**Dziennik, 15 maja 2024**
— Kamil, skręciłeś nie tam, gdzie trzeba — powiedziała Jagoda, marszcząc brwi.
— Skręciłem dobrze — odparł spokojnie Kamil, wjeżdżając głębiej w las wąską polną drogą.
— Zaraz powinna być polana. A jej nie ma — rozglądała się Jagoda. — Zastopuj, zawróćmy. Słyszysz? Zatrzymaj się!
Kamil jechał dalej, ignorując jej prośby. Jagoda widziała, iż sam już zrozumiał, iż zbłądził. Droga stawała się coraz węższa, miejscami porośnięta trawą. Dojazd do domków letniskowych powinien być wygodny, a oni zapędzali się w głąb lasu.
— Zatrzymaj się! — powtórzyła zirytowana. — Słyszysz mnie?!
— Gdzie mam się zatrzymać? choćby nie ma gdzie zawrócić. Znajdę przejazd między drzewami…
— Powinieneś już dawno dać wsteczny. Zawsze musisz mieć swoje. Uparty jak osioł! — Jagoda założyła ręce na piersi i wpatrywała się przed siebie. „I tak nigdy nie przyzna, iż się pomylił. Co w tym takiego trudnego?” — myślała.
Gałęzie drapały po karoserii, a na maskę spadały żółte liście. W końcu Kamil zatrzymał samochód. W środku zapanowała ciężka cisza.
— Nie mogłeś od razu stanąć? Przez twoje uparty trafiliśmy w jakieś dziury. Dobrze, iż nie w bagno.
— Ile razy mówiłem — nie komentuj, gdy prowadzę — warknął Kamil.
Jagoda zasępiła się. Kamil przekręcił kluczyk i zaczął ostrożnie cofać. Wstrzymując oddech, patrzyła w lusterko, bojąc się, iż zahaczą o drzewo. Wyjeżdżali powoli, kilka razy omal nie utknęli. W końcu wrócili na główną drogę.
— Od razu nie mogłeś dać wstecznego? — burknęła Jagoda, ale już spokojniej. Nerwy opadły, gdy tylko wyjechali z lasu.
— A ty zawsze musisz mieć rację, co? choćby nie widzisz, jak ciągle mnie pouczasz. Myślisz, iż to mi się podoba? — w głosie Kamila pojawiła się irytacja.
— O co ci chodzi? Dlatego nie zatrzymałeś się? Z przekory? I co, lepiej ci? Ale tu się przeliczyłeś. No jedziemy, czy stoimy? I tak straciliśmy mnóstwo czasu przez twoje uparte rządy. — Humor jej całkiem się popsuł. Głowa bolała od napięcia.
Ostatnio często się kłócili, czepiali się nawzajem. Czy to etap wzajemnego oswajania, czy ochłodzenie uczuć? Różowe okulary opadły i zobaczyli siebie bez upiększeń. Sprzeczali się o drobiazgi. Ale, jak mówią, życie składa się z drobiazgów. I nie można ich lekceważyć.
— Znowu rozkazujesz. choćby tego nie widzisz — skarcił ją Kamil.
— Nie rozkazuję. Więc dobrze, stańmy. Już nie chce mi się jechać. — Jagoda wygodnie oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy, dając do zrozumienia, iż nie zamierza kontynuować kłótni.
A wszystko zaczęło się tak pięknie. Poznali się przypadkiem na plaży. Przyjaciółka odeszła się przebierać. Słońce paliło, parząc delikatną skórę Jagody. Obok stał tylko opalony, wysportowany chłopak. Podeszła, wyciągając tubkę z kremem.
— Pomógłbyś mi? Posmaruj plecy, bo się spalę.
Uśmiechnął się szeroko i wziął krem.
Gdy jego dłoń musnęła jej plecy, Jagodę przeszedł dreszcz. Później wyznała mu, iż zakochała się właśnie w tej chwili. Topniała pod jego dotykiem jak lody na słońcu. Było jej głupio, iż ciało tak zdradzało jej uczucia.
— Dzięki, resztę zrobię sama. — Odebrała krem i wróciła na koc.
Gdy wróciła przyjaciółka, poszły popływać. Chłopak podążył za nimi. Tak się poznali. Przyjaciółce też się spodobał, ale widząc, iż Jagoda i Kamil przypadli sobie do gustu, nie wtrącała się.
Potem chodził za nią wszędzie. Odprowadził do domu i pocałował. Od tamtego dnia nie rozstawali się. Czasem Kamil bywał szalony, ale to też jej się podobało. Jako spokojnej, domowej dziewczynie, brakowało jej tej energii.
Po miesiącu, przetrzymawszy awanturę z rodzicami, Jagoda wprowadziła się do Kamila. Zwykle posłuszna, tym razem postawiła na swoim. Namiętność, nowość dorosłego życia, euforia z bliskości… Myślała, iż tak już zostanie. Gdyby ktoś powiedział jej, iż za rok będą się kłócić, nie uwierzyłaby.
Ale… Nie ma ludzi idealnych, jak nie ma miłości bez sporów. Różowe okulary opadły i zaczęli dostrzegać wady, nawyki, które irytowały. A teraz ta podróż.
Jagoda od początku nie chciała jechać. Wśród znajomych Kamila czuła się nie na miejscu. W domku była tylko raz, na Sylwestra. Zapamiętała drogę po polanie zaraz za zjazdem z asfaltu.
Kamil też milczał, nerwowo stukając palcami w kierownicę.
— Przestań stukać — poprosiła.
Poczuła jego wzrok, ale nie otworzyła oczu. Kamil odpalił silnik i po chwili ruszył na drogę.
— Więc pokazuj ten zjazd, wszechwiedząca — rzucił po kilku minutach.
Jagoda rozejrzała się.
— Chyba go przejechaliśmy — powiedziała przepraszająco.
— Tylko nie mów, iż znowu moja wina. Mogłaś uważać — odparł z wyrzutem. — Co teraz?
— Zatrzymaj się.
Tym razem Kamil od razu posłuchał. Obok przemknął jakiś samochód, trąbiąc gniewnie.
— Wiesz co? Nie jedźmy nigdzie — powiedziała nagle Jagoda.
— Dlaczego? — zdziwił się.
— Wszystko idzie nie tak. Nie podoba mi się to — przyznała.
— Znowu te kobiece zachcianki. Jesteśmy prawie na miejscu, a ty chcesz wracać? Nie bądź dzieckiem. Gdzie—? — zawołał, gdy otworzyła drzwi.
— Nie pojadę. Nie chcę się z tobą pokłócić na dobre. Jedź sam, znajomi czekają — powiedziała sarkastycznie i wyszła, zatrzaskując drzwi.
— Jagoda, przestań. Wracaj do samochodu. Od razu miałaś powiedzieć, iż nie chcesz jechać — krzyknął.
— Mówiłam! — odkrzyknęła i odeszła.
Kamil też wysiadł i podszedł.
— Gdzie idziesz? To ruchliwa droga. Wracaj. — Chwycił ją za ramię.
— Jedź do swoich. AutKamil w końcu odjechał, ale po kilku minutach zawrócił, wybiegł z samochodu i przytulił Jagodę mocno, szepcząc, iż nigdy więcej nie odpuści, bo zrozumiał, iż jej upór jest tylko drugą stroną jego własnego, a ich miłość warta jest każdej kłótni.