A miłość jednak istnieje

polregion.pl 2 dni temu

**Dziennik**

„Max, skręciłeś nie tam, gdzie trzeba. Powinniśmy jechać dalej!” – krzyknęła Ola, nerwowo ściskając oparcie fotela.

„Skręciłem dobrze” – odparł spokojnie Max, nie zwalniając, choć wąska leśna droga stawała się coraz bardziej zarośnięta.

„Tu zaraz powinna być polana. A jej nie ma” – Ola rozglądała się, marszcząc brwi. – „Zawracaj, pojedziemy dalej! Max, słyszysz? Zatrzymaj się!”

On jednak wcisnął gaz głębiej. Widziała, iż sam już zrozumiał błąd, ale uparcie brnął dalej. Droga zwężała się, w koleinach rosła trawa. Dojazd do domków letniskowych powinien być szeroki, utwardzony. Tymczasem zapuszczali się w gęstwinę.

„Zatrzymaj się, mówię ci!” – Ola uderzyła dłonią w deskę rozdzielczą.

„Gdzie niby mam to zrobić? choćby nie ma gdzie zawrócić. Szukam przerzedzenia w drzewach…”

„Bo od początku trzeba było się cofnąć! Zawsze musisz mieć swoje. Uparty jak osioł!” – Ola założyła ręce na piersi, wbijając wzrok w szybę. *”Nigdy nie przyzna się do błędu. Przecież to nic takiego!”* – myślała, zaciskając zęby.

Gałęzie drapały po lakierze, żółte liście sypały się na maskę. W końcu Max zatrzymał auto. W kabinie zapanowała ciężka cisza.

„Nie mogłeś od razu? Przez twoje upartyństwo zajechaliśmy Bóg wie gdzie. Dobrze, iż nie w bagno.”

„Ile razy mam mówić, żebyś nie odzywała mi się pod rękę?” – warknął Max.

Ola zacisnęła usta. Max przekręcił kluczyk i zaczął ostrożnie cofać. Wstrzymała oddech, śledząc w lusterku, czy nie uderzą w pień. Długo i mozolnie wydostawali się z pułapki. Dwukrotnie omal nie ugrzęźli. W końcu wrócili na asfalt.

„Od razu nie mogłeś dać wstecznego?” – burknęła Ola, ale już spokojniej. Gniew minął, gdy tylko opuścili las.

„A ty zawsze musisz mieć rację, co? Nie widzisz, jak ciągle mnie pouczasz? Myślisz, iż to miłe?” – w głosie Maxa pojawiło się ostrze.

„O co ci chodzi? Nie zatrzymałeś się na złość? I co, ulżyło ci? Tylko iż to nie ja się pomyliłam. Jedziemy dalej, czy stoimy? Straciłam już przez ciebie pół dnia.” – Ból zaczynał ściskać jej skronie.

Ostatnio kłócili się coraz częściej. Czy to zwykłe ścieranie charakterów, czy może uczucie stygnie? Różowe okulary opadły, ukazując nagą prawdę. Spory wybuchały o drobiazgi. Ale jak mawiała jej babcia – życie właśnie z nich się składa.

„Znowu wydajesz rozkazy. choćby tego nie rejestrujesz.”

„Nie rozkazuję. Więc dobrze, stójmy. Już nie chcę nigdzie jechać.” – Ola oparła głowę o zagłówek, zamykając oczy. Wszystkim sobą pokazywała, iż kończy dyskusję.

A zaczęło się tak pięknie. Poznali się przypadkiem nad jeziorem. Koleżanka odeszła się przebrać, a Ola, blada i piegowata, mrużyła oczy w słońcu. Obok leżał tylko wysportowany, opalony chłopak. Podeszła, wyciągając tubkę z kremem.

„Pomożesz? Posmaruj mi plecy, bo się spalę.”

Rozpromienił się i wziął tubkę. Gdy jego dłoń dotknęła jej skóry, poczuła mrówki pod nią. Później wyznała, iż to w tej chwili się zakochała.

Topniała jak lód w lipcu. Wstydziła się tej reakcji ciała. Odebrała krem, gwałtownie dziękując.

Gdy wróciła przyjaciółka, poszły popływać. Max podążył za nimi. Spotykali się potem codziennie. Po miesiącu, mimo awantury z rodzicami, Ola wyprowadziła się do niego. Zwykle uległa, tym razem postawiła na swoim. Namiętność, euforia z wspólnego życia – myślała, iż tak już zostanie. Gdyby ktoś powiedział, iż za rok będą się kłócić o głupstwa, nie uwierzyłaby.

Ale… Idealnych ludzi nie ma, tak jak nie ma miłości bez sprzeczek. Teraz widzieli już swoje wady, irytujące nawyki. I ta przeklęta wycieczka…

Ola od początku nie chciała jechać. Wśród jego znajomych czuła się obco. W domku była raz, na sylwestra. Zapamiętała właśnie tę polanę zaraz za skrętem.

Max też milczał, nerwowo bębniąc palcami po kierownicy.

„Przestań” – poprosiła Ola, nie otwierając oczu.

Zaklął pod nosem, ale w końcu wrzucił bieg i ruszył.

„No, pokazuj ten twój słynny zakręt” – rzucił po kilku minutach.

Ola rozejrzała się.

„Chyba go przejechaliśmy” – wyszeptała.

„Tylko nie mów, iż to moja wina! Mogłaś uważać.”

„Zatrzymaj się.”

Tym razem posłuchał od razu. Warkot hamulców wzbudził klaksony innych aut.

„Nie jedźmy nigdzie” – oznajmiła znienacka.

„Co? Przecież już prawie jesteśmy!”

„Wszystko idzie nie tak. Nie czuję tego.”

„Typowe kobiece fanaberie. Chce mi się, nie chce… Już prawie dotarliśmy, a ty chcesz zawracać?” – Wytrzeszczył oczy, widząc, iż Ola sięga po klamkę. – „Gdzie?! Wracaj!”

„Nie pojadę. Nie chcę, żeby było jeszcze gorzej. Ty jedź, znajomi czekają.” – Wyszła, trzaskając drzwiami.

„Ola, dość! Wsiadaj. Od razu miałaś powiedzieć, iż nie chcesz!” – krzyknął za nią.

„Mówiłam!” – rzuciła przez ramię.

Max wysiadł, chwytając ją za ramię.

„Tu ruchliwa droga! Wracaj.”

„Twoi kumple czekają. Autobus tu jeździ.” – Wyrwała się.

„Ostatni raz proszę.” – Jego głos był zimny jak lód.

Ola milczała.

„Jak chcesz.” – Wsiadł i odjechał.

Nie wierzyła, iż naprawdę zostawi ją samą. Ale samochód minął ją, zostawiając chmurę spalin. Patrzyła, jak znika za zakrętem. *”Zawróci, musi. To tylko głupia sprzeczka.”* Minęło dziesięć minut. Nie wrócił.

Przebiegła na drugą stronę i zaczęła iść poboczem, wystawiając kciuk. Zaczęło mżyć.

Nagle usłyszała hamulce. *”Max!”* – Odwróciła się, ale to obcy samochód. Za kierownicOla wsiadła do zatrzymującej się ciężarówki, postanawiając, iż tej nocy spakuje walizki i wróci do rodziców, bo zrozumiała jedną prostą prawdę – miłość nie usprawiedliwia egoizmu, a ktoś, kto zostawia cię w deszczu, nie zasługuje na twoje łzy.

Idź do oryginalnego materiału