Austriackie gadanie, czyli obóz dla uchodźców. Powrót do przeszłości

angora24.pl 3 miesięcy temu

***

Bez trudu przekraczamy austriacką granicę. Docieramy do Wiednia i jesteśmy jak dzieci we mgle. Czekamy kilka godzin, aż wróci do domu Heniek; w zaufaniu dostaliśmy w Warszawie ten kontakt – jak mu powiemy hasło, to on nam powie, co dalej robić. Dzięki informacjom uzyskanym od Heńka udaje nam się dojechać pod bramę obozu dla uchodźców. Przy murze wysadzanym żebrami z kutego żelaza stoi grupka ludzi rozmawiających po polsku.

– Dziś już zamknięte. Trzeba tu być jutro rano – informuje nas ktoś usłużny. Nie tak jak w Wiedniu. Pytamy o najbliższy sklep.

– Łatwo tam trafić. Tą ulicą prosto i polską ścieżką przez park. Idziemy trotuarem zasypanym odpadkami: pety, papierki, kapsle, resztki jedzenia. Kosze się przesypują. Żwirową alejkę w parku pokrywa dywan rozbitego szkła. Ławeczki okupują młodzi w większości mężczyźni. Butelki krążą z ust do ust. Słychać strzępki rozmów podchmielonych facetów: „K… Dzwoniłem na wędkę. K… Żona powiedziała…”; „…trzeba znowu do tej starej k… Czeszki pójść po jakąś zapomogę. Powiem jej, iż mi się buty rozwaliły. Tylko muszę jakieś rozp… Wykombinować”; „Podobno będą do Szwajcarii brali…”. Zarośnięci, niedomyci, z dobytkiem w reklamówkach; śmierdzi tu potem, papierosami i tęsknotą do wyjazdu.

Obfitość towaru w Billi przyprawia o zawrót głowy. Kupujemy parę rzeczy. Przy wyjściu strażnik zagląda nam do torby. Podobno od przyjazdu Polaków przestępczość w miasteczku wzrosła o 200 proc.

Idź do oryginalnego materiału