A ty mi się podobałeś…
Zosia wyszła z biura i podeszła do swojego samochodu na parkingu. Maska i przednia szyba były pokryte cienką warstwą śniegu. Wsiadła i od razu włączyła ogrzewanie, by ogrzać zmarznięte wnętrze. Potem wycieraczkami strąciła biały pył ze szkła.
Ruszyła, włączając się w nurt ulicznego ruchu. Korki były jednak bezwzględne – światła, hamowanie, postoje. Całe miasto zdawało się utknąć w jednym miejscu. Mijając galerię handlową, Zosia postanowiła skręcić, by przeczekać godzinę szczytu między półkami, a przy okazji poszukać prezentów na święta.
Ale parking był zapchany. Żadnej wolnej przestrzeni. Już żałowała decyzji – lepiej było tkwić w korku, gdzie przynajmniej był ruch. Nagle w lusterku błysnęły reflektory – jakiś SUV cofał się, jakby ustępując jej miejsce.
W środku tłok, gorąco, mdły zapach perfum i popcornu. Zosia rozpięła płaszcz, odsunęła szalik od szyi i ruszyła w głąb sklepu. Oślepiały ją kolorowe bombki, migające lampki, krzątający się ludzie. W koszyku lądowały błyszczące ozdoby, srebrne renifery, ręczniki z Mikołajem, kieliszki do szampana z życzeniami…
Dla rodziny kupi coś lepszego. Koledzy dostaną drobiazgi, byle podnieść świąteczny nastrój. Stanęła w kolejce do kasy, wyczerpana hałasem. Głupia decyzja – przyszła w piątkowy wieczór. Mogła przyjechać rano, gdy inni śpią.
W końcu przyszła jej kolej. Z przerażeniem stwierdziła, iż nazbierała za dużo. No cóż, zawsze się przyda.
Wyszła, zapinając płaszcz, uważając, by nikt nie potrącił torby z prezentami.
— Zosia!
Nie zareagowała od razu.
— Kowalska!
Dopiero na panieńskie nazwisko zamarła. Ludzie omijali ją niecierpliwie. Odsunęła się, rozglądając.
— Cześć, Zosia.
Obok stał brodaty mężczyzna w czapce nasuniętej na brwi. Uśmiechał się, odsłaniając brakujący ząb. Ubrany byle jak. Już żałowała, iż się zatrzymała. Ten typ nie mógł być jej znajomym.
— Nie poznajesz? — zapytał. — A ja ciebie od razu. Wyglądasz na milion. — Zaśmiał się chrapliwie. W głosie było coś znajomego, ale nie mogła go rozpoznać.
— Chodziliśmy do tej samej klasy.
— Krzysiek?! — wykrztusiła. Chciała zapytać, co go tak zmieniło, ale się zawahała.
— No ja — odparł, znów pokazując dziurę w uśmiechu. — Dużo się zmieniłem?
— Tak… Co się stało? — Nie wytrzymała.
— Długa historia. Może usiądziemy? Jest tu kawiarnia. — Patrzył na nią z nadzieją.
Nie mogła uwierzyć, iż to on. Krzysiek, przez którego w szkole płakała. Teraz wstydziła się stać z nim na oczach ludzi.
— Przepraszam, muszę iść… — Odwróciła wzrok, szukając ratunku u obcych.
— Tylko na chwilę — szepnął rozpaczliwie.
W końcu skinęła głową, bardziej z ciekawości niż chęci.
W kawiarni było pełno.
— Tam jest wolne — wskazał ciemny kąt.
„Przynajmniej nikt nie zobaczy” — pomyślała, kryjąc twarz.
Kelner postawił przed nimi menu. Krzysiek przełknął ślinę, wertując kartę. Ona tylko zamówiła kawę.
— Często tu jem — rzucił, gdy kelner odszedł.
— Pracujesz tu?
Skinął zawstydzony. Pewnie był sprzątaczem.
— Zostałaś lekarzem? — spytał.
— Pamiętasz? — zdziwiła się. — Tak, endokrynologiem.
— Prezenty dla męża i dzieci? — spojrzał na torbę.
— A ty? Żonaty?
— Byłem. Z Basią. Pamiętasz ją? Suka. Przez nią skończyłem tak… — zawiesił głos. — Wszystko się rozpadło. Straciłem pracę, mieszkanie. Piłem. Gdyby nie matka…
Zosia poczuła ucisk w gardle. W szkole wszystkie za nim szalały. Może gdyby się wtedy przyznała, jego życie potoczyłoby się inaczej?
Kelner przyniósł jedzenie. Krzysiek jadł łapczywie. Ona odwróciła wzrok.
— Mógłbyś ich pozwać — szepnęła.
— Piłem. Kogo by to obchodziło? — Wzruszył ramionami. — Basia śmiała mi się w twarz.
Zapłacił, choć chciała to zrobić.
— Mieszkasz tam samo? — spytał.
— Muszę już iść. Cieszę się, iż cię widziałam. — Wstała, chwytając torbę.
Na parkingu jeszcze raz się obejrzał. Pomachała światłami.
W domu czekał mąż.
— Co tak późno?
— Byłam w galerii. — Rzuciła zakupy.
— Wyglądasz, jakbyś widziała ducha.
Opowiedziała o spotkaniu.
— Słabeusz — prychnął mąż. — Sam sobie winien.
— Możesz mu dać pracę?
— Pomyślę. Dla ciebie.
W wigilię Zosia wróciła do galerii.
— Gdzie jest Krzysiek? — spytała ochroniarza.
— Zniknął. Miesiąc temu.
— I nikt go nie szuka?!
— Tych się nie szuka — mruknął, chowając jej wizytówkę.
Minęły tygodnie. Pewnego dnia zobaczyła na ulicy podobnego mężczyznę.
— Krzysiek! — krzyknęła.
Obcy odwrócił głowę.
Wolano jej myśleć, iż się ogarnął. Że gdzieś tam żyje. Ale nigdy nie zadzwonił…