*Ale to ty sama zaproponowałaś, żeby wziąć mamę do nas. Ja cię nie zmuszałem* – powiedział Marek Zając swojej żonie Magdzie.
Magda po ukończeniu studiów dostała pracę w firmie, gdzie od dawna pracował Marek. Od razu zwrócił uwagę na nieśmiałą, sympatyczną dziewczynę. Jako stażysta oprowadził ją po biurze, a po pracy czekał na nią pod budynkiem samochodem. Tak zaczęli się spotykać. Pół roku później wziął ją za żonę.
Marek niedawno kupił mieszkanie, ale na remont nie starczyło już pieniędzy. Pomogli rodzice Magdy. Młodzi z zapałem zabrali się za urządzanie swojego pierwszego gniazdka: chodzili po sklepach, wybierali tapety, wieczorami sami je kleili. Czasem zapraszali przyjaciół na pomoc. Praca szła gwałtownie i wesoło. Magda wybierała meble i różne drobiazgi, by było przytulnie. Remont zakończyli hucznym przyjęciem. Teraz mogli tylko żyć i cieszyć się sobą.
— Świetnie, prawda? Poczekamy z dziećmi. Najpierw wyjedziemy na wakacje, odpoczniemy, a potem… — mówił Marek.
Był ciepły, słoneczny czerwiec, w powietrzu wirowały topolowe puch. Sezon urlopowy w pełni. Wieczorami planowali, dokąd pojadą, wybierali hotel, kupowali bilety. Ale nieszczęście przyszło znienacka i marzenia o wakacjach legły w gruzach.
Pewnego ranka, gdy Magda kończyła malować rzęsy przy kuchennym stole, a Marek czekał na kipiącą kawę, rozległ się dzwonek telefonu.
— Magdo, kawa gotowa — powiedział, sięgając po komórkę.
Magda nalała gorący napój i uniosła filiżankę do ust.
— Co?! — krzyknął Marek do słuchawki.
Jej ręka zadrżała, parząc usta i język, a kawa rozlała się na stół brązową kałużą.
— Co się stało? — spytała, widząc zmienioną twarz męża.
— Mama w szpitalu. Dzwoniła sąsiadka. Jadę tam. Dasz radę sama do pracy? Powiedz, iż się spóźnię.
— Tak, oczywiście. — Magda wpatrywała się w kałużę na stole.
— Biegnij, posprzątasz później. Autobus nie będzie czekał — rzucił Marek, a ona posłusznie wybiegła.
Szła gwałtownie na przystanek, gdy mijał ją samochód Marka, który tylko krótko zasygnalizował klaksonem. Machnęła mu na pożegnanie, oblizując poparzone usta.
— Co z mamą? — spytała, gdy po trzech godzinach Marek pojawił się w biurze.
— Źle. Mama sparaliżowana. Prawa strona nie działa. Nie mówi. Lekarz mówi, iż małe szanse na poprawę. Sama nie da rady żyć.
— To weźmy ją do nas. Po co się zastanawiać? Albo proponujesz jeździć do niej codziennie po pracy? Trzeba ją karmić, zmieniać pieluchy… U nas oszczędzimy czas.
Marek się zgodził. Magdzie choćby wydawało się, iż właśnie na to czekał.
Trzy tygodnie później przywieźli Jadwigę Stanisławową, matkę Marka, ze szpitala. Magda z mężem ustąpili jej swojej sypialni.
— Może weźmiemy urlopy na zmiany, żeby się nią zajmować? Jak ją zostawimy samą? — szepnęła Magda w kuchni.
— Magda, ty jesteś kobietą, tobie łatwiej. Zostań jutro w domu, a ja w pracy załatwię, żebyś pracowała zdalnie. Wszystkie pieniądze poszły na mieszkanie. Opiekunki nie stać. Trzeba jeszcze leki kupować, masaże robić… — powiedział Marek, a Magda znów się zgodziła.
Krzątała się jak w ukropie. Karmiła Jadwigę łyżeczką, zmieniała pieluchy. Gdy tylko siadała do komputera, teściowa zaczynała jęczeć, wołając ją. Do tego zakupy, gotowanie. Gdy Marek wracał z pracy, Magda ledwo trzymała się na nogach.
Narastało zmęczenie, żal do Marka, który w ogóle nie pomagał, wchodziAle gdy pewnego wieczoru zobaczyła, jak Jadwiga Stanisławowa patrzy na nią pełnymi wdzięczności oczami, zrozumiała, iż żadna ofiara nie poszła na marne.