— To ty wszystko zaplanowałaś, babciu? — zapytała Weronika, patrząc na portret.
Po kłótni z mężem Weronika nie spała całą noc. Czuła od dawna, iż coś jest nie tak w ich związku, ale gdy wieczorem wrócił do domu i oświadczył, iż kocha inną, nie była na to gotowa. Wyszedł, a ona długo płakała, żałując siebie.
Raz chciała go odzyskać. Ale oznaczałoby to wybaczenie zdrady. A Weronika nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek uwierzy Łukaszowi.
Innym razem myślała o zemście, żeby i on poczuł ten ból. Ale miłość nie znika od razu, choćby po zdradzie. Zostawiła tę myśl na później i zaczęła zastanawiać się, jak żyć dalej.
Tuż przed świtem przypomniała sobie, jak każde lato rodzice zabierali ją do małego miasteczka pod Warszawą, do babci. Jak tam było wspaniale! Gdyby tylko mogła teraz tam wrócić, znów stać się małą dziewczynką…
Ale babcia zmarła trzy lata temu. Weronika nie pamiętała, żeby rodzice sprzedawali mieszkanie. Może ktoś z dalszej rodziny tam mieszka? Trzeba zapytać mamę. Z tą myślą w końcu zasnęła.
We śnie zobaczyła park niedaleko domu babci. Babcia w kremowym, staroświeckim płaszczu i słomkowym kapeluszu siedziała na ławce i patrzyła, jak Weronika bawi się z jakimś chłopcem i szczeniakiem. — Wiedziałam, iż przyjedziesz, czekałam na ciebie — nagle powiedziała babcia, patrząc prosto na nią. Nie na tę małą dziewczynkę z przeszłości, ale na nią — dorosłą Weronikę.
Od tego spojrzenia się obudziła. Sen był tak rzeczywisty, iż długo czuła obecność babci.
Im więcej o nim myślała, tym bardziej była pewna — to znak. Skoro babcia na nią czeka, trzeba jechać.
— Mamo, co stało się z mieszkaniem babci? Nie sprzedaliście go? Nikomu z rodziny nie przekazaliście? — zapytała wieczorem.
— Nie, oczywiście, iż nie. Skąd ci to przyszło do głowy? Babcia nie miała innych krewnych. Zostawiła list, w którym zapisała mieszkanie tobie.
— Czyli mogę tam zamieszkać? — ucieszyła się Weronika.
— Nie rozumiem… Chcesz wyjechać pod Warszawę? I co tam będziesz robić? Co ci strzeliło do głowy? — mama zaczęła się irytować.
— Mamo, nie mogę tak żyć. Przeszkadzamy sobie nawzajem. Muszę odpocząć, poukładać myśli…
Sprawa wyglądała tak: mieszkanie, w którym żyli z mężem, należało do jego rodziców. Nie mogła tam zostać, więc wprowadziła się do mamy. Przez dwa lata przyzwyczaiła się do samodzielności, bez ciągłych rad i pouczeń. A teraz słyszała, iż Łukasz się opamięta, wróci, trzeba mu wybaczyć, bo lepszego męża nie znajdzie…
— Ale to stare mieszkanie, wymaga remontu. Nie wiem, czy będzie ci tam lepiej niż tu. Jedź nad morze, jeżeli chcesz odpocząć.
Gdyby nie ten sen, pewnie by to zrobiła. Ale nie dawał jej spokoju.
— Klucze od mieszkania babci masz?
— Klucze? Gdzieś tu były… — Mama przeszukała szufladę komody. — O, chyba to one. — Podała Weronice dwa klucze na smyczy. — Jak żył twój tata, to on się tym zajmował. Ja choćby nie pamiętałam o tym mieszkaniu. Trzeba je było już dawno sprzedać.
— Pojadę, zobaczę, a potem zdecydujemy, dobrze? — Weronika zacisnęła dłoń na kluczach.
— Naprawdę chcesz tam jechać? A praca?
— Wezmę urlop. Nie przekonuj mnie, muszę stąd wyjechać.
Następnego dnia Weronika z przejęciem i lekko przytłumionym głosem wręczyła szefowej podanie o urlop. Ta, wzruszona jej sytuacją, stwierdziła, iż „wszyscy faceci to świnie” i podpisała.
Wieczorem spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, a rano pojechała na dworzec. Nowy rozdział życia. Po pięciu godzinach taksówka zatrzymała się przed starą ceglaną kamienicą. Weronika weszła na drugie piętro i zawahała się przed brązowymi drzwiami.
Ogarnęły ją wątpliwości. Nie da się wrócić do przeszłości, babci nie ma, a od siebie nie ucieknie. Ale była zbyt zmęczona, by zawracać. Klucz obrócił się w zamku bez problemu.
W mieszkaniu powitały ją znajome sprzęty, stęchły zapach i cisza. Bez babci wszystko wydawało się obce. Otworzyła okna, przeszła się po pokojach, a potem wzięła się za sprzątanie: zdjęła firanki, wytarła kurze, umyła podłogi.
Padła na kanapę wykończona. Nie miała już siły na rozpamiętywanie zdrady Łukasza.
Gdy w końcu zebrała się pod prysznic, rozległ się chrapliwy dzwonek.
W drzwiach stała pulchna kobieta około pięćdziesiątki, z krągłą, uśmiechniętą twarzą i drobnymi, rozjaśnionymi loczkami.
— Dzień dobry! Nowa lokatorka? Myślałam, kto tu tak hałasuje?
— Nie, jestem wnuczką Janiny Kowalskiej. Przyjechałam… — Weronika nie zdążyła dokończyć.
— Weronka?! Ja jestem Grażyna, można Grażka. Pamiętasz mnie? Bawiłaś się z moim Krzysiem, jak przyjeżdżałaś do babci. Szkoda Janiny, taka miła kobieta…
Przez dziesięć minut Grażyna mówiła bez przerwy, nie zrażona brakiem reakcji.
— Ale dawno was nie było. Mój syn się właśnie żeni. Moglibyśmy kupić to mieszkanie. Byłoby wygodnie, gdyby syn mieszkał za ścianą. Szkoda, iż przyjechałaś… Oczywiście, cieszę się! Ale żal, iż nie sprzedajecie. Jak coś, to tylko nam! — w końcu się zatrzymała.
— Ojej, zagadałam się. jeżeli czegoś potrzebujesz, jesteśmy obok — pożegnała się ku uldze Weroniki.
Po tej wizycie rozbolała ją głowa. Wzięła prysznic, wypiła herbatę i poszła po nowe firanki.
Następnego dnia obudziła się późno, obolała po sprzątaniu. Za to przez nowe firanny wpadało radosne, czerwcowe słońce.
W łazience cieknący kran zostawił rdzawe ślady. Nie mogła go dokręcić. Wspomniała o mężu Grażyny i postanowiła poprosić o pomoc.
Drzwi otworzył sam Zbigniew — wysoki i chudy, przeciwieństwo żony. Zabrał narzędzia i obiecał naprawić kran.
— Wymienię uszczelki, posłuży jeszcze lata — powiedział.
Gdy skończył, Weronika zapWeronika uśmiechnęła się do portretu babci, pewna, iż to właśnie jej sprawka, iż znów odnalazła szczęście w tym małym mieście, gdzie wszystko się zaczęło.