Aroganccy współpasażerowie w przedziale zjedli całe moje jedzenie, ale dostali nauczkę, której długo nie zapomną

newsempire24.com 1 dzień temu

**Dziennik podróży**

Koła wagonu wybijały rytm moich wymarzonych wakacji. Trzy miesiące odkładałam na ten wyjazd, trzy miesiące marzyłam o morzu, słonych bryzgach na skórze i zachodach słońca, których nie przysłaniają miejskie blokowiska. Przedział był na razie pusty, cieszyłam się tą rzadką luksusową chwilą samotności z własnymi myślami.

Rozłożyłam na stoliku zapasy: domowe kotlety zawinięte w folię, słoik kiszonych ogórków, kanapki z kiełbasą, jabłka, ciastka i termos z mocną herbatą. Wszystko to miało starczyć na długą podróż nad Bałtyk. Wyobrażałam sobie, jak będę powoli jadła, wpatrując się w mijane pejzaże, jak popiję herbatę z ulubionego kubka, czytając książkę.

Pociąg zwolnił, zbliżając się do kolejnej stacji. choćby nie zwróciłam uwagi na ruch na korytarzu co mnie to obchodzi, kiedy przede mną dwa tygodnie błogiego lenistwa?

Ale los postanowił wnieść korekty do moich planów.

Do przedziału wtargnęła rodzina: niski wujek z rozczochranymi włosami i piwnym brzuchem, jego żona kobita o pokaźnej posturze i donośnym głosie oraz ich dziesięcioletni syn, równie krępy jak matka. Rozlokowywali się hałaśliwie, rzucając rzeczami byle gdzie.

No w końcu! warknęła kobieta, waląc się na dolną półkę. Myślałam, iż nogi mi odpadną, zanim doniesiemy te walizy!

A czego się spodziewałaś, Broniu? odburknął mężczyzna. To ty uparłaś się, żeby tyle gratów brać!

To nie graty, to potrzebne rzeczy! oburzyła się Bronia.

Chłopiec w milczeniu wdrapał się na swoją półkę i od razu zaczął chrupać chipsy.

Starałam się zachować dobry humor. W końcu oni też jadą na wakacje, mają prawo być podekscytowani. Może się uspokoją i jakoś się dogadamy.

Ale moje nadzieje rozwiały się po pół godzinie.

O, a co to tu tak smacznie pachnie? Bronia zachłannie spojrzała na mój stolik. My też coś mamy, patrz!

Wyciągnęła z torby dwa ugotowane jajka i jednego zwiędłego ogórka, rzuciła je obok moich starannie zapakowanych zapasów.

Wspólny stół! oznajmiła z miną, jakby zrobiła mi wielką przysługę.

Coś we mnie się zacisnęło, ale jeszcze miałam nadzieję, iż to minie.

Nadzieja była płonna.

Mężczyzna, który przedstawił się jako Wiesiek, bezceremonialnie rozwinął moje kotlety i odgryzł kawałek.

O, domowe! mlasnął z pełną buzią. Dobrze pani gotuje!

Wiesiek, daj i mnie spróbować! sięgnęła Bronia.

Przepraszam próbowałam ich powstrzymać ale to moje jedzenie. Przygotowałam je tylko dla siebie.

Spojrzeli na mnie, jakbym powiedziała coś niewłaściwego.

No co pani! oburzyła się Bronia. Jak to? Wystawiła pani jedzenie na stół! jeżeli na stole, to znaczy, iż częstuje współpasażerów! To elementarna uprzejmość!

My też swoje jedzenie wyjęliśmy dodał Wiesiek, wskazując na te dwa żałosne jajka. Proszę się częstować, nie krępować się!

Tymczasem chłopiec włożył brudną rękę do mojego słoika z ogórkami.

Smaczne! oznajmił, przeżuwając.

Fala wściekłości i bezsilności zalała mnie po czubek głowy. Ci ludzie bezczelnie pożerali moje jedzenie, zasłaniając się wymyślonymi zasadami kolejowej etykiety. Najgorsze, iż robili to z miną, jakbym to ja powinna im dziękować za ten zaszczyt.

Posłuchajcie próbowałam mówić stanowczo ja nikogo nie częstowałam. To moje jedzenie, liczyłam, iż starczy na całą podróż.

No co pani! machnęła ręką Bronia, nakładając sobie moją kotletę na chleb. Niech pani nie skąpi! Sami mamy ledwie coś do jedzenia, a nie zmuszamy pani, żeby jadła nasze rzeczy!

Wiesiek w tym czasie kończył moje kanapki, a chłopiec demonstracyjnie oblizywał palce, wyciągając z słoika ostatnie ogórki.

Jedli z takim apetytem i bezczelnością, iż poczułam, jak gniew podchodzi mi do gardła. Nie dlatego, iż szkoda mi było jedzenia raczej z powodu całkowitej bezsilności wobec ludzkiej arogancji.

Wiecie co powiedziałam, starając się opanować drżenie głosu muszę wyjść na korytarz.

No to idź pani, idź wspaniałomyślnie pozwoliła Bronia, nie odrywając się od moich zapasów. My tu sobie ze stołem poradzimy.

Wyszłam na korytarz i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Łzy powoli napływały do oczu nie dlatego, iż teraz nie miałam co jeść, ale z powodu upokorzenia i bezradności. Stałam przy oknie, patrzyłam na przemijające pola i nie mogłam zrozumieć, jak ludzie mogą być tak bezceremonialni. Jak można z taką łatwością przekraczać cudze granice, a potem jeszcze robić z ofiary sknerę?

W środku walczyły dwie przeciwne emocje: wściekłość na tych bezczelnych ludzi i złość na siebie samą iż nie potrafiłam się postawić. Zawsze byłam zbyt miękka, unikałam konfliktów, ale teraz ta miękk

Idź do oryginalnego materiału