę plamę, ona, iż do tego nie dopuści, bo w papierach muzealnych plama jest zapisana i dzieło musi razem z nią wrócić do magazynu. W końcu postawiła w sali strażnika, by pilnował, żebym nie zbliżała się do prac. Niestety, jego już nijak nie udało mi się przechytrzyć. Plamy na pracach zostały wystawione w Zachęcie.

W pewnym momencie mama zaczęła zapisywać instrukcje, jak należy postępować z jej pracami – jak je czyścić i odpowiednio ustawiać na wystawie. Zapiski te z czasem zaczęły się przeradzać w autorefleksje, często dające asumpt do wnikliwej interpretacji jej prac. Początkowo zapisywała je w zeszytach, które znalazła w domu, czyli porzuconych przeze mnie na różnych etapach mojej szkolnej edukacji. W szesnastokartkowych zeszytach w wąską linię z tradycyjną niebieską okładką, w kratkę albo takich całkiem gładkich z kolorowym rysunkiem z dziecięcej kreskówki znajduje się wiele jej rysunków. Ostatnie zapiski pochodzą z czasów jej choroby – pokazują, jak zmieniało się jej pismo, jak stawało się coraz bardziej nieczytelne. Przede wszystkim jednak są świadectwem tego, iż bardzo chciała zdążyć zapisać wszystko, co było dla niej ważne.

A co do Ixi – teraz mam w rodzinie dwóch dyplomowanych konserwatorów i wiem, iż nie tylko ten proszek działa.

Niniejszy fragment pochodzi z książki Bettina Bereś Awangarda między kuchnią a łazienką. Maria Pinińska-Bereś i Jerzy Bereś, wydany nakładem Towarzystwa Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS 2024

Idź do oryginalnego materiału